18 września 2017

Wielkanocny mix



Obiecuję, że to już ostatni tekst okolicznościowy pojawiający się nie w porę. Napisałam go w czasach, kiedy pomagałam przyjaciółce prowadzić bloga - na Wielkanoc oczywiście. Teraz jednak, jako że systematycznie publikuję tu wszystkie starsze teksty (głównie z braku nowych - póki i te stare się nie skończą), nie widzę sensu, żeby te okolicznościowe miały czekać na stosowniejszą porę.
Oczywiście nie mogłam sobie odmówić wykorzystania kilku dobrze znanych postaci, które pasowały do ogólnej koncepcji. Pochodzą one - podobnie jak wiele wykorzystanych w opowiadaniu tekstów - z Kosmicznego meczu i Zwariowanych melodii wytwórni Warner Bros oraz z Alicji w Krainie Czarów Tima Burtona. Miłego czytania życzę!
 


            Zając Wielkanocny zatrzymał się pośrodku polany i rozejrzał niepewnie. Uznawszy, że nikt go nie widzi, upuścił na ziemię ciężki koszyk i roztarł łapy. Zastrzygł uszami, zerkając podejrzliwie na pisankę, która zaczęła pękać. Na szczęście zaraz wszystko się uspokoiło. Nagle z zarośli wypadł w pełnym pędzie królik wymachujący staroświeckim kieszonkowym zegarkiem.
            - O małe dziecko nie zastrzelił mnie jakiś wariat z dubeltówką, wyobrażasz sobie?! – wrzasnął Biały Królik prosto w wykrzywiony z dezaprobatą pyszczek zająca. Rozejrzał się trwożliwie, przytupując łapką w rytm tykania zegarka. – On tu gdzieś jest…
            Zając cofnął się o kilka kroków i potknął, wywracając koszyk z pisankami. Największa z nich, ta ze spękaną skorupką, potoczyła się po trawie i zniknęła w krzakach. Po chwili dobiegł stamtąd głośny trzask najprawdopodobniej świadczący o tym, że skorupka nie zniosła szaleńczej eskapady.
            - No szlag by… Jak ja nie znoszę tej roboty!
            Z głębi lasu rozległo się nagle donośne wołanie:
            - Hop, hop! Panie kłóliku! Wiem, że pan tu jest!
            - To ten wariat! Schowaj mnie!
Biały Królik podskoczył, gdy coś zaszeleściło w zaroślach. Skulił się za zającem, drżąc jak liść na wietrze, gdy pobliski krzew forsycji zatrząsł się szaleńczo. Spomiędzy żółtych kwiatów wyłoniła się para długich szarych uszu, za nimi podążyła najpierw łapka w białej rękawiczce, a po chwili głowa.
- Eee, co jest, doktorku? - Bugs wyskoczył na polanę i z zaciekawieniem przyjrzał się przerażonemu królikowi. – A temu co? – Zerknął na przewrócony koszyk. – Rety, ale jaja! Zaraz, zaraz… – Spojrzał badawczo na zająca. – Uszy się zgadzają, ogonek też… Ty pewnie jesteś Zając Wielkanocny?
Zając skinął głową, patrząc spode łba na powiększające się co i rusz zgromadzenie. Nie miał pojęcia, jak właściwie znalazł się w tym miejscu i skąd, do diabła, kolejne szaraki. Miał dziwne przeczucie, że to jeszcze nie koniec niespodzianek. Powinien zmyć się stąd jak najszybciej. Starając się ignorować gapiącego się na niego nowo przybyłego królika, podniósł koszyk i zaczął zbierać pisanki. Irytowały go nieco odgłosy chrupania przez tamtego nie wiedzieć skąd wydobytej marchewki i pochlipywanie tego drugiego, ale starał się nie dać po sobie nic poznać. Im prędzej uwinie się z robotą, tym prędzej będzie mógł opuścić ten zlot osobliwości.
Krzew, pod którym zniknęła przedtem największa pisanka, zatrząsł się ponownie. Wyskoczył zza niego kolejny wariat, w jednej łapie trzymając filiżankę bez dna, a w drugiej ściskając wyrywającą się żółtą ptaszynkę.
- Czy ktoś zgubił kurczaczka?
- Jestem kanalkiem! Puść mnie, blutalu!
Tweety wyswobodził się z uścisku Marcowego Zająca i usiadł na gałęzi zwieszającej się nad polaną.
- Zdawało mi się, ze widziałem klólicki… – Mruknął do siebie. Spojrzał w dół i zakręcił się radośnie, omal nie spadając z drzewa. – Dobze mi się zdawało! Widziałem klólicki!
- Czy ktoś powiedział: krróliki? – Na polanę wkroczył Kaczor Duffy w idiotycznym kapeluszu z uszami.
- Tarrant, to ty?! – Marcowy Zając wytrzeszczył oczy. – Może herbaty? – spytał i rzucił w kaczora trzymaną do tej pory filiżanką.
Królik Bugs zanosił się śmiechem, patrząc na nakrycie głowy rozeźlonego Duffy’ego.
- Tylko ostatni frajer z firmy Myszki Miki mógłby wpaść na taki pomysł – wykrztusił w końcu, ocierając łzy spływające po wąsach.
- Jessteś podły!
- Oczywiście wiesz, że to oznacza wojnę! – Bugs umilkł na moment dla wywołania należytego efektu. – No dobra, dobra. Czy któryś z was, zdechlaki, wie, co my tu w ogóle robimy? – Powiódł spojrzeniem po zgromadzeniu.
- Z zasady nie mieszam się do polityki – odparł spokojnie wylegujący się na gałęzi nad nimi Kot z Cheshire i pożarł przerażonego kanarka, który niedawno wylazł z rozbitej pisanki. Zaraz potem zniknął, pozostawiając po sobie unoszący się w powietrzu krwiożerczy uśmiech.
- Jesteście nienormalni! – wrzasnął Zając Wielkanocny. Nie mógł już znieść tych szaleńców. W ogóle nie miał pojęcia, co się wokół niego dzieje.
- Bóg zapłać! – odparł Marcowy Zając i wybałuszył oczy na trzymaną w łapie łyżeczkę do herbaty. – Sztuciec!
- Uważaj, do kogo mówisz – zwrócił się Bugs do Wielkanocnego Zająca. – Zgodzę się, że ten kaczor jest stuknięty…
- Nie jestem stuknięty, tylko mam hysia! Hu-hu-hu! – Daffy podskoczył kilka razy, śmiejąc się szaleńczo i przy okazji gubiąc kapelusz.
- Wszyscy tu jesteśmy stuknięci – dobiegł ich z oddali głos kota.
- O łety! Co za zgłomadzenie – Na polanę wkroczył niski, łysy facet z dubeltówką i rozejrzał się z zachwytem. – A ja akułat poluję na kłóliki.
- Tylko największe głupki polują na kaczki – oznajmił rzeczowym tonem kaczor i zniknął w krzakach, zanosząc się śmiechem.
Biały Królik wrzasnął przeraźliwie i uciekł. Przez moment słychać było odgłosy szamotania. Najwyraźniej biedak zaplątał się w chaszcze, w które wpadł. Nikt się tym jednak specjalnie nie przejął. Wszyscy wpatrywali się w Elmera Fudda – Zając Wielkanocny z napięciem, Marcowy z obłędem w oczach, Bugs z nieodgadnionym wyrazem pyszczka. Podszedł do łysola, odciągnął go na stronę pod bacznym spojrzeniem pozostałych szaraków i zaczął konfidencjonalnym tonem:
- Tylko nikomu ani mru-mru, bo, eee… Szczerze mówiąc… Ja jestem królikiem! – wrzasnął mu prosto do ucha i odskoczył w samą porę, unikając dźgnięcia lufą między żebra.
Rozległ się strzał. Jeden, potem drugi. Bugs teatralnie upadł na ziemię, trzymając się za serce. Marcowy Zając przyjrzał się ciału wstrząsanemu drgawkami.
- Się rozciapciał… To ja wracam do Namuniu – oznajmił i wpadł z wrzaskiem w chaszcze, w których przedtem utkwił Biały Królik.
Na polanie zaległa niepokojąca cisza. Elmer podszedł do ciała Bugsa. Pochylił się nad nim, po jego policzkach spłynęły łzy.
- Łety, biedny kłóliczek… Od dziś intełesuje mnie wyłącznie łowienie łybek. I żadnych więcej kłólików. – Otarł oczy wierzchem dłoni i odszedł, szlochając głośno nad losem swojej nieszczęsnej ofiary.
Gdy znów zrobiło się cicho, leżący na ziemi królik otworzył jedno oko i rozejrzał się ukradkiem, po czym skoczył na równe nogi.
- Ale ze mnie zgrywus. Co za kretyn!
- Czy mógłbyś łaskawie wyjaśnić mi, co się tu dzieje? – Zając Wielkanocny był już mocno zdenerwowany całą tą chorą sytuacją.
- Chętnie bym to zrobił, ale czas mnie goni. Żegnaj, nerwusie. Do zobaczątka w  St. Louis!
Bugs czmychnął w zarośla śladem innych szaraków. Zając został na polanie sam. Rozejrzał się, wściekle poruszył wąsami i zaklął szpetnie.
- Co to niby miało być, ja się pytam!
- Widzisz – mruknął kot, pojawiając się w powietrzu tuż przed nim. – To tylko sen.
- I tego, co ja to miałem powiedzieć… – Kaczor Duffy wychylił się z zarośli. – Na sto dziobów! Chyba zapomniałem puenty!
- No to wesołych świąt – westchnął z rezygnacją zając, zbierając się do drogi. – I niech was wszyscy diabli!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz