13 września 2017

Mysterious Hill



Pracowałam nad tym tekstem dosyć długo. Problem tkwił w tym, że wiedziałam, co chcę napisać, ale nie bardzo wiedziałam, jak. W ubiegłym roku powstał początek - na konkurs, w którym ostatecznie nie wzięłam udziału, najwyraźniej z braku motywacji, a może weny. Niecała strona leżała sobie ponad rok w spokoju. Często do niej wracałam, ale wciąż brakowało mi tego czegoś.
W końcu się do tego zabrałam, całkiem niedawno. Długo zeszło, bo pisałam powoli - po kawałku, często robiąc korekty. Starałam się jak najlepiej dopracować to opowiadanie. Czy się udało? Ty mi powiedz. Miłego czytania!
 

            W małych społecznościach nowa twarz zawsze rzuca się w oczy. A ponieważ Mysterious Hill leżało na uboczu, dodatkowo każda wzbudzała niemałą sensację. Nic więc dziwnego, że całe miasteczko aż huczało, gdy do pustego od lat domu na jego obrzeżu ktoś się wprowadził. Niewiele było wiadomo na temat nowych mieszkańców, więc gubiono się w domysłach, kto też mógł okazać się na tyle nierozważny, by tam zamieszkać. Co do jednego wszyscy byli zgodni – ktokolwiek to był, na pewno nie pochodził z okolicy. Tutaj nie sposób było znaleźć osobę, która nie słyszałaby o historii tego miejsca. Powszechnie uważano, że duch jego właścicielki, spalonej na stosie niemal dwa wieki temu, wciąż je nawiedza. Niegdyś działy się tam rzeczy tak straszne, że odkąd wyszło to na jaw, nikt się tam nie zbliżał. Nawet te najbardziej ciekawskie z wszędobylskich dzieciaków trzymały się od niego z daleka. Tym bardziej niesamowitym wydawał się więc fakt, że w ogóle ktokolwiek mógł wpaść na pomysł, by się tam wprowadzić.
            Jakkolwiek przeprowadzka ta była dla miejscowych czymś ze wszech miar niezwykłym, wszelkie ich wątpliwości rozwiały się nader szybko. Okazało się bowiem, że w domu zamieszkała wzbudzająca niezwykłą sympatię samotna młoda kobieta. Początkowo odnoszono się do niej dość podejrzliwie, lecz zmieniło się to, gdy tylko po miasteczku lotem błyskawicy rozeszła się opowieść o jej smutnych losach. Naturalnym wydawał się fakt, że po utracie bliskich w wyniku tragicznego wypadku poczuła potrzebę zmiany otoczenia, by móc zostawić przeszłość za sobą i zacząć wszystko od nowa.

***

            Carin od początku z nieufnością patrzyła na nową mieszkankę Mysterious Hill. Co prawda – choć żyła tu od dawna – zawsze trzymała się na uboczu i nigdy nie nawiązała z nikim bliższych relacji, przez co powszechnie uważano ją za dziwadło i tak też traktowano, za to była świetnym obserwatorem i dobrze znała się na ludziach. A w Samancie wyczuwała coś dziwnego. Nie dało się ukryć, że smukła blondynka o jasnozielonych oczach zwracała na siebie uwagę. Poza tym wszyscy do niej lgnęli. Wydawało się, że to miła dziewczyna, która z każdym stara się nawiązać kontakt. A jednak Carin odnosiła wrażenie – nikt inny zdawał się tego nie dostrzegać – że to tylko pozory, pod którymi kryje się zupełnie inna osoba, nieprzystępna, mająca swoje tajemnice, których nikt nie ma prawa poznać. Inni powiedzieliby pewnie, że to smutna przeszłość zostawiła na jej duszy niezmazywalne piętno powodujące dystans, który – choć bardzo starała się z tym walczyć – dawało się wyczuć. Jednak Carin wiedziała swoje. Dla niej cała ta niejasna sprawa z „wypadkiem” nie była tak oczywista, jak powszechnie uważano.
            Zauważyła, że ktoś zbliża się do jej domu, więc ostrożnie odsunęła się od okna. Nikt nie powinien widzieć,  jak wpatruje się w samotny dom na szczycie wzgórza. Już i tak uważano ją za wariatkę, nie chciała, by doszły do tego jeszcze posądzenia o jakieś niecne zamiary. Co prawda nigdy nie interesowało jej, jaką ma tutaj reputację, ale wiedziała z doświadczenia, że po zawistnych ludziach można się wiele spodziewać, więc lepiej pozostać w cieniu – choćby dla świętego spokoju.
            Rozległo się pukanie. Zaskoczona niespodziewaną wizytą – przecież nikt nigdy jej nie odwiedzał – miała ochotę zignorować gościa, lecz gdy powtórzyło się ono po raz trzeci, niechętnie powlokła się do drzwi. Miała szczery zamiar pozbyć się intruza najszybciej, jak się tylko da, najlepiej nie pozwoliwszy mu nawet przekroczyć progu swojej samotni, co zresztą nie mogło być raczej zbyt trudne. Wiedziała z doświadczenia, że ludzie nie lubią przebywać w jej towarzystwie, poniekąd z wzajemnością. Nie była ładna, miła ani otwarta. Ot, drobne dziewczę o bladej skórze, czarnych włosach i ciemnych oczach, w których czaiła się nieskrywana pogarda dla całego świata. Czasem nawet czysta nienawiść, może jedynie nieco lepiej maskowana.
            Teraz jednak na jej twarzy odmalowało się szczere zdumienie, gdy otworzyła drzwi i stanęła oko w oko z Samanthą. Cóż, może „oko w oko” to za wiele powiedziane – blondwłosa piękność była od niej o głowę wyższa. Spoglądając na nią z góry, posłała jej słodki, choć nieco drżący uśmiech. Bez trudu można było dostrzec, że w zielonych oczach czai się jakiś cień.
            - Dzień dobry – odezwała się niepewnie dziewczyna. – Pomyślałam, że wypadałoby przedstawić się sąsiadom. Jestem…
            - Samantha – mruknęła Carin z cynicznym uśmiechem. Oparła się nonszalancko o futrynę, skrzyżowawszy ręce na piersi, i spojrzała badawczo na niespodziewanego gościa.
            - Tak… – Przez moment blondynka wydawała się być zbita z tropu, zaraz jednak odzyskała rezon. – Przyniosłam ciasto – rzuciła jakby na usprawiedliwienie, wskazując trzymany w dłoni koszyczek. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, spróbowała spojrzeć jej przez ramię do wnętrza chatki. – Mogę wejść?
            Carin nie była zachwycona tą perspektywą, po namyśle stwierdziła jednak, że może to być całkiem ciekawe doświadczenie. Po raz pierwszy ktoś na własne życzenie pchał jej się do domu. Najwyraźniej ta dziewczyna musiała być bardziej zdesperowana, niż wyglądało na pierwszy rzut oka. No chyba że kierowało nią zupełnie co innego. Będzie niezła zabawa. Odsunęła się z pewnym ociąganiem. Obróciła się na pięcie i ruszyła do kuchni, nie oglądając się za siebie. Usłyszała, jak drzwi za jej plecami zamykają się cicho, a zaraz potem w pustym zazwyczaj – jeśli nie liczyć jej samej i wrednego burego kocura – mieszkaniu rozległ się odgłos ostrożnych kroków.
            - Ładnie tu. Tak… Czysto – zagadnęła Samantha, wchodząc do pomieszczenia. W odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami. Niewiele więcej można było powiedzieć o jej domu, który w większości był nie tyle skromnie urządzony, co wręcz niemal pusty. – Nie powiedziałaś, jak masz na imię.
            - Carin – mruknęła. Trzymaj się od niej z daleka, to wariatka, rozbrzmiało nagle w jej głowie. Myśl była bardzo wyraźna, choć jakby pochodziła z zewnątrz. Spojrzała z zaciekawieniem na swojego gościa. Dziewczyna na moment się zawahała, poza tym jednak wydawała się nie zauważać, że coś się jej wymknęło. Sprytnie.
            - Miło cię poznać, Carin. Słyszałam o tobie w miasteczku – niezbyt pochlebne opinie. Zielone oczy przyglądały jej się niewinnie, z żywym zainteresowaniem. Samantha odchrząknęła, gdy cisza nadmiernie się przedłużała. – Mogłabym prosić o coś do picia?
            - O tak – Uśmiechnęła się nieco przekornie. – Jeśli chcesz, poczęstuję cię specjalną herbatką, którą przyrządzam ze zbieranych w okolicy ziół. Świetnie wpływa na trawienie – i możliwe, że powoduje lekkie halucynacje. Zerknęła na gościa, sprawdzając, czy reszta wypowiedzi została odebrana. Wyglądało na to, że jednak nie. Dobrze, czyli to działa tylko w jedną stronę. Nie panujesz nad tym. Roześmiała się pod nosem, krzątając się po niewielkiej kuchni.
            - To bardzo miło z twojej strony.
            Ciszę, która zaległa w pomieszczeniu, przerwało naraz niezwykle natarczywe miauczenie. Gość w tym domu był tak rzadkim zjawiskiem, że nawet ten leniwy tłuścioch uznał najwyraźniej, że trzeba sprawdzić, cóż to się dzieje.
            - Och, jaki piękny! Mogę go… Au!
            - Jak widać, nie możesz – Uśmiechnęła się krzywo.
            - To dość nietypowe… Myślałam, że tylko psy gryzą – Samantha roześmiała się sztucznie. – Na pewno jest kotem?
            - Chyba nie do końca.
Wzruszyła ramionami, odwracając się do dziewczyny i posyłając jej fałszywy uśmiech. Postawiła przed nią napój, którego nieziemski aromat rozchodził się po kuchni ciepłymi falami, przywodząc na myśl pogodny jesienny dzień i natychmiast sprawiając, że wnętrze wydawało się w jakiś sposób przytulniejsze.
- Spadaj, sierściuchu – mruknęła, delikatnie odsuwając kota nogą. Zwierzę zaburczało dziko, spoglądając na nią z wyrzutem, i pomknęło w głąb domu.
Usiadła naprzeciwko gościa, podparła głowę dłonią i zaczęła przyglądać mu się z zainteresowaniem. Jakbym była książką, którą chcesz przeczytać, pomyślała Samantha. Przeszył ją dreszcz. Uśmiechnęła się przepraszająco, spoglądając w zimne czarne oczy, które wciąż przypatrywały jej się badawczo. Chcesz poznać moje tajemnice? Dowiedzieć się, czego pragnę? Co spędza mi sen z powiek? Carin posłała jej niewinny uśmiech.
- No więc jak podoba ci się ta dziura?
- Cóż… To urocze miasteczko, mieszkańcy są bardzo mili.
Carin prychnęła, przewracając oczami. Osobiście miała całkowicie odmienne zdanie, ale to tylko jej prywatna opinia. Domyślała się, że normalni ludzie mogą wszystko odbierać inaczej. W końcu to nie oni byli wyrzutkami wyklętymi przez własną społeczność bez wyraźnego powodu.
- A co myślisz o swoim domu?
- Jest przepiękny! – wykrzyknęła dziewczyna ze szczerym zachwytem. – Uwielbiam takie stare budowle, mają niepowtarzalny klimat. Poza tym ze wzgórza roztacza się nieziemski widok na okoliczne pola i lasy. Doprawdy, nie mogłabym wymarzyć sobie lepszego miejsca.
- A co z… – Rozmówczyni posłała jej pytające spojrzenie. – Nie widziałaś tam czegoś dziwnego? Nie niepokoją cię jakieś nietypowe odgłosy? No wiesz – Wzruszyła ramionami, gdy Samantha pokręciła głową. – Musiałaś już przecież poznać tę historię... Czyżby nikt ci nie mówił, że tam mieszkała czarownica? – Uśmiechnęła się krzywo, widząc, że jasnozielone oczy robią się okrągłe jak spodki. – Najprawdziwsza wiedźma. Dziwne rzeczy wyprawiała. Same nieprzyjemne rzeczy. Spalili ją na stosie i od tej pory dom stał pusty… Przez jakieś dwieście lat czy coś koło tego. – Zastanowiła się przez moment, po czym jakby od niechcenia dodała – Mówią, że podobno wciąż tam wraca.
Próbujesz mnie nastraszyć, pomyślała blondynka, z uwagą przypatrując się nowo poznanej sąsiadce. Niezależnie od efektów jej starań na tym akurat polu musiała przyznać, że źle się czuje w jej towarzystwie, co nie zdarzało się często. Zazwyczaj z łatwością zjednywała sobie ludzi, bez trudu nawiązując z nimi kontakt. Carin była jednak inna. Pod maską arogancji i obojętności czaiła się ledwie skrywana wrogość. W bladej twarzy uwagę przykuwały oczy o nieprzeniknionym spojrzeniu, które – wbrew powszechnej opinii oraz jej bogatemu doświadczeniu – w żaden sposób nie pomagały przeniknąć jej myśli i dotrzeć do jej duszy. Jakby pod tym wszystkim kryła się… Pustka.
W niczym nie przerwanej ciszy jak najszybciej dopiła znakomitą herbatę, ukradkiem spoglądając przez okno na starodawną puszczę, która rozciągała się za domem. Wydawało jej się, że między drzewami przemknął jakiś cień. Nie wyglądał na żadne z powszechnie znanych stworzeń, ale jej coś przypominał. Wzdrygnęła się lekko, uprzejmie podziękowała za gościnę i czym prędzej wyszła, tłumacząc się wymyśloną na poczekaniu wymówką.
Carin odprowadziła ją do drzwi, z satysfakcją obserwując malującą się na twarzy Samanthy dziwną niepewność. Ze złośliwym uśmieszkiem na ustach śledziła wzrokiem szybko oddalającą się postać. Coś mi się zdaje, że odechce ci się towarzyskich herbatek, pomyślała, parskając nieprzyjemnym śmiechem.

***

            - Słyszałaś pani? Podobnież jakoweś dziwne rzeczy się działy dzisiej w nocy u naszej Samanthy.
            - Co też pani powiesz! A cóż to?
            - Są tacy, co się zarzekają, że słyszeli jakoweś wrzaski, śmichy… O, idzie, możnaby podpytać.
            - Szczęść Boże, panienko! – zakrzyknęły chórkiem dwie baby stojące pośrodku pustej drogi wiodącej przez całe Mysterious Hill.
            - Witam panie – Samantha uśmiechnęła się serdecznie.
            - Co też to się u was dzisiej w nocy działo, hę?
            Na twarzy dziewczyny odmalowało się zdumienie. Wydawało się być szczere, jednak przez jasnozielone oczy przemknął ledwo zauważalny cień.
            - O czym pani mówi?
            - Podobnież słychać było jakoweś… Głosy – odpowiedziała kobiecina z wyraźnym zakłopotaniem, strzelając oczami na prawo i lewo.
            - Nic mi o tym nie wiadomo – Blondwłosa piękność roześmiała się jakby nieco sztucznie. – Całą noc przespałam jak zabita. – Lekko wzruszyła ramionami, spoglądając gdzieś w bok. – Panie wybaczą, muszę już iść.
            Obie kobiety skinęły głowami ze zrozumieniem. Odprowadziły ją wzrokiem, a gdy już zniknęła im z oczu, jedna mruknęła z niepokojem:
            - Co też to się dzieje…
            Wtem spostrzegły, że w ich stronę biegnie spanikowany mężczyzna, wrzeszcząc wniebogłosy. Zaciekawione, o co może chodzić, zatrzymały go z niemałym trudem.
            - Dalibóg, kobity, nie ma czasu! Chłopak mój znikł! Wysłalim go wczora w las… – Mężczyzna rozejrzał się bezradnie, jakby oczekiwał, że ktoś powie resztę za niego.
            - I co, i co? – dopytywała się niecierpliwie jedna z bab.
            - Pospalim się, jak jego nie było. Alem o brzasku zewlókł się, a on dalej nie wrócił! Mój jedyny syn… – Nie zważając na pełne zgrozy okrzyki, popędził przed siebie, wzywając pomocy.
            Kobiety popatrzyły na siebie porozumiewawczo.
            - Młody chłopak był – rzekła jedna z namysłem.
            - I wcale ładny – zauważyła druga.
            - Żenić go już dawno winni, a tak to, ot… Tak się kończy – stwierdziła tamta z przekonaniem, na co jej towarzyszka przytaknęła ze zrozumieniem.
Obie pokręciły głowami z dezaprobatą, utyskując jeszcze przez chwilę na niepokorną młodzież, po czym się rozeszły. W drodze myśli każdej z nich błądziły wokół najnowszych wieści – od tajemniczych wydarzeń w domu na wzgórzu po niewytłumaczalne zaginięcie chłopaka.

***

            Carin rozsiadła się wygodnie. W jednej ręce trzymała parujący aromatyczny napój. Drugą pieściła wielkiego kocura, który z sobie tylko znanych przyczyn postanowił tym razem zakopać chwilowo topór wojenny i rozłożył się iście po królewsku tuż obok, wspierając potężny łeb na jej kolanach. Rozmyślała o swojej dzisiejszej krótkiej wizycie w miasteczku. Nie znosiła tam schodzić, ale nawet ona potrzebowała od czasu do czasu zrobić sprawunki.
            Kiedy się tam wybrała, w Mysterious Hill panowała dość nerwowa atmosfera, która zdążyła udzielić się już wszystkim mieszkańcom. Z tego, co udało jej się zasłyszeć, koło południa znaleźli w lesie tego chłopaka, który ponoć zaginął kilka dni temu. Ciało – nagie i silnie pokaleczone – spoczywało w dziwacznej pozycji na dnie dobrze zamaskowanego wykrotu. Znała tę okolicę. Puszcza, po której tak często wędrowała, nie miała przed nią żadnych tajemnic. Uśmiechnęła się krzywo. Ktoś wypowiedział na głos myśl, która pewnie zaświtała w głowach wielu – że to musiał być jakiś diabelski rytuał – a reszta skwapliwie to podchwyciła. Teraz całe miasteczko huczało pogłoskami, że po dwóch wiekach względnego spokoju znów pojawiła się tu czarownica.
            - Założę się, że w końcu ktoś nieco bystrzejszy zdoła powiązać to w jakiś sposób z naszą nową znajomą – Roześmiała się, tarmosząc puszystą sierść. Odpowiedziało jej pełne zadowolenia, choć nieco złowieszcze, mruczenie. – Pewnie minie sporo czasu…
            To nie mój problem. Skrzywiła się nieznacznie, myśląc o niespodziewanym gościu, który odwiedził ją kilka dni wcześniej. O tak, Samantha miała w sobie coś dziwnego – coś, co zdołałoby zaniepokoić Carin, gdyby tylko w ogóle ją to obchodziło. Wzruszyła ramionami. Inni nie potrafią tego dostrzec? Ich strata. Ona miała własne problemy i póki co nie zamierzała się mieszać w nic, co ich nie dotyczyło.

***

            Minęło trochę czasu, atmosfera w Mysterious Hill się oczyściła. Ponieważ nie działo się nic niepokojącego, plotki ucichły, a mieszkańcy powoli zaczęli o nich zapominać. A ona miała kolejną okazję, żeby zapolować.
            Spacerowała po najpiękniejszej według niej części lasu, nucąc pod nosem, gdy spotkała chłopaka. Początkowo tylko mignął jej między starymi drzewami jego cień. Ruszyła powoli w tamtą stronę, starając się zawczasu dać znać o swojej obecności. Nie chciała go wystraszyć, to mogłoby pokrzyżować jej plany.
            - Cudowny dzień na spacer, prawda? – zagadnęła, gdy znalazła się wystarczająco blisko.
            Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem. Musiała przyznać, że miała prawdziwe szczęście. Młodzieniec był wysoki, dobrze zbudowany i niesamowicie przystojny. Co więcej, szare oczy błyszczały żywą inteligencją.
            - Nie spodziewałem się, że kogoś tu spotkam – Uśmiechnął się z zakłopotaniem.
            - Rzeczywiście, to dość spokojne miejsce. Pewnie niewielu ludzi w ogóle wie o jego istnieniu.
            Przytaknął. Wydawał się być odrobinę nieśmiały, a może to po prostu zaskoczenie jeszcze go nie opuściło. Posłała mu słodki uśmiech, ciesząc się w duchu, że nie dostrzega w jego oczach choćby cienia podejrzliwości. Świetnie, to jeszcze zwiększało jej szanse.
            - Nigdy wcześniej cię tu nie widziałam – rzekła z zastanowieniem.
            - Lubię tu przychodzić, ale niezbyt często mam na to czas. – Wzruszył ramionami.
            Skinęła głową.
            - Wobec tego mam dzisiaj szczęście – Uśmiechnęła się promiennie.
            Spojrzał na nią ze szczerym zdumieniem. Nigdy by nie pomyślał, że taka kobieta jak ona ucieszy się z towarzystwa. Miała w sobie coś, co sprawiało, że stanowiła zagadkę. Zawsze wydawała się niedostępna. Tymczasem była tu i rozmawiała z nim, uśmiechając się tajemniczo i rzucając mu co rusz powłóczyste spojrzenia. Odchrząknął i spuścił wzrok, czując, że na jego twarz wypełza zdradliwy rumieniec.
Roześmiała się dźwięcznie, patrząc na to z nieukrywanym zachwytem. Przysiadła na trawie w plamie słońca, a jej włosy zalśniły zimnym blaskiem. Zachęciła go gestem, by zrobił to samo. Podszedł niepewnie i usiadł, obserwując ją z zaciekawieniem. Odniósł wrażenie, że jej oczy pałają jakimś wewnętrznym ogniem.
- Wiesz – mruknęła cicho, pochylając się nieznacznie w jego stronę. – Przywykłam już do tego, że jestem samotna. Ale czasem tak bardzo brak mi towarzystwa…
Delikatnie musnęła jego dłoń i nagle się cofnęła. Wyglądała na zakłopotaną. Oczywiście nie mógł się domyślić, że to wszystko tylko gra. Wiedziała doskonale, czego chce i jak to osiągnąć. Posłała mu spojrzenie, w którym rozpacz mieszała się z nadzieją.
Och, do licha, nie zmarnuję przecież takiej okazji, pomyślał, dziwiąc się swojej śmiałości. Jej urok zaczął już na niego działać. Czuł, że jakiś wewnętrzny głos domaga się bliskości tej niezwykłej kobiety. Przysunął się do niej i objął ją ostrożnym ruchem. Pochylił się nad nią, szukając jej ust, lecz odwróciła głowę.
- Nie tutaj – szepnęła drżącym głosem. Spojrzał jej w oczy i dostrzegł w nich obawę. – Ktoś może zobaczyć. Chodź.
Podniosła się zwinnie i kiwnęła na niego zachęcająco. Gdy stanął u jej boku, przyglądając jej się z uwagą, ujęła jego dłoń i pociągnęła go w stronę sobie tylko znanej ścieżki. Odwróciła się do niego jeden, jedyny raz.
- Wiesz, że mieszkam na obrzeżach miasteczka. Nikt nie zauważy, że mam gościa. Tam będziemy bezpieczni – Uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
Poczuł, jak jego serce przyspiesza. Gdy tak podążał za nią, wydała mu się najpiękniejszą kobietą na świecie. Jakże teraz mógłby pokochać inną, gdy już miał sposobność poznać ją? Była niesamowita. Wyglądała na taką delikatną, a jednocześnie sprawiała wrażenie silnej i zdecydowanej. Wprost stracił dla niej głowę, gdy tylko spojrzał w te cudne oczy, w których czaił się jakiś odległy cień smutku. Zaledwie obdarzyła go jednym powłóczystym spojrzeniem, a on już był gotów zrobić wszystko, by ten cień zniknął choć na chwilę. Czuł, jak to pragnienie w nim rośnie, przepełniając go nieznanym wcześniej uniesieniem i słodkim oczekiwaniem.
Wprowadziła go do niewielkiego ogrodu, który założyła na tyłach domu. Zadrżał z podniecenia, zaraz jednak przyszła mu do głowy myśl tak niepokojąca, że odezwał się z wahaniem:
- A co, jeśli…
- Ćśś – przerwała mu łagodnie. – Wprowadzę cię tylnymi drzwiami.
Skinął głową z niejaką ulgą. Pragnął być z nią, ale nie chciał, by z jego powodu rozeszły się jakieś nieprzyjemne plotki. Nie zamierzał przecież robić niczego niewłaściwego. Zresztą, pomyślał, to nic zdrożnego, jeśli dwoje ludzi się kocha i nawzajem sobie tę miłość okazuje. Ale wiadomo, jacy wścibscy i złośliwi potrafią być inni, jeżeli komuś tego zazdroszczą.
Rozejrzał się z ciekawością po ciemnym korytarzyku. Nie miał zresztą czasu na nic więcej, bo ledwie drzwi się za nimi zamknęły, gdy kobieta jego marzeń niemal się na niego rzuciła. Jej pocałunki były gorące i rozpaczliwe, a dłonie niecierpliwie wdzierały się pod jego ubranie. Jednocześnie ciągnęła go za sobą w głąb domu. Biodrem trąciła klamkę i pchnęła jakieś drzwi, które otwarły się z cichym skrzypnięciem i z trzaskiem zamknęły, gdy tylko przekroczyli próg.
Odsunęła się nieco, patrząc na niego takim wzrokiem, że znów oblał się rumieńcem jak wstydliwa panienka. Obserwując to, uśmiechnęła się drapieżnie i wyciągnęła do niego ręce. Ujął je z bez wahania, a wypływająca z nich moc zaczęła palić jego skórę żywym płomieniem. Natychmiast zapomniał, kim jest i gdzie się znajduje. Istniała tylko ona. Przyciągnął ją do siebie, nie czując już bólu wywoływanego przez kontakt z jej gorącym ciałem. Wziął ją na ręce i poniósł w stronę wielkiego łoża, które majaczyło w mroku, a w jego uszach pobrzmiewał jej gardłowy śmiech.

***

            - Słyszałaś? Wreszcie znaleźli tego biednego chłopaka.
            Carin skrzywiła się, zerkając na doganiającą ją Samanthę. Blondwłosa piękność zdawała się zapomnieć już o ich przykrym pierwszym spotkaniu. Teraz jak gdyby nigdy nic dogoniła ją w drodze z miasteczka i usilnie starała się nawiązać rozmowę. Oczywiście nie zwracała uwagi na fakt, że jej towarzystwo nie jest mile widziane.
            - Podobno był w jeszcze gorszym stanie…
            Prychnęła pogardliwie, przewracając oczami. Nie obchodziło jej przecież, co się działo w tej parszywej dziurze, w której przyszło jej żyć ani co ludzie mówili, póki zostawiali ją w spokoju.
            - Czy mogę być z tobą szczera? – Samantha rzuciła jej błagalne spojrzenie, na co tylko wzruszyła ramionami. – Wiesz, wydaje mi się… Ludzie zaczynają patrzeć jakoś tak… Podejrzliwie. Te zbrodnie chyba na każdym odcisnęły swoje piętno, nie sądzisz?
            - Wcześniej nic takiego się tu nie działo – mruknęła od niechcenia, uśmiechając się pod nosem. – A ty jesteś tu nowa. Może powinnaś być ostrożniejsza.
            Roześmiała się pogardliwie. Nie oglądając się za siebie, zostawiła stojącą na środku drogi milczącą jak nigdy dziewczynę.

***

            Rozejrzał się ostrożnie. Trochę czasu upłynęło, odkąd się ocknął, nim jego wzrok zdołał na tyle przyzwyczaić się do panującego w tym rozległym pomieszczeniu półmroku, by zdołał jakoś rozróżnić choć niektóre szczegóły. Zadanie to znacznie utrudniały zresztą unoszące się wszędzie opary, wydzielające na dodatek nieznane wonie tak silne, że ich mieszanina przyprawiała o zawroty głowy.
            Przyglądając się rozmytym konturom najdziwniejszych sprzętów, jakie kiedykolwiek widział, raz jeszcze spróbował otrząsnąć się z nieprzyjemnego wrażenia bycia uwięzionym we własnym ciele. Wciąż nie mógł jasno myśleć. Owszem, pamiętał wszystko i doskonale zdawał sobie sprawę, co się wokół niego dzieje – a jednak nie potrafił zapanować nad tym, co robi. Dałem się omotać, dlatego do tego doszło. Myśl była niejasna, zupełnie jakby podświadomie ją rozumiał, a jednocześnie nie mógł uchwycić jej znaczenia.
            - Już się tak nie użalaj.
            Odwrócił się, na ile pozwoliły na to krępujące go łańcuchy. Obserwował niewyraźną sylwetkę kobiety schodzącej do niego po długich, wąskich schodkach, bardziej przypominających drabinę. Ciężka dębowa klapa nad jej głową zatrzasnęła się z donośnym niczym wystrzał armatni hukiem. Kobieta stanęła po drugiej stronie wielkiego stołu. Wykonała niedbały gest dłonią, a spowijające wszystko opary rozstąpiły się, ukazując jej słodką twarz i przyglądające mu się z nienawiścią oczy.
            - Wyjątkowo szybko udało ci się wyrwać spod uroku. Nie zdążyłam się nacieszyć – Jej śmiech odbił się zimnym echem od wysokiego sklepienia, gdy okrążała stół, by stanąć tuż przed nim. – Ale dałeś mi więcej satysfakcji niż inni.
            - Ilu ich zabiłaś?! – wrzasnął, po raz pierwszy w pełni odzyskując panowanie nad własnym ciałem. Szarpnął się, lecz łańcuchy dobrze trzymały.
            - Po dziesiątym straciłam rachubę. – Wzruszyła ramionami obojętnie. – Z tobą nie było tak łatwo – mruknęła z namysłem. Ujęła jego twarz w dłonie, unieruchamiając ją, by spojrzeć mu głęboko w oczy. – Masz w sobie wyjątkową siłę.
            Wbiła szpony w skórę jego policzków, pozostawiając głębokie szramy. Zaraz potem wróciła do stołu i rozpoczęła przygotowania do jakiegoś straszliwego rytuału.
            - Jak już sobie tam tak wisisz, równie dobrze możesz się dowiedzieć, co się będzie działo.
            Z bezdusznym okrucieństwem zaczęła dokładnie objaśniać, do czego służą poszczególne przygotowywane przez nią przyrządy i naczynia oraz co ma zamiar z nim zrobić. Osobiście wolałby obejść się bez tych szczegółów, jednak nie miał na to najmniejszego wpływu. Z rosnącym przerażeniem starał się – bez większego powodzenia – nie słuchać tego monologu, ociekającego nienawiścią do całego rodzaju ludzkiego. Z obezwładniającą jasnością uświadomił sobie nagle, że do tego, co go czeka, żadną miarą nie można się przygotować. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak ktoś może zgotować taki los drugiemu człowiekowi. Wiedział jedno – ona była do tego zdolna. Zrozumiał to już w momencie, gdy spojrzał w bezgraniczną pustkę jej oczu, kiedy się kochali. Obiecał jej dozgonną miłość. Zażądała wtedy, by oddał jej swoje życie. Przyrzekł jej to z radością, choć gdzieś w jego wnętrzu coś ledwo wyczuwalnie zadrżało. Dopiero gdy odzyskał władzę nad własnym umysłem, uświadomił sobie, co to było za drżenie. To czysty, pierwotny lęk – bo mówiła poważnie, a on zgodził się bez wahania, jak głupi. Ale teraz to już nie miało żadnego znaczenia. Paktu z diabłem nie da się zerwać.
            - To samo mi powiedział – Roześmiała się gardłowo, przyprawiając go o drżenie. – Ja na tym dobrze wyszłam. Reszta trochę gorzej.
            Odwróciła się, spoglądając na niego z żarem. Wokół nich zapłonęły ognie. Nagle poczuł, jak jego ciało sztywnieje i zaczyna się obracać. Krępujące go łańcuchy puściły, lecz on i tak nie mógł się poruszyć. Obserwował z niepokojem, jak klepisko przybliża się do jego twarzy. Wreszcie zawisł głową w dół, a rozgrzane do czerwoności kajdany objęły jego kończyny z nową siłą. Krzyknął z bólu, ledwo zauważając, że temperatura w całym pomieszczeniu wciąż się podnosi.
            Spojrzał z dołu na pełen wyższości uśmiech. Nie znalazł w sobie dość sił, by się odezwać. Może powinien spróbować walczyć o własne życie, ale nie potrafił. Patrzył na nią i przestawało mu zależeć na czymkolwiek. Jakaś część jego świadomości błagała, by walczył z tą rezygnacją, krzyczała, że ona nie jest prawdziwa – ale ją ignorował. Dał się złamać. Poddaję się. Dotknęła go niemal czule.
            - Doskonale, możemy zaczynać. – Jej uśmiech łamał mu serce, ale zadawany przez nią ból początkowo był niemal słodki. – Zanim to się skończy – szepnęła – czeka nas wiele magicznych chwil.

***

            Mieszkańcy Mysterious Hill bezradnie przyglądali się rozgrywającemu się niemal na ich oczach dramatowi. Nie byli w stanie niczemu zapobiec – niezależnie od ich wysiłków ginęli kolejni młodzi mężczyźni. Mimo wprowadzenia żelaznych zasad, które miały na celu uchronić ich przed tragicznym losem, liczba ofiar stale rosła. Wszystko odbywało się w taki sposób, że nie sposób było pochwycić winnego czy choćby rzucić cień podejrzeń na kogokolwiek, kto mógłby mieć jakiś związek z tą sprawą. Do czasu.
            Wreszcie członkowi jednej z grup poszukiwawczych przeczesujących las po kolejnym zaginięciu udało się wpaść na przekonujący trop. Człowiek ów, najwyraźniej nieco bardziej rozgarnięty od swoich towarzyszy, kazał im zawezwać resztę na naradę nad dopiero co odnalezionym, potwornie okaleczonym ciałem.
            - Patrzajta! – zagrzmiał, momentalnie uciszając zgromadzony tłum. – Przecie tu są wyraźne ślady, jakby kto wlókł po ziemi co ciężkiego.
Uśmiechnął się z wyższością, słysząc szmer aprobaty. Zarządził, by wybrano najlepszego myśliwego, który mógłby z całą pewnością zaprowadzić ich tam, gdzie wiedzie trop. Ludzie niezwłocznie wykonali polecenie, uznając niemal jednogłośnie wyższość jednego z nich nad innymi w tej akurat dziedzinie. Mężczyzna pochylił się nisko, zastanowił i wskazał właściwy, według niego, kierunek. Zaraz też sam ruszył po śladzie, wiodąc resztę w głąb puszczy. W pewnym momencie trop zupełnie niespodziewanie się urwał. Myśliwy stanął, rozglądając się bezradnie. Ponieważ niczego nie dostrzegł, odwrócił się, wzruszając ramionami.
- To by było na tyle – oznajmił niepewnie.
Samozwańczy przywódca grupy wysforował się do przodu i grzmiącym głosem zawołał:
- Toż nie widzita, gdzie ślad wiedzie? – Pokiwał gorliwie głową, widząc zrozumienie na twarzach zgromadzonych. – Dalejże, czas dopaść czarownicę!
Za nic mając strategiczne elementy takie jak dyskrecja, rozeźlony tłum z rykiem ruszył za nim, nie mając już najmniejszych wątpliwości, że – zgubiony co prawda – trop zaprowadziłby ich do domu na wzgórzu. Domu, w którym niegdyś działy się rzeczy tak straszne, że lepiej o nich nie pamiętać. Domu, w którym od niedawna mieszkała znowu samotna kobieta.
Wybiegłszy z lasu, mężczyźni dopadli chaty, w której, czego już byli pewni, mieszkać musiało zło w najczystszej postaci. Było ich tak wielu, że bez trudu ją otoczyli, odcinając wszystkie możliwe drogi ucieczki. Kilku z nich – w tym samozwańczy przywódca i wybitny łowczy – wdarło się do środka. Widok, który ukazał się ich oczom, sprawił, że niektórzy na moment zamarli. Co prawda w całym domu unosił się nader przyjemny zapach pieczonego mięsa, lecz podłoga w kuchni bez wątpienia zachlapana była świeżą jeszcze krwią, którą Samantha pracowicie starała się z niej usunąć.
Zmotywowani pokrzykiwaniami dobiegającym z zewnątrz, mężczyźni zdołali zwalczyć przerażenie, które w pierwszym odruchu nakazywało im uciekać stąd jak najdalej. Rzucili się wszyscy na wpatrującą się w nich rozszerzonymi oczami przerażoną dziewczynę. Nieświadomie starali się jednak nie dotykać jej prostej lnianej sukienki, pokrytej na przedzie szkarłatnymi plamami. Nie zważając na jej mętne tłumaczenia, wywlekli ją z chaty i w asyście wrzeszczącego tłumu powiedli do wioski.

***

            - Ktoś tu jest? – zapytała drżącym z niepokoju głosem.
            Z mroku wyłoniła się Carin. Doskonale wiedziała, jak to jest być samotnym, odrzuconym przez społeczeństwo. Gdyby była normalna, na miejscu tej dziewczyny cieszyłaby się z obecności każdego, kto odważyłby się tu przyjść – choćby nawet ten ktoś przyniósł jej tu, powiedzmy, truciznę. Uśmiechnęła się krzywo, zbliżając się do krat odgradzających ciasną celę od reszty świata. Samantha spojrzała na nią bez swej zwykłej radości życia.
            - Miałaś rację, kiedy mnie ostrzegałaś.
            Carin parsknęła pogardliwie. Przez moment jej ciemne oczy zalśniły jakimś wewnętrznym ogniem.
            - Mam tu coś dla ciebie. Wypij.
            Oburzona Samantha cofnęła się o kilka kroków.
            - Co to? – zapytała i nie czekając na odpowiedź wybuchła – Jeśli myślisz, że pozwolę się otruć… Jestem niewinna i dowiodę tego na uczciwym procesie!
            - Przecież to nie trucizna – prychnęła z rozbawieniem. Blondynka przyjrzała jej się nieufnie. – Dobrze ci zrobi.
            - Nie byłabym taka pewna. Ostatnio po twojej herbatce miałam okropne koszmary.
            To nie były koszmary. Wzruszyła ramionami z obojętną miną, wyciągając do niej rękę z napojem. Nie zamierzała przekonywać Samanthy, że to nie taki sam napar jak ten, którym poczęstowała ją podczas pierwszej i jedynej wizyty. Jeśli będzie chciała, sama poczuje.
            W końcu blondwłosa piękność zbliżyła się powoli i ostrożnie ujęła naczynie. Ciepły aromat podrażnił jej nozdrza mieszanką zapachów tak przyjemną, że w tym ponurym miejscu wydawała się wręcz doskonała. Z rozkoszą pociągnęła pierwszy łyk. Rzuciła Carin przepełnione wdzięcznością spojrzenie. A nie wyglądałaś na osobę, która tak po prostu odwiedza więźniów…
            - Oczywiście, że nie – prychnęła, patrząc na nią zimnym wzrokiem. – W moim interesie leży dopilnowanie, żebyś nie mogła się bronić.
            Samantha spojrzała na nią, oniemiała. Naczynie wypadło z jej drżących dłoni, roztrzaskując się na ziemi. Aromatyczny płyn rozlał się po klepisku, żłobiąc w nim głębokie dymiące bruzdy. Zakręciło jej się w głowie, gdy popatrzyła w te ziejące nienawiścią oczy. O co ci chodzi?
            - Och, to bardzo proste. Pozwolę im uwierzyć, że złapali wiedźmę i pozbyli się problemu. – Mrugnęła do niej porozumiewawczo i zaczęła wyjaśniać – Widzisz, wzgórze zawsze było przesycone magią. Ale tak naprawdę czarownica nigdy nie mieszkała na jego szczycie, a nieco niżej – Zaśmiała się ochryple, widząc jej przerażenie. – Już się… Najadłam – parsknęła, krzywiąc się nieznacznie. – Dopilnuję jeszcze, żebyś ty zginęła i będę mieć spokój na kolejne dwieście lat.
            Samantha próbowała coś powiedzieć, zaprotestować, lecz z jej otwartych ust nie dobył się żaden dźwięk. Z rozpaczą uświadomiła sobie, że to koniec. Wygrałaś. Mroczny śmiech Carin odbijał się echem od pustych ścian jeszcze długo po jej wyjściu.

***

            Stos jarzył się tak wysokim i jasnym płomieniem, że w zapadających szybko ciemnościach doskonale było go widać z miejsca, w którym stał jej dom. Obserwowała z góry rozgrywające się w miasteczku widowisko. Uwielbiała patrzeć na te ich samosądy. Choć mijały stulecia, ludzie byli wciąż tak samo głupi i naiwni. Metoda sprawdzała się wyśmienicie; jeśli oskarżona o czary kobieta nie wyrzekła ani słowa na procesie, uznawano ją za winną i zabijano – w sposób, który dawał największą moc. Jej siła przecież zawsze brała się z ognia, ale naturalnie nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Nie mogli przecież wiedzieć, że wszyscy, co do jednego, od wieków są marionetkami w jej doświadczonych rękach. I że to oni wspólnymi siłami utrzymują ją przy życiu.
            Uśmiechnęła się z rozkoszą, czując rozlewające się po jej ciele ciepło. Wsłuchała się w rozbrzmiewające w jej głowie zawodzenie. Przeklinam cię, usłyszała nagle, a potem wszystko ucichło.
            - A przeklinaj sobie – Jej uśmiech stał się szeroki, kpiący. – Gorzej, niż jest, już nie będzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz