Obiecuję, że to już ostatni tekst okolicznościowy
pojawiający się nie w porę. Napisałam go w czasach, kiedy pomagałam
przyjaciółce prowadzić bloga - na Wielkanoc oczywiście. Teraz jednak, jako że
systematycznie publikuję tu wszystkie starsze teksty (głównie z braku nowych -
póki i te stare się nie skończą), nie widzę sensu, żeby te okolicznościowe
miały czekać na stosowniejszą porę.
Oczywiście nie mogłam sobie odmówić wykorzystania kilku
dobrze znanych postaci, które pasowały do ogólnej koncepcji. Pochodzą one -
podobnie jak wiele wykorzystanych w opowiadaniu tekstów - z Kosmicznego
meczu i Zwariowanych melodii wytwórni Warner Bros oraz z Alicji
w Krainie Czarów Tima Burtona. Miłego czytania życzę!
Zając
Wielkanocny zatrzymał się pośrodku polany i rozejrzał niepewnie. Uznawszy, że
nikt go nie widzi, upuścił na ziemię ciężki koszyk i roztarł łapy. Zastrzygł
uszami, zerkając podejrzliwie na pisankę, która zaczęła pękać. Na szczęście
zaraz wszystko się uspokoiło. Nagle z zarośli wypadł w pełnym pędzie królik
wymachujący staroświeckim kieszonkowym zegarkiem.
-
O małe dziecko nie zastrzelił mnie jakiś wariat z dubeltówką, wyobrażasz sobie?!
– wrzasnął Biały Królik prosto w wykrzywiony z dezaprobatą pyszczek zająca.
Rozejrzał się trwożliwie, przytupując łapką w rytm tykania zegarka. – On tu
gdzieś jest…
Zając
cofnął się o kilka kroków i potknął, wywracając koszyk z pisankami. Największa
z nich, ta ze spękaną skorupką, potoczyła się po trawie i zniknęła w krzakach.
Po chwili dobiegł stamtąd głośny trzask najprawdopodobniej świadczący o tym, że
skorupka nie zniosła szaleńczej eskapady.
-
No szlag by… Jak ja nie znoszę tej roboty!
Z
głębi lasu rozległo się nagle donośne wołanie:
-
Hop, hop! Panie kłóliku! Wiem, że pan tu jest!
-
To ten wariat! Schowaj mnie!
Biały Królik
podskoczył, gdy coś zaszeleściło w zaroślach. Skulił się za zającem, drżąc jak
liść na wietrze, gdy pobliski krzew forsycji zatrząsł się szaleńczo. Spomiędzy
żółtych kwiatów wyłoniła się para długich szarych uszu, za nimi podążyła
najpierw łapka w białej rękawiczce, a po chwili głowa.
- Eee, co jest,
doktorku? - Bugs wyskoczył na polanę i z zaciekawieniem przyjrzał się przerażonemu
królikowi. – A temu co? – Zerknął na przewrócony koszyk. – Rety, ale jaja!
Zaraz, zaraz… – Spojrzał badawczo na zająca. – Uszy się zgadzają, ogonek też…
Ty pewnie jesteś Zając Wielkanocny?
Zając skinął głową,
patrząc spode łba na powiększające się co i rusz zgromadzenie. Nie miał
pojęcia, jak właściwie znalazł się w tym miejscu i skąd, do diabła, kolejne
szaraki. Miał dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec niespodzianek.
Powinien zmyć się stąd jak najszybciej. Starając się ignorować gapiącego się na
niego nowo przybyłego królika, podniósł koszyk i zaczął zbierać pisanki.
Irytowały go nieco odgłosy chrupania przez tamtego nie wiedzieć skąd wydobytej
marchewki i pochlipywanie tego drugiego, ale starał się nie dać po sobie nic poznać.
Im prędzej uwinie się z robotą, tym prędzej będzie mógł opuścić ten zlot
osobliwości.
Krzew, pod którym
zniknęła przedtem największa pisanka, zatrząsł się ponownie. Wyskoczył zza
niego kolejny wariat, w jednej łapie trzymając filiżankę bez dna, a w drugiej
ściskając wyrywającą się żółtą ptaszynkę.
- Czy ktoś zgubił
kurczaczka?
- Jestem kanalkiem!
Puść mnie, blutalu!
Tweety wyswobodził się
z uścisku Marcowego Zająca i usiadł na gałęzi zwieszającej się nad polaną.
- Zdawało mi się, ze
widziałem klólicki… – Mruknął do siebie. Spojrzał w dół i zakręcił się
radośnie, omal nie spadając z drzewa. – Dobze mi się zdawało! Widziałem
klólicki!
- Czy ktoś powiedział:
krróliki? – Na polanę wkroczył Kaczor Duffy w idiotycznym kapeluszu z uszami.
- Tarrant, to ty?! –
Marcowy Zając wytrzeszczył oczy. – Może herbaty? – spytał i rzucił w kaczora
trzymaną do tej pory filiżanką.
Królik Bugs zanosił się
śmiechem, patrząc na nakrycie głowy rozeźlonego Duffy’ego.
- Tylko ostatni frajer
z firmy Myszki Miki mógłby wpaść na taki pomysł – wykrztusił w końcu, ocierając
łzy spływające po wąsach.
- Jessteś podły!
- Oczywiście wiesz, że
to oznacza wojnę! – Bugs umilkł na moment dla wywołania należytego efektu. – No
dobra, dobra. Czy któryś z was, zdechlaki, wie, co my tu w ogóle robimy? – Powiódł
spojrzeniem po zgromadzeniu.
- Z zasady nie mieszam
się do polityki – odparł spokojnie wylegujący się na gałęzi nad nimi Kot z
Cheshire i pożarł przerażonego kanarka, który niedawno wylazł z rozbitej
pisanki. Zaraz potem zniknął, pozostawiając po sobie unoszący się w powietrzu krwiożerczy
uśmiech.
- Jesteście
nienormalni! – wrzasnął Zając Wielkanocny. Nie mógł już znieść tych szaleńców.
W ogóle nie miał pojęcia, co się wokół niego dzieje.
- Bóg zapłać! – odparł
Marcowy Zając i wybałuszył oczy na trzymaną w łapie łyżeczkę do herbaty. –
Sztuciec!
- Uważaj, do kogo
mówisz – zwrócił się Bugs do Wielkanocnego Zająca. – Zgodzę się, że ten kaczor
jest stuknięty…
- Nie jestem stuknięty,
tylko mam hysia! Hu-hu-hu! – Daffy podskoczył kilka razy, śmiejąc się szaleńczo
i przy okazji gubiąc kapelusz.
- Wszyscy tu jesteśmy
stuknięci – dobiegł ich z oddali głos kota.
- O łety! Co za
zgłomadzenie – Na polanę wkroczył niski, łysy facet z dubeltówką i rozejrzał
się z zachwytem. – A ja akułat poluję na kłóliki.
- Tylko największe głupki
polują na kaczki – oznajmił rzeczowym tonem kaczor i zniknął w krzakach,
zanosząc się śmiechem.
Biały Królik wrzasnął
przeraźliwie i uciekł. Przez moment słychać było odgłosy szamotania.
Najwyraźniej biedak zaplątał się w chaszcze, w które wpadł. Nikt się tym jednak
specjalnie nie przejął. Wszyscy wpatrywali się w Elmera Fudda – Zając
Wielkanocny z napięciem, Marcowy z obłędem w oczach, Bugs z nieodgadnionym
wyrazem pyszczka. Podszedł do łysola, odciągnął go na stronę pod bacznym
spojrzeniem pozostałych szaraków i zaczął konfidencjonalnym tonem:
- Tylko nikomu ani
mru-mru, bo, eee… Szczerze mówiąc… Ja jestem królikiem! – wrzasnął mu prosto do
ucha i odskoczył w samą porę, unikając dźgnięcia lufą między żebra.
Rozległ się strzał.
Jeden, potem drugi. Bugs teatralnie upadł na ziemię, trzymając się za serce.
Marcowy Zając przyjrzał się ciału wstrząsanemu drgawkami.
- Się rozciapciał… To
ja wracam do Namuniu – oznajmił i wpadł z wrzaskiem w chaszcze, w których
przedtem utkwił Biały Królik.
Na polanie zaległa
niepokojąca cisza. Elmer podszedł do ciała Bugsa. Pochylił się nad nim, po jego
policzkach spłynęły łzy.
- Łety, biedny kłóliczek…
Od dziś intełesuje mnie wyłącznie łowienie łybek. I żadnych więcej kłólików. –
Otarł oczy wierzchem dłoni i odszedł, szlochając głośno nad losem swojej nieszczęsnej
ofiary.
Gdy znów zrobiło się
cicho, leżący na ziemi królik otworzył jedno oko i rozejrzał się ukradkiem, po
czym skoczył na równe nogi.
- Ale ze mnie zgrywus.
Co za kretyn!
- Czy mógłbyś łaskawie
wyjaśnić mi, co się tu dzieje? – Zając Wielkanocny był już mocno zdenerwowany
całą tą chorą sytuacją.
- Chętnie bym to
zrobił, ale czas mnie goni. Żegnaj, nerwusie. Do zobaczątka w St. Louis!
Bugs czmychnął w
zarośla śladem innych szaraków. Zając został na polanie sam. Rozejrzał się,
wściekle poruszył wąsami i zaklął szpetnie.
- Co to niby miało być,
ja się pytam!
- Widzisz – mruknął
kot, pojawiając się w powietrzu tuż przed nim. – To tylko sen.
- I tego, co ja to
miałem powiedzieć… – Kaczor Duffy wychylił się z zarośli. – Na sto dziobów!
Chyba zapomniałem puenty!
- No to wesołych świąt
– westchnął z rezygnacją zając, zbierając się do drogi. – I niech was wszyscy
diabli!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz