9 września 2017

Cicha noc



Pracuję nad czymś nowym, czymś - mam nadzieję - ciut większym, niż to bywa ostatnimi czasy, przy okazji wytrwale szlifując warsztat... Tymczasem jednak, nim uda mi się skończyć, mam dla Ciebie kolejny starszy tekst, tym razem zeszłoroczny. Jak może się domyślasz, został napisany w okolicy świąt, teraz jednak nie ma to większego znaczenia.
W tekście, jak widzisz, cytat z popularnej kolędy. Poza tym nawiązanie do Opowieści wigilijnej Charlesa Dickensa oraz Charliego i fabryki czekolady Roalda Dahla. To tyle z formalności, miłego czytania.
 

            Cicha noc, święta noc… Podobno. Choć, prawdę mówiąc, ta cisza jest jednak bardziej niepokojąca. A powinna napawać radością, wypełniona jest przecież tchnieniem ducha świąt. Nie świąt minionych ani świąt przyszłych, ale tych, które są – choć nie da się zaprzeczyć, że wszystkie coś łączy. Co? Trudno to precyzyjnie określić, zresztą pewnie dla każdego człowieka ma to inny wymiar, ale chyba wszyscy czują, o co chodzi. Zresztą to nieistotne. Kiedy jesteś kimś, komu powierzono do wypełnienia misję, często zostajesz sam. Jesteś najbardziej samotną istotą na świecie. Podczas kiedy inni odczuwają radość, ty jedynie możesz – i musisz – tę radość dawać. Nie ma czasu na myślenie o sobie. Powinieneś czuć się szczęśliwy, w końcu robisz coś ważnego. Ale tak nie jest. Bo wypełnianie twojej misji nie daje ci satysfakcji. Chciałbyś to przerwać, ale wiesz, że nie możesz. I tak rok po roku, przez całe wieki. Aż wreszcie nie wytrzymujesz i następuje przełom…

***

            Szła samotnie przez ośnieżony skwer, nastrojowo rozświetlony tu i ówdzie choinkowymi lampkami. Snująca się między drzewami mgła – choć bardziej prawdopodobne, że był to smog – dodawała jeszcze uroku temu miejscu pogrążonemu w ciszy. Nie wiedziała, co tu właściwie robi. Owszem, lubiła spacerować po tym mieście pełnym tajemnic wieczorami, kiedy robiło się spokojniej, a wszystko co szare i zwyczajne ustępowało miejsca magii, ale trzecia w nocy to nawet jak na nią dość dziwna pora na takie wędrówki. Jednak spędzanie świąt wyłącznie w swoim towarzystwie doprowadzało ją powoli do obłędu. Uwielbiała to miasto, ale fakt, że utknęła w nim akurat wtedy, kiedy tak wolałaby być gdzie indziej, sprawiał, że już nie mogła wytrzymać. Musiała się choć na chwilę wyrwać z objęć tej przytłaczającej pustki. Doszła wreszcie do wniosku, że stokroć woli kojącą ciszę uśpionego miasta od przejmującej ciszy mieszkania, w którym teraz czuła się tak obco. Z zaskoczeniem odkryła jednak, że tym razem spacer nie przynosi oczekiwanej ulgi, a jedynie pogłębia wypełniający ją niezrozumiały smutek.
            Nagle jakiś ledwo słyszalny dźwięk wyrwał ją z ponurych rozmyślań. Rozejrzała się wokół. Jej uwagę przykuła żelazna furtka w wysokim ceglanym murze – wejście do starego parku – za którą roztaczała się jakaś nieziemska poświata. Podeszła i ostrożnie pchnęła bramkę, która o dziwo ustąpiła z cichym skrzypnięciem. Było to dość nietypowe, gdyż ktoś zawsze pilnował, by park na noc zamknięto. Jej zdaniem było to bezsensowne, ale cóż, to nie jej sprawa.
            Powoli wkroczyła do parku, uważnie się rozglądając. Gdy tylko to zrobiła, usłyszała za plecami odgłos zatrzaskiwanej furtki. W panice odwróciła się i zaczęła szarpać żelazne pręty, które jednak nie chciały się poddać. No to pięknie, ale wpadła. Pewnie zamarznie tu do rana. Albo znów wplącze się w coś dziwnego… Zrezygnowana powlokła się powoli ścieżką wijącą się między wiekowymi wiązami. Spowite nieziemską, dobywającą się nie wiadomo skąd poświatą, zdawały się dziwnie nieprzychylne niechcianemu gościowi. Wyglądały wręcz upiornie, gdy tak pochylały się nad nią, cicho poskrzypując gałęziami. Miała wrażenie, jakby znalazła się we śnie. Poczucie nierzeczywistości stawało się coraz silniejsze w miarę jak zagłębiała się w stary park, który teraz wyglądał zupełnie inaczej niż za dnia. Jakby znalazła się w jakimś obcym miejscu. Miejscu przepełnionym nieznaną magią.
            Nagle ścieżka się skończyła. Dotarła do samego serca parku – nad duży, obrośnięty trzciną staw. Na samym jego środku znajdowała się wysepka, na którą ze stałego lądu prowadziła jedynie długa wąska kładka. Zauważyła, że niesamowity blask dobywa się spomiędzy porastających wyspę płaczących wierzb. Zaintrygowana, wstąpiła ostrożnie na stare deski, który zaczęły drżeć pod jej stopami. Sprawiały niepokojące wrażenie, jakby zaraz miały się rozsypać, jednak nie cofnęła się. Ciekawość okazała się znacznie silniejsza od lęku.
W miarę jak się zbliżała, zauważała coraz więcej nietypowych szczegółów. Wysepka przedstawiała sobą niesamowity widok. Choć śnieg pokrywał nagie, sztywne niczym wykute z żelaza gałęzie wierzb, na ziemi nie spoczywał ani jeden płatek. Wszystkie rośliny natomiast – trawa, niewielkie krzewinki, których było tu pełno – były skute lodem. Pośrodku wyspy, wśród zmrożonych krzewów róż obsypanych najcudniejszymi kwiatami, jakie kiedykolwiek widziała, i promieniujących niesamowitym blaskiem, pląsały jakieś nieziemskie istoty. Ich niewyraźne, półprzezroczyste sylwetki zdawały się być utkane z mgły i światła, a perlisty śmiech, przywodzący na myśl maleńkie srebrne dzwoneczki, mieszał się z delikatnym szelestem płatków poruszonych przez nie w tańcu róż, tworząc przedziwną symfonię.
Przez moment oczarowana wpatrywała się w ten spektakl, nic z niego nie rozumiejąc. Nagle eteryczne istoty zamarły. Wirujące razem z nimi długie włosy i powłóczyste szaty teraz opadły, nadając im bardziej rzeczywisty wygląd. Jedna z nich spojrzała na niespodziewanego gościa nieprzeniknionym wzrokiem. Gdy się zbliżała, wydawało się, że nie kroczy, lecz płynie w powietrzu. Gdy się odezwała, jej słodki głos zdawał się być równie ulotny jak cała postać. Brzmiał jednak dziwnie zimno i władczo.
- Zaiste ważny musi mieć powód śmiertelnik, by zakłócać nasz spokój. Nie licząc się z niebezpieczeństwem, śmiesz tu wkraczać w tę jedyną noc w roku, kiedy możemy powrócić do swojego świętego miejsca, z którego, podobnie jak wiele innych starożytnych ras, wyparł nas wasz nienawistny lud. Czego chcesz?
Zaskoczona rozejrzała się wokół. Czegoś takiego się nie spodziewała. Musiała przyznać sama przed sobą, że nagle ogarnął ją niewytłumaczalny lęk. Lęk przed nieznaną, pierwotną mocą, którą zdawało się emanować to niesamowite miejsce. Wyczuwała instynktownie, że znalazła się w wielkim niebezpieczeństwie. Nie wiedziała jednak, jak się ratować. W końcu spróbowała spojrzeć niesamowitej istocie w oczy. Bardzo nie spodobało jej się to, co w nich zobaczyła, nie odwróciła jednak wzroku ani nie ugięła się przed tą pałającą z nich nienawiścią, nie cofnęła się przed hamowanym dotychczas gniewem, czekającym tylko, by wybuchnąć ze straszliwą siłą.
Zrozumiała, że to był błąd, dopiero kiedy zorientowała się, że eteryczne istoty niepostrzeżenie zbliżyły się do niej i otoczyły ją ciasnym kręgiem. Obróciła się powoli, spoglądając każdej z nich w twarz. Drwiące, drapieżne uśmiechy i chytre spojrzenia nie napawały optymizmem. W końcu zwróciła się z powrotem ku tej, która do niej przemówiła. Okazywana przez nią jawna wrogość była oczywistym sygnałem, że należy spodziewać się najgorszego. Dziewczyna postanowiła jednak, że cokolwiek miałoby się stać, tak łatwo się nie podda. Właściwie… I tak nie miała nic do stracenia.
Niespodziewanie świat wokół niej zawirował i ogarnęła ją ciemność. Wydawało jej się, że spada w otchłań, wirując coraz szybciej, ścigana przez nienawistny, szyderczy śmiech. Próbowała krzyczeć, lecz nie mogła wydobyć z siebie głosu. Wszystko to jednak ustało równie nagle, jak się zaczęło. Upadła, poczuła przeszywające zimno. Zaskoczona otwarła oczy i zobaczyła, że leży na ziemi pokrytej grubą warstwą śniegu. Rozejrzała się niepewnie, próbując wyłowić z ciemności cokolwiek znajomego. Niczego takiego jednak nie znalazła. Śnieżna pustać, na której się znalazła, wydawała się być absolutnie martwa. Podniosła się, zastanawiając się, dlaczego trafiła właśnie tutaj. Czy miało to jakiś ukryty cel? A może był to tylko żart nieziemskich istot o wyjątkowo spaczonym i okrutnym poczuciu humoru? Jeśli tak, to wyjątkowo idiotyczny… Westchnęła z rezygnacją, przerywając te bezcelowe rozmyślania i tylko wzruszyła lekceważąco ramionami. W końcu czy to ważne? I tak pewnie tu zginie. Chyba żeby nie…
Nie bardzo wiedząc, co innego mogłaby począć, zaczęła iść przed siebie. Dopiero teraz zauważyła, że teren, na którym się znalazła, pokrywają potężne śnieżne zaspy przypominające pustynne wydmy. Nie miałoby to dla niej żadnego znaczenia, gdyby nie to, że za nimi mogło się coś kryć. Ponownie się rozejrzała, uważnie wypatrując… Czegokolwiek. W końcu w oddali dojrzała słabe światło i ruszyła w tamtą stronę. Szła dłużej, niż się spodziewała – a może to fakt, że jak najszybciej chciała dotrzeć do celu, sprawił, że tak jej się wydawało. Kiedy jednak okrążyła ostatnią dzielącą ją od niego zaspę, ujrzała przed sobą dość nieoczekiwany widok.
Pośrodku tego wielkiego niczego stała niepozorna drewniana chatynka, a tuż obok wielka szopa – a może to stajnia – połączona z czymś przypominającym garaż. Chatka wyglądała uroczo. Z komina unosił się dym, a okna rzucały na śnieg plamy ciepłego, przygaszonego blasku. Zachęcona pozytywnym wrażeniem, jakie wywarło na niej to miejsce, podeszła i delikatnie zapukała do drzwi. Nie uzyskała żadnej odpowiedzi, więc powtórzyła to kilkukrotnie, nieco głośniej. W środku wciąż panowała niczym niezmącona cisza. Czuła, że zaraz zamarznie, więc – żywiąc nadzieję, że gospodarz nie będzie jej miał tego za złe – chwyciła za klamkę. Tak jak się tego spodziewała, drzwi były otwarte – bo przecież po co je zamykać na śnieżnej pustyni. Przekroczyła próg, starannie zamknęła za sobą drzwi i rozejrzała się po przytulnym, choć niezbyt czystym wnętrzu.
Domek okazał się być większy, niż na to wyglądał z zewnątrz. Była tu tylko jedna izba, nie licząc niewielkiej komórki, do której wchodziło się przez ciasne drzwi ukryte pod schodami, bardziej przypominającymi drabinę. Jedną ze ścian niemal w całości zajmował ogromny kominek – będący teraz jedynym źródłem światła – w którym nad ogniem wisiał sporych rozmiarów żeliwny kociołek. Spod pokrywki dobywała się niezwykła, smakowita woń. Na gzymsie kominka poustawiane były groteskowe figurki dzieci wystrugane z drewna. Widocznie gospodarz musiał mieć dość osobliwą wyobraźnię, gdyż niektóre z nich przedstawiały scenki tak przerażające, że wolała im się dłużej nie przyglądać. Przed kominkiem stały dwa obite pluszem fotele odpowiadające mu rozmiarami. Pomiędzy nimi zaś znajdował się maleńki stolik o drewnianym blacie. Resztę umeblowania stanowiła dość dziwna zbieranina przysadzistych komód i sekretarzyków, zastawionych najdziwaczniejszymi sprzętami i przyborami, których przeznaczenia nijak nie potrafiła odgadnąć, oraz duży, zniszczony stół pośrodku izby z jednym jedynym krzesłem, wyglądającym na bardzo niewygodne. Cała podłoga pokryta była brunatnymi plamami, wszędzie walały się też wióry wydzielające całkiem przyjemny zapach.
Nie potrafiąc zlokalizować gospodarza ani wyłowić z niemal idealnej – nie licząc wesołego trzasku płomieni i bulgotania w kociołku – ciszy jakiegokolwiek dźwięku świadczącego o jego obecności, postanowiła zajrzeć na piętro. Gdy jednak zbliżyła się do schodów – przy okazji odkryła pod nimi wielką klapę w podłodze – drzwi wejściowe stanęły otworem, wpuszczając do środka mroźne powietrze. Odwróciła się, odrobinę obawiając się reakcji na jej wtargnięcie do chaty. Ogromny mężczyzna, który właśnie zatrzaskiwał za sobą drzwi, uśmiechnął się przyjaźnie, zabawnie poruszając przy tym krzaczastymi wąsami.
- A skąd ty się tu wzięłaś? – zagadnął tubalnym głosem.
- Bardzo przepraszam, że tak weszłam bez zaproszenia, ale…
- Och, daj spokój. – Starzec machnął ręką, drugą gładząc sięgającą niemal do pasa, białą jak śnieg brodę. – Taką pogodę lepiej przeczekać niż błąkać się po tym pustkowiu. Po prostu nie spotykam tutaj ludzi, dlatego zastanawiam się… – Nagle urwał, jakby właśnie zaświtała mu jakaś myśl. – Usiądź sobie – Wskazał jeden z foteli przy kominku. – Na pewno zmarzłaś i chętnie napijesz się czegoś na rozgrzewkę.
Zatarł ręce i skierował się w stronę barku, którego przedtem nie zauważyła. Zapadając się w wielkim fotelu, obserwowała, jak mężczyzna starannie przegląda jego zawartość. W końcu wybrał dużą karafkę o niespotykanym kształcie, wypełnioną klarownym bursztynowym płynem, wyjął dwa wielkie kieliszki i zadowolony usiadł naprzeciwko niej.
- No, moja panno, mam nadzieję, że jesteś pełnoletnia. – Mrugnął do niej, uśmiechając się porozumiewawczo i napełnił kieliszki. Wziął niewielki łyk, wyraźnie delektując się smakiem, uniósł kieliszek i oznajmił – Nie wiem, czy już się domyśliłaś, czy jeszcze nie, ale rozwieję twoje wątpliwości. Jestem Mikołajem. Niektórzy nazywają mnie świętym, ale do tego to mi daleko – Jego gromki śmiech przywodził na myśl bicie dzwonu. Z niezrozumiałych przyczyn miał w sobie coś niepokojącego. – No pij, rozgrzejesz się.
Niepewnie uniosła kieliszek. Poczuła słodki zapach. Spróbowała i niemal się zakrztusiła, wywołując nowy wybuch wesołości. Cały czas wypytywana, opowiedziała w końcu, jak się tu znalazła. W innym wypadku nigdy by tego nie zrobiła, nie chciała być uznana za wariatkę, ale stwierdziła, że skoro ma do czynienia z facetem, który uważa, że jest Świętym Mikołajem – a może naprawdę nim był – to wszystko jest tu możliwe i przestała się czymkolwiek przejmować. Zresztą bardzo możliwe, że tajemniczy – nawiasem mówiąc, piekielnie mocny – trunek, którym ją poczęstowano, podziałał na nią jak serum prawdy.
Kiedy skończyła, wiedziona ciekawością zapytała mężczyznę, co robi sam na takim pustkowiu. Wsłuchała się w głęboki, melodyjny głos, który działał na nią dziwnie hipnotyzująco. Nim długa opowieść dobiegła końca, poczuła obezwładniającą senność. Mikołaj wyjął z jej dłoni kieliszek, który nie wiedzieć kiedy opróżniła, nie przestając mówić. A jego historia z każdym zdaniem stawała się coraz bardziej niepokojąca, coraz mroczniejsza, a wreszcie tak straszna, że nie chciała tego dłużej słuchać. Nie miała jednak siły zaprotestować, nie mogła się nawet poruszyć. Wpatrywała się tylko tępo w ogień, słuchając o potwornościach, jakich nie sposób sobie wyobrazić.
Nagle Mikołaj podniósł się ze swojego miejsca. Rozkazał jej zrobić to samo, co też uczyniła, czując się jak bezwolna marionetka. Podeszła za nim do klapy w podłodze, a gdy ją uniósł, bez słowa zachęty wkroczyła na strome schody prowadzące w nieprzeniknioną ciemność. Usłyszała, jak klapa zamyka się nad jej głową. Wiedziała, że idzie sama, a jednak wciąż wyraźnie słyszała mężczyznę ciągnącego swoją makabryczną opowieść. Wsłuchana w ten hipnotyczny głos, schodziła coraz niżej i niżej, a jej uszu dobiegały niepokojące dźwięki.
Gdy schody się skończyły, jej oczom ukazała się olbrzymia pieczara. Wszędzie stały dziwaczne maszyny, przywodzące na myśl książkową fabrykę czekolady Willy’ego Wonki – w świetle tego, czego się dowiedziała, porównanie to wydawało jej się tak idiotyczne, że z pewnością wybuchłaby śmiechem, gdyby tylko była do tego zdolna – oraz długie stoły robocze. Pomiędzy nimi krzątały się tysiące karzełków. Jeden z nich na jej widok przybiegł, szybko przebierając krótkimi nóżkami i złapał ją za rękę, boleśnie wbijając szpony w nadgarstek. Zaskoczyła ją niezwykła siła konusa, gdy ciągnął ją w głąb upiornej fabryki, obnażając ostre ząbki w iście rekinim uśmiechu.
Kiedy przechodziła, podążały za nią setki złośliwych spojrzeń, słyszała kpiący chichot, zewsząd otaczały ją te przerażające uśmieszki… Próbowała się opierać, kiedy pochwyciło ją kilka par niezwykle silnych rączek, ale własne ciało wciąż nie chciało jej słuchać. Została położona na jednym z tych wielkich stołów. Ujrzała, jak twarze pochylających się nad nią groteskowych istotek wykrzywiają się coraz bardziej, gdy biorą do rąk jakieś dziwne narzędzia. Chciała się im wyrwać, ale nie mogła się ruszyć…

***

            Ocknęła się z krzykiem. Po chwili dotarło do niej, gdzie się znajduje i z ulgą opadła z powrotem na poduszkę, z której się zerwała, budząc się ze snu. Zaraz jednak gwałtownie usiadła, z niedowierzaniem wpatrując się w dużą karafkę o niespotykanym kształcie, wypełnioną klarownym bursztynowym płynem i stojące obok niej na stoliku przy łóżku dwa wielkie, puste kieliszki. Spojrzała na swoje ręce i odkryła na nich liczne zadrapania, które już zaczynały się jątrzyć. Objęła się ramionami, nie bardzo wiedząc, co się dzieje i zadrżała, gdy niespodziewany mroźny podmuch wpadł do pokoju przez otwarte – nie wiadomo kiedy ani przez kogo – okno, przynosząc ze sobą odległe echo gromkiego śmiechu, przywodzącego na myśl bicie dzwonu.

***

            Cicha noc, święta noc… Podobno. Ale, prawdę mówiąc, ta cisza jest jednak bardziej niepokojąca. A powinna napawać radością, wypełniona jest przecież tchnieniem ducha świąt… Nie dajcie się jednak zwieść. Nigdy nie wiadomo, co może czaić się w ciemnościach nocy. Co może kryć się w nieprzeniknionym mroku nieludzkiego wnętrza…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz