1 października 2017

Pustkowie



Przez minione miesiące udało mi się zamieścić na blogu wszystkie stare opowiadania oraz kilka nowych. Teraz zapewne teksty będą się pojawiać znacznie rzadziej - dopiero kiedy powstaną kolejne, a to nie takie proste. Poniższy jest, jak na razie, ostatni. Powstał pod koniec lipca, na konkurs, w którym zyskał wyróżnienie, co mnie zaskoczyło - do samego końca nie wiedziałam, o czym piszę. Prawdę mówiąc, dalej nie wiem. Tak czy siak, udało się. Na początku odniesienie do Czarnoksiężnika z Archipelagu Ursuli K. Le Guin. I to by było na tyle. Miłej lektury.
 

            Krwawa Równina rozciągała się przed wędrowcami znikąd. Dwaj spowici w szaty o bliżej nieokreślonym burawym kolorze mężczyźni wpatrywali się nieruchomo w majaczące w oddali góry. Ponure skaliste zębiska wydawały się nieprzystępne, wręcz odpychające. Samotnie sięgały ku niebu niczym niezdobyta starożytna twierdza, królując nad martwą ziemią pokrytą wulkanicznym pyłem. Najwznioślejszy szczyt ginął w chmurze trujących wyziewów wydobywających się wprost z wnętrza ziemi.
            Nagle u boku wyższego z mężczyzn zmaterializowała się drobna postać. Kobieca dłoń zwinęła się w pięść i opadła na ramię nieszczęśnika.
            - No i po cholerę nas tu przywiało?
            - Mówiłem wam już, smok…
            - A od kiedy ty Ged jesteś, co? Pieprzony Czarnoksiężnik z Archipelagu się znalazł! Ze smokami gadał będzie! Le Guin się w grobie przewraca.
            - Ale przecież ona chyba jeszcze żyje – wtrącił nieśmiało milczący do tej pory niższy wędrowiec.
Kobieta posłała mu mordercze spojrzenie. Jeden idiota ściągnął ich tu nie wiadomo skąd i po co, a drugi jeszcze go broni! Jak zwykle… Przymknęła na chwilę powieki, starając się wyrównać oddech. W jej głowie po raz kolejny tego dnia mignął obraz równania, które doskonale ilustrowało jej pogląd na życie:
MĘŻCZYŹNI = PROBLEMY
            Tak jest. Gdyby wszyscy wokół zechcieli przyjąć tę prostą prawdę, świat byłby o wiele przyjaźniejszym miejscem. Westchnęła ciężko, otwierając oczy. Skrzyżowała ręce na piersi i spojrzała wyczekująco na swoich towarzyszy. Obaj sprawiali wrażenie, jakby nie mieli pojęcia, o co jej może chodzić.
            - No dalej – warknęła ponaglająco, gdy cisza przedłużała się ponad miarę. – Jak niby zamierzacie się tam dostać?
            Popatrzyli po sobie zmieszani. Najwyraźniej tak dalekosiężne plany wykraczały poza ich ograniczone możliwości. Znów westchnęła z frustracją, zastanawiając się, jak to się stało, że tacy imbecyle zdołali ukończyć tę samą szkołę, do której i ona kiedyś uczęszczała. I to na najwyższym poziomie. Kto by pomyślał.
            - Nie mogłeś chociaż zrzucić nas gdzieś bliżej?
            Zapytany jedynie wzruszył ramionami w odpowiedzi. Wszyscy troje doskonale wiedzieli, że wylądowali najbliżej, jak się dało, jeśli tylko brało się pod uwagę względy bezpieczeństwa. Albo chociaż miało się nadzieję wykorzystać element zaskoczenia – w ich sytuacji bowiem trudno było mówić o czymś tak prozaicznym jak bezpieczeństwo.
            - Świetnie! – Kobieta wzniosła ręce ku górze w geście desperacji. – Utknąć na jakimś zadupiu z dwójką debili zawsze było moim marzeniem! Czyżbym zapomniała o swoich urodzinach?
            Niższy wędrowiec nieznacznie się skulił, cofając się o pół kroku. Jego towarzysz zaś zsunął z głowy kaptur, ukazując przystojną twarz o wyrazistych rysach. Chcąc załagodzić nadciągający spór, którego widmo wisiało nad nimi od samego początku wyprawy, posłał zirytowanej kobiecie spojrzenie, pod którym każda by się rozpuściła. Każda, z tym jednym wyjątkiem.
            - Daj spokój, Nim – mruknął aksamitnym głosem.
            - To ty daj sobie spokój – fuknęła, domyślając się jego intencji. – I tak dobrze wiesz, że twój słomiany urok nigdy na mnie nie działał.
            Miała zamiar dodać jeszcze coś, lecz zamilkła, wpatrując się w dal, oniemiała. Mężczyźni jak na komendę obrócili się i stanęli jak wryci. Kłębiące się w oddali brunatne tumany czegoś nieokreślonego najwyraźniej się do nich zbliżały. I to z niewyobrażalną wręcz prędkością. Przedziwne zjawisko wirowało w hipnotyzującym tańcu, pokonując szybko odległość dzielącą je od wędrowców.
            - Co to jest, burza piaskowa? – sapnęła wreszcie Nim z niedowierzaniem. Spojrzała w dół i tupnęła, a spod jej nóg uniósł się obłok pyłu. – Przecież tu nawet piasku nie ma!
            Spojrzała na towarzyszy znacząco. Skinęli głowami i stanęli u jej boków, w każdej chwili gotowi reagować, gdyby działo się coś niepokojącego. Nie mieli pojęcia, czym może być niecodzienne zjawisko. Z rosnącym zdziwieniem obserwowali, jak wirujący tuman zbliża się i zatrzymuje tuż przed nimi.
            Brunatne kłęby ni to piasku, ni to pyłu opadły, a ich oczom ukazała się niezwykła postać. Był to dwuipółmetrowy mężczyzna odziany w wykwintny strój. Jego ciemnoczerwona skóra połyskiwała przy każdym najmniejszym ruchu. Żółte, głęboko osadzone oczy pozbawione źrenic wpatrywały się w nich nieruchomo.
            - Ale jazda, dżinn! – stwierdził z entuzjazmem niższy z wędrowców, zarabiając za to silnego kuksańca.
            - Wolę, kiedy nazywa się mnie duchem pustyni – oznajmiło monstrum niskim głosem, od którego zdawały się drżeć nawet odległe górskie szczyty. – W istocie zaś jestem panem Krwawej Równiny. Czego tu szukacie?
            - Szczęścia – mruknął wyższy mężczyzna dość niespodziewanie. Zwykle daleki był od stosowania autoironii.
            - Szczęście to tylko pogląd – prychnęła kobieta, odzyskując wreszcie panowanie nad sobą. Spojrzała na towarzysza karcąco. – Daj sobie spokój z tymi twoimi durnymi żarcikami. Po prostu się zamknij.
            - Uprzedzam, życzeń nie spełniam – Duch pustyni skrzyżował ręce na potężnej piersi, wydając z siebie pomruk przywodzący na myśl odległy grzmot. Przypuszczalnie był to śmiech. – Sprawuję kontrolę nad wszystkim, co dzieje się na Równinie – odpowiedział po chwili na niezadane pytanie.
            Jakby na potwierdzenie tych słów nad ich głowami nagle zaczęły zbierać się ciężkie chmury. W mgnieniu oka zapadły ciemności. Rozległ się jednostajny szum. Nim poczuła, że po jej twarzy spływa coś gęstego i lepkiego. Spojrzała w górę, gdy niebo rozdarła błyskawica. Przez moment z niedowierzaniem przyglądała się, jak opadają na nich krople smoły.
            - Nie ukryjecie się przede mną – dobiegł ich szept z mroku.
            Chmury rozstąpiły się równie błyskawicznie, jak się pojawiły. Znów byli tu sami. Spojrzeli po sobie niepewnie, spodziewając się raczej odpychającego widoku pokrywającej ich lepkiej czerni. Po dżdżystej smole nie było jednak śladu.
            - I co to niby miało być? – fuknęła kobieta i popatrzyła groźne na wyższego z mężczyzn. Z jej oczu dało się wyczytać żądzę mordu. – No i co, zadowolony jesteś, Ged?! Znowu wpakowałeś nas w jakieś kłopoty!
            - Przestaniesz mnie tak nazywać? – spytał na pozór spokojnie. W środku aż w nim kipiało. – Nie będziemy się kłócić o…
            - Możecie się zamknąć? – wtrącił się trzeci z towarzyszy. Najwyraźniej i on był już na skraju wytrzymałości. – Próbuję coś wymyślić.
            Najsłodsza nie-para pod słońcem – którego brakowało w tej przedziwnej krainie – jeszcze przez moment mierzyła się nienawistnymi spojrzeniami. Jednak przezornie zachowali milczenie. Dobrze wiedzieli, że z niższym wędrowcem nie ma żartów. Ogólnie rzecz biorąc, był najspokojniejszy z całej trójki, jednak jeśli już coś zdołało wytrącić go z równowagi, skutki tego mogły się okazać opłakane dla otoczenia.
            - Dobra, chyba wiem – oznajmił wreszcie grobowym głosem, przerywając złowróżbną ciszę.
            Zamknął oczy, starając się przypomnieć sobie zawiłą formułę, o której kiedyś czytał. Pamiętał doskonale – uznał wtedy, że może się na coś przydać. Z trudem, ale udało mu się wygrzebać ją teraz z zakamarków pamięci i poprawnie zbudować portal. Uśmiechnął się ponuro, zerkając na miny towarzyszy wyrażające powątpiewanie. Wzruszył lekko ramionami.
            - Pieprzyć to, i tak góra już wie, że tu jesteśmy. – Wskazał na wyższego wędrowca – Twój doskonały pomysł z wykorzystaniem elementu zaskoczenia się nie sprawdził. Pora przejść do planu C.
            - A jaki był B?
            - Czekanie na wymyślenie planu C – Koślawy wyszczerz świadczył, że wędrowiec wrócił do stanu równowagi. – I chyba coś mam – rzucił tajemniczo, przekraczając świetlistą bramę.
            Chcąc nie chcąc, pozostała dwójka ruszyła za nim. I tak nie mieli zbyt wielu możliwości, a jeśli chcieli stąd wrócić cali i zdrowi – albo przynajmniej w miarę żywi i w komplecie – przede wszystkim powinni trzymać się razem. Zwłaszcza jeśli któreś miało choćby namiastkę jakiegokolwiek pomysłu. Z doświadczenia bowiem wiedzieli, że mimo wszystko stanowią dość zgrany zespół, co już nieraz pozwoliło im znaleźć wyjście z najtrudniejszych sytuacji, choćby wydawało się to wręcz niemożliwe. Kto wie, może i tym razem się uda.

***

            Nim rozejrzała się po pieczarze, w której wylądowała. Cóż, chyba jednak portal nie był tak całkiem udany – zakładała, że ostatecznie wszyscy powinni trafić do tego samego punktu. Tymczasem wyglądało na to, że każde z nich – a przynajmniej ją – to badziewie wyrzuciło gdzie indziej. Tłumiąc kolejną falę irytacji, spróbowała się skupić. Zdawała sobie sprawę, że nawiązywanie połączenia w miejscu takim jak to może być niebezpieczne. Nie wspominając już o tym, że mogło w ogóle okazać się niemożliwe.
            Wbrew obawom udało jej się jakoś złapać swoich towarzyszy. Pieprzony łowca smoków oczywiście nawet nie zorientował się, co się dzieje. Zdawało mu się chyba, że wylądował najbliżej leża gadziny. Gotów ruszyć tam w pojedynkę. Trzeba by go powstrzymać, zanim zrobi coś naprawdę głupiego… Nim jednak zdążyła sformułować konkretną myśl, zorientowała się, że coś ją blokuje. Po chwili to uczucie zniknęło.
            Okej, już możesz mówić, zaświtało jej w głowie. Zaczęła głowić się, co ten pajac znowu kombinuje.
            Drobny środek ostrożności, odpowiedział „pajac”, swoim zwyczajem ignorując obelgę. Tak nawiasem, portal miał nas rzucić w różne miejsca. Taki był plan.
            Więc co teraz?
            Odpowiedziała jej cisza. Przez moment zastanawiała się, czy połączenie nie zostało zerwane przez jakąś nieznaną siłę, której milczącej obecności w całej tej popieprzonej krainie nie dało się przeoczyć. W końcu jednak włączył się wyższy wędrowiec.
            Chyba jestem blisko. Idę tam. Odezwę się.
            Ani mi się… Nie zdołała dokończyć. Idiota nie myślał jej słuchać. Ustawił blokadę, uniemożliwiając im dostęp do swojego umysłu. No pięknie. Znowu się w coś wpakuje.
            Chyba trzeba do niego dołączyć. Wiesz, w którą stronę?
            Nie zapomniałam, jak to się robi, pomyślała kwaśno, zrywając połączenie. Na razie nie było jej do niczego potrzebne. Nigdy zresztą nie przepadała za tym sposobem komunikacji. Zdecydowanie wolała przebywać w swojej głowie sama ze sobą. Kiedy wpuszczała tam kogoś jeszcze, zawsze musiała bardzo uważać, by nie dotarł tam, gdzie nie powinien. Nikt nie miał prawa wiedzieć o pewnych rzeczach… O których ona sama wolałaby zapomnieć.
            Tłumiąc narastający gniew, wyszła z jaskini. Zakręciło jej się w głowie, gdy spojrzała w dół urwiska, nad którym się znalazła. Zaraz jednak zapanowała nad drzemiącym gdzieś w zakamarkach jej świadomości lękiem. Ruszyła przed siebie, pewnie stąpając w dół po ledwo widocznej ścieżce, która zdawała się być wręcz idealną metaforą całego jej życia – wąska, niebezpieczna, wiodąca prosto w przepaść, z której mogło już nie być odwrotu. Wystarczyłby jeden fałszywy krok, żeby stracić szansę na dotarcie do celu w stanie nienaruszonym. Albo w ogóle szansę na cokolwiek.
            W jej ponure myśli wdarł się nagle podekscytowany głos towarzysza.
            Znalazłem! To jest… Cholera! Zamilkł na moment. Kolejna myśl uderzyła w nią z taką mocą, że zachwiała się, rozpaczliwie starając się nie stracić równowagi – to zdecydowanie nie było dobre miejsce na takie akrobacje. Pomóż…
            Cisza niemal rozdzwoniła się w jej głowie. Spróbowała z powrotem nawiązać kontakt, jednak bezskutecznie. Udało jej się dosięgnąć tylko niższego wędrowca, który z nieprawdopodobną szybkością przemierzał przełęcz po przeciwnej stronie góry, do której podnóża oboje zmierzali.
            Zdążymy?
Wzruszyła ramionami. Nie było czasu na pogaduszki.
            Jakiś pomysł?
            Tu się nic nie da…
            Zaklęła, znów gwałtownie zrywając połączenie. Domyślała się, że szanse na uratowanie towarzysza są nikłe, jednak nie mogła się na to zgodzić. Nigdy nie straciła człowieka. Jej się to nie zdarzało. Nie zważając na niebezpieczeństwo, jeszcze przyspieszyła kroku. Skoro nie da się magią, trzeba tradycyjnie…

***

            - Ja piee… Co tu się stało?! – Mężczyzna złapał się za głowę, usiłując ogarnąć całe pobojowisko wzrokiem. A także, w miarę możliwości, rozumem.
            - W co on się wpakował – zawtórowała mu Nim, spoglądając na szczątki drugiego towarzysza z mieszaniną gniewu i żalu. – Na cholerę mu było to jajo czy co on tam chciał. Pieprzony Czarnoksiężnik…
            Wędrowiec posłał jej ostrzegawcze spojrzenie, skutecznie zamykając jej usta. Właściwie miał rację, nie było sensu się teraz wyżywać. I tak im to nic nie da. Przyjrzała się okropnie pokiereszowanemu ciału. Wbrew oczekiwaniom nie było zwęglone, za to wyglądało, jakby cała krew została z niego spuszczona przez kogoś… Czy może raczej coś. Duże i upiorne coś cuchnące siarką, której odór wciąż dało się wyczuć w stęchłym powietrzu. Pociągnęła nosem, spoglądając w górę. Jej oczy natychmiast zaczęły okropnie łzawić. Dławiący smród wdarł się do gardła. Musiała jak najszybciej opuścić smocze leże. Miała wrażenie, że zaraz zemdleje.
            Na zewnątrz powietrze nie było lepsze, przynajmniej jednak dało się tu oddychać. Po chwili dołączył do niej towarzysz. Stanął tuż obok, z namysłem wpatrując się przed siebie. Wydawało się, że cały drży, jednak gdy się odezwał, jego głos był jak zwykle irytująco opanowany.
            - Co robimy z tym bałaganem?
            - Zostaniemy tu tylko…
            - Nie, nie, nie! – Tuż przed nimi zmaterializował się duch pustyni, którego już przedtem mieli okazję spotkać. Jego gniewne pomruki wprawiały skały w drżenie, gdy złowrogo spoglądał na nich z góry. – Głupi ludzie! Czego się nie dotkniecie, to spieprzycie! Dzięki wam właśnie uciekł mi ostatni strażnik Krwawej Równiny! Powinienem był od razu wysłać was z powrotem do waszego śmiesznego świata i zamknąć przejście…
            Spojrzeli po sobie. Nim była wściekła. Nie dość, że utknęła na jakimś zadupiu pośrodku wielkiego niczego, nie dość, że właśnie straciła swojego człowieka, to jeszcze jakiś samozwańczy pan tego zadupia – jakiś lipny dżinn – śmie traktować ją jak pierwszego lepszego nieopierzonego żółtodzioba? Tego już za wiele…
            Jej oczy zalśniły niebezpiecznie. Widząc to, drugi wędrowiec cofnął się niepostrzeżenie o kilka kroków. Jeszcze nigdy nie widział, by wpadła w taką furię. Zupełnie nie wiedział, czego można spodziewać się po niej w takim stanie. Zresztą niewiele go to obchodziło. Teraz pozostawało mu już tylko mieć nadzieję, że nie skończą oboje tak jak ich towarzysz i jakoś się stąd wydostaną. Odetchnął głęboko kilka razy, przeczuwając, że niebawem może nie mieć czasu nawet na to.
            Nagle świat implodował. Potężna reakcja spowodowała, że wszystko zaczęło błyskawicznie zapadać się w sobie. Przenikliwy odgłos – przywodzący na myśl rozrywaną  tkaninę – towarzyszący całkowitemu unicestwieniu zagłuszył rozdzierający ryk ducha pustyni, który ostatnim wysiłkiem bezskutecznie spróbował ich dosięgnąć. Zaraz potem zniknął. A wraz z nim zniknęła cała jego kraina. Jakaś nieprzejednana siła wypchnęła wędrowców w pustkę, w której swobodnie krążyły jedynie myśli.
            Jak…
            Nie wiem.
            Nas tu nawet nie ma. Nie istniejemy, Nim. To w ogóle możliwe?
            Zamknij się.

***

            Jej palce nerwowo bębniły o podłokietnik. Wpatrywała się wrogo w dyrektora instytutu. Ten z kolei spoglądał na nią z czymś w rodzaju wręcz ojcowskiej troski, zmieszanej z podziwem. A także z kiepsko ukrywanym lękiem.
            - Jak do tego doszło?
            - Nie wiem – przyznała niechętnie.
            - Gdzie w ogóle byliście?
            - Nie za dużo tych pytań? – warknęła.
            - Jak się stamtąd wydostaliście? – Wzruszyła jedynie ramionami. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że unicestwiłaś cały wymiar, łącznie z samą sobą, a potem pojawiłaś się tu z powrotem i nawet nie wiesz, jak?
            Uśmiechnęła się krzywo. Istotnie, cała historia brzmiała jak majaczenia jakiegoś wariata. Niemniej faktem było, że ona i jej towarzysz przestali istnieć, a jednak udało im się wrócić, czy może odrodzić. Oczywiście tylko dzięki niej. Tamten palant zupełnie stracił głowę. Ona też nie wiedziała, co robić… Ale w jakiś niepojęty sposób instynktownie to czuła.
            - Na litość, Nim, czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji? Twój przyjaciel…
            - Ja nie mam przyjaciół – wtrąciła z przekonaniem.
            - …wylądował na oddziale zamkniętym w stanie ciężkiego szoku. Ma napady histerii, męczą go ataki epilepsji, przypuszczalnie na tle nerwowym. Diabli wiedzą, co jeszcze może z nim być nie tak – dokończył dyrektor, przyglądając jej się badawczo. Po chwili milczenia westchnął ze znużeniem. – Ciebie to naprawdę nie obchodzi.
            Ponownie wzruszyła ramionami, posyłając mu nieprzeniknione spojrzenie. Należała do jego najlepszych ludzi do zadań specjalnych, choć zawsze były z nią kłopoty – nie tylko z powodu licznych nieplanowanych wypadów na własną rękę, ale też w trakcie zleconych misji. Niesubordynacja była jej stałą towarzyszką. A mimo to facet jako jedyny nie uważał jej za niezrównoważoną. Zresztą, po ostatnich wydarzeniach uznała, że chyba niesłusznie. Przekonała się, że potrafi zaskoczyć samą siebie. Była nieobliczalna. Nie żeby jej to specjalnie przeszkadzało. Ryzyko było wpisane nie tylko w wykonywany zawód, ale w cały jej życiorys.
            Dyrektor patrzył na nią bezradnie, zastanawiając się, co ma z nią począć. Nie chciał się jej pozbywać. Wiedział już jednak, że nie może jej w pełni ufać. To mogłoby się skończyć katastrofą. Cokolwiek by jednak postanowił, najpierw należało posprzątać cały ten bałagan.
            - Nie masz mi nic do powiedzenia? – Miał nadzieję sprawiać wrażenie surowego, jednak pytanie zabrzmiało niemal błagalnie.
            Słysząc płaczliwą nutę w jego głosie, uśmiechnęła się krzywo, niemal pogardliwie. Zaraz jednak skarciła się za to w myślach. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nabroiła. I tym razem nie był to mało istotny wybryk, który przy odrobinie chęci można było spokojnie zamieść pod dywan. Jej uśmiech nieco złagodniał. Spojrzała na swojego mocodawcę z niezłomną pewnością odbijającą się w oczach.
            - Od teraz pracuję sama.

2 komentarze:

  1. Kolejne całkiem miłe opowiadanie. Grupka bohaterów jest dosyć charakterna, zwłaszcza Nim :P

    Parę drobnych uwag z mojej strony:
    "Utknąć na jakimś zadupiu z dwójką debili zawsze było moim marzeniem!" - "utknięcie" brzmiałoby w tym przypadku lepiej
    "Chcąc załagodzić nadciągający spór, >którego< widmo wisiało nad nimi od samego początku wyprawy, posłał zirytowanej kobiecie spojrzenie, pod >którym< każda by się rozpuściła." - powtórzenie
    "W jej oczach dało się wyczytać żądzę mordu" - trochę nietrafiony dobór słów; albo z jej oczu dało się wyczytać, albo ewentualnie w jej oczach dało się dostrzec, zauważyć
    "Zamknął oczy, starając się przypomnieć sobie zawiłą formułę, o której kiedyś czytał. Pamiętał doskonale – uznał wtedy, że może się na coś przydać. Z trudem, ale udało mu się wygrzebać ją teraz z zakamarków pamięci i poprawnie zbudować portal" - to pamiętał doskonale czy z trudem sobie przypomniał? :P jeżeli pamiętał sytuację, ale formułę nie bardzo, to nie pamiętał doskonale
    "I tak dobrze wiesz, że twój słomiany urok nigdy na mnie nie działał." - nie bardzo rozumiem, czym jest ten słomiany urok i co to właściwie ma w tym kontekście znaczyć?

    To chyba tyle wyłapanych drobiazgów :)
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zależało mi na takiej postaci - powiedzmy, nieprzewidywalnej i ciut niezrównoważonej :)
      A co do uwag...

      Pozwolę sobie się nie zgodzić w kwestii "utknięcia". Zdaję sobie sprawę, że brzmi to nieco niefortunnie, ale nie zostawiłabym tego tak, gdyby nie pasowało do sytuacji. Warto wziąć pod uwagę, że jest to wypowiedź postaci - a więc język potoczny, który nierzadko przyjmuje dość dziwne formy. Poza tym Nim jest w tym momencie wściekła, więc zrozumiałe, że pod wpływem emocji może zapomnieć chwilowo o czymś tak błahym jak poprawność językowa :) Summa summarum, efekt jak najbardziej zamierzony.
      Oczy poprawione, dzięki za zwrócenie uwagi. Możliwe, że zmieniałam ten fragment kilka razy i w rezultacie zostało coś takiego xD
      Pamiętał doskonale sam fakt, że formuła go zainteresowała i wydało mu się, że może być przydatna. Nie pamiętał doskonale całej sytuacji, a tym bardziej formuły. Wiem, ciut zawiłe, ale cóż :P
      A słomiany urok? Powiedzmy, że to neologiczny związek frazeologiczny wytworzony na potrzeby tekstu ("słomiany" to jedno ze słów-kluczy, które miały znaleźć się w opowiadaniu według regulaminu konkursu), mniej więcej analogiczny do słomianego zapału - taki, hmm, w pierwszej chwili zniewalający, ale po głębszej analizie nic niewart, może być? Nie bardzo umiem lepiej wyjaśnić, co mam na myśli, mam nadzieję, że to zrozumiałe xD
      A powtórzenia ponownie odpuściłam, taki zły ze mnie człowiek :P

      Dzięki jeszcze raz :)
      Ponownie pozdrawiam :D

      Usuń