Dawno nie dodawałam niczego nowego, ale... No, nieważne.
Mam dwa teksty w trakcie, trzeci w planach (ten zapewne pojawi się
najwcześniej), a tymczasem oddaję w Twoje ręce pracę konkursową.
Zadanie polegało na tym, by dokończyć opowiadanie zaczęte
przez organizatorki (ich część kończy się na słowach "zobaczyłam
tajemniczą postać" - oczywiście jest po drobnej korekcie). Muszę przyznać,
że niezbyt mi ten początek przypadł do gustu i zrobiłam wszystko, żeby pozbyć
się elementów, które najbardziej mnie raziły - nie to, żebym nie potrafiła
wymyślić bardziej absurdalnych, ale akurat te były zupełnie nie w moim stylu.
Dodatkowo zaprosiłam do pomocy moje zwariowane przyjaciółki, więc wyszła z tego
niezła zabawa. A koniec to już kompletny żart. Nie męczę Cię dłużej. Miłej
zabawy.
Był ciepły letni
poranek, a ja od dwóch godzin jeździłam moim cudownym motocyklem widmo, który
nazywałam Bestią. Podczas przejażdżki postanowiłam wpaść w odwiedziny do Lizi
oraz Eni i wypić z nimi jakąś soczystą RhD+. Teraz przebijałam się przez zakorkowane
miasto w kierunku ich mieszkania, przeklinając w myślach wlokących się
kierowców.
Dziewczyny z pozoru
wydawały się normalne, jednak pod osłoną nocy stawały się bezwzględnymi
sukubami, które wciągały do mieszkania mężczyzn, zabawiały się z nimi, a
później zdezorientowanych wypuszczały. A to wszystko tylko po to, by mieć siłę
przeżyć kolejny dzień. Cóż... w duchu cieszyłam się, że nie jestem jednym z
tych biednych facetów. Uwielbiałam swoje przyjaciółki pomimo tego, kim były,
jednak za nic nie chciałabym stać się ich ofiarą. Na szczęście, dla mnie
dziewczyny zawsze wykazywały się dużą życzliwością, w końcu księżniczka elfów
nie może być źle traktowana, prawda? I na zaprzyjaźnienie się z nimi wcale nie
miał wpływu fakt, że jako jedyna ze swojego gatunku piję krew.
Ale wracając do moich
sukubów, stęskniłam się za nimi, bo chociaż mieszkamy piętnaście kilometrów od
siebie, przez ostatnie dwa tygodnie nie miałyśmy okazji się spotkać.
Gdy zajechałam pod mieszkanie dziewczyn, zobaczyłam, że ktoś u nich był. Na podwórku stało czarne BMW, którego nie kojarzyłam.
Gdy zajechałam pod mieszkanie dziewczyn, zobaczyłam, że ktoś u nich był. Na podwórku stało czarne BMW, którego nie kojarzyłam.
Świetnie...
jakiś niespodziewany gość – pomyślałam z niezadowoleniem.
Postanowiłam wejść
zaśmieconym garażem, żeby uniknąć spotkania z tym kimś znajdującym się w domu.
Jednak najpierw musiałam dobrze ukryć motocykl w sąsiednim budynku, w którym
znajdowały się garaże dla mieszkańców osiedla. Eni i Lizi specjalnie wykupiły
dla mnie jeden z nich, mając na uwadze moje demoniczne dziecko. Bestia
potrafiła ugryźć, a nawet zabić, jeśli bardzo zgłodniała. Niestety czasami jej
mordercze zapędy ściągały na mnie kłopoty – chociażby wtedy, gdy pożarła
ulubionego wierzchowca mojego brata. Oczywiście nie doszłoby do takiej
sytuacji, gdyby kupił sobie demoniczny motocykl, a nie jakąś mizerną szkapę.
Kiedy ukryłam już swoją
zabawkę, wkradłam się do mieszkania dziewczyn. Usłyszałam muzykę dobiegającą z
salonu i poczułam elektryzujący zapach piołunu. Zobaczyłam znajome buty mojego
przyjaciela, Nathaniela, porzucone w przedpokoju. Ich widok bardzo mnie
zdziwił, w końcu chłopak wyjechał i miał wrócić dopiero za trzy dni. Może
zostawił je u nich wcześniej. Przecież on nie posiada BMW...
Wpadłam do salonu i
zobaczyłam dość nieprzyjemny widok. Moje sukuby zabawiały się z dwoma
mężczyznami, a Nathaniel... cóż, właśnie odgryzł głowę jakiejś taniej cizi –
tak, że jej krew rozlała się na ściany i moje nowe Conversy. Głowa dziewczyny
przyturlała się do moich stóp, a wówczas dotarło do mnie, do kogo należała.
Była to część ciała córki Króla z Północy, odwiecznego wroga Południa...
Nie wiedzieć czemu,
wybuchłam gromkim i histerycznym śmiechem. Nie była to zbyt adekwatna reakcja,
biorąc pod uwagę fakt, że napytaliśmy sobie biedy. Nie oni. My wszyscy.
Gdy napad śmiechu minął, rozpoczął się atak paniki, odbierając mi zdolność trzeźwego myślenia. Radzenie sobie w stresowych sytuacjach nigdy nie było moją mocną stroną – co, nawiasem mówiąc, strasznie niepokoiło mojego tatę, gdyż po jego śmierci królestwo miało należeć do mnie. Krzyknęłam z całych sił. O dziwo, dopiero wtedy wszyscy zauważyli moją obecność. Podniosłam głowę księżniczki Ezehieldy i spróbowałam zetrzeć krew ze swoich butów. W tym czasie sukuby próbowały wyjaśnić mi całą sytuację, ale żadne słowo do mnie nie docierało. Słyszałam tylko szum. Brakowało mi powietrza. Musiałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Gdy napad śmiechu minął, rozpoczął się atak paniki, odbierając mi zdolność trzeźwego myślenia. Radzenie sobie w stresowych sytuacjach nigdy nie było moją mocną stroną – co, nawiasem mówiąc, strasznie niepokoiło mojego tatę, gdyż po jego śmierci królestwo miało należeć do mnie. Krzyknęłam z całych sił. O dziwo, dopiero wtedy wszyscy zauważyli moją obecność. Podniosłam głowę księżniczki Ezehieldy i spróbowałam zetrzeć krew ze swoich butów. W tym czasie sukuby próbowały wyjaśnić mi całą sytuację, ale żadne słowo do mnie nie docierało. Słyszałam tylko szum. Brakowało mi powietrza. Musiałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Co
robić? Ukryć gdzieś głowę Ezehieldy? – myślałam i
równocześnie walczyłam z pragnieniem zlizania krwi, którą ta ociekała.
Nagle usłyszałam jakiś
szelest za moimi plecami. Dźwięk powtórzył się kilkukrotnie.
Ostatnie
czego potrzebuję to to, żeby ktoś mnie teraz zobaczył
– przemknęło mi przez myśl. Mój ogarnięty paniką umysł straszył, że wszyscy
pomyślą, iż to ja w akcie nienawiści pozbawiłam Ezehieldę głowy. Nie chciałam
wojny między naszymi Królestwami.
Szmery zamieniły się w
głośne kroki. Obróciłam się z szeroko otwartymi oczami i zobaczyłam tajemniczą
postać.
Tuż przede mną stanął
niemal dwumetrowy mężczyzna okutany w przedziwną szatę. Obszerny kaptur krył
twarz w głębokim cieniu, nie pozwalając dostrzec rysów. Jedynie czerwone oczy
lśniły złowieszczo w nieprzeniknionym mroku. Wyciągnął w moją stronę dłonie
obleczone w skórzane rękawiczki.
- Daj mi to – mruknął
tak cicho, że bardziej domyślałam się niż rzeczywiście słyszałam jego głos.
Cofnęłam się o krok, przyglądając mu się nieufnie. – Daj spokój, nie chcesz
mieć problemów. Ja się tego pozbędę.
Choć mogłoby się to
wydawać nielogiczne, coś kazało mi zaufać temu osobnikowi. Nie miałam zresztą
lepszych opcji. Wzruszyłam ramionami i rzuciłam mu głowę Ezehieldy. Zwinnie ją
pochwycił, obrócił w dłoniach, jakby uważnie ją oglądał… po czym uniósł ją do
swojej niewidocznej twarzy. Z obrzydzeniem obserwowałam, jak – już teraz zbędna
swojej byłej właścicielce – część ciała błyskawicznie znika pod kapturem.
Wzdrygnęłam się mimowolnie, gdy moich uszu dobiegły odgłosy dziwnie przywodzące
na myśl miażdżenie kości i chłeptanie… czegoś. Na końcu tajemniczy mężczyzna
zazgrzytał zębami i oblizał się dość hałaśliwie. Gdybym nie była zdeklarowanym
krwiopijcą i nie widziała już tyle w swoim życiu, pewnie miałabym mdłości od
samego słuchania wydawanych przez niego dźwięków.
- Dobra, to może byś
się wreszcie przedstawił? Kim… albo czym jesteś?
Mężczyzna skinął dłonią
i zaczął się oddalać. Stałam jak głupia na środku ulicy, póki jakiś palant nie
zatrąbił szaleńczo, wykonując w moją stronę obelżywe gesty zza kierownicy. W
ostatniej chwili uskoczyłam sprzed maski rozpędzonego poloneza na ruskich
rejestracjach.
Że
też nasze światy muszą do siebie tak ściśle przylegać –
pomyślałam z dezaprobatą. Całe szczęście,
że oni nie mogą przechodzić do naszego tak, jak my do ich… Nic by z niego nie
zostało.
Pomknęłam w uliczkę, w
której zniknął tajemniczy nieznajomy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że gdy
odwracał się, by odejść, jego dłoń wzywała, bym poszła za nim. Kto wie, co się
może wydarzyć.
Może
być niezły ubaw – uznałam.
Obiekt, za którym
podążałam, zniknął mi w jakimś wyjątkowo ciemnym zaułku… No, prawie zniknął. W
półmroku już z daleka widać było te jego niesamowite oczy. Zbliżyłam się
ostrożnie, na wszelki wypadek rozglądając się na wszystkie strony. Wyglądało na
to, że jesteśmy sami, co zdecydowanie zwiększało moje szanse w przypadku
niespodziewanego ataku, gdyby taki planował. Gdy stanęłam przed nim, przezornie
zachowując rozsądną odległość, uniósł dłonie i chwycił brzeg kaptura. Zdjął go
z głowy gwałtownym szarpnięciem, ukazując młodzieńczą twarz o wyrazistych
rysach i długie elfie uszy. Co dziwne, jego skóra była niemal granatowa, a krótko
ścięte włosy miały najgłębszy odcień czerni, jaki kiedykolwiek widziałam. W
połączeniu z rubinową czerwienią oczu dawało to niesamowity efekt. Uśmiechnął
się do mnie dość upiornie, delikatnie rozchylając wargi i ukazując niezliczone rzędy
drobnych, niezwykle ostrych zębów. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego.
- Światło słoneczne mi
szkodzi – wyznał jakby przepraszającym tonem. Nie wiedzieć czemu, wyglądał na
nieco zakłopotanego.
- Czym jesteś? –
spytałam. Zabrzmiało to obcesowo, jednak nic nie mogłam na to poradzić. Raczej
nie przywykłam do prowadzenia towarzyskich pogawędek z jakimiś nieznanymi
monstrami.
- No… elfem, tak jak
ty, tylko… innym. – odpowiedział nieporadnie. Nagle zesztywniał. Przyjrzał mi
się uważnie, a jego oczy rozszerzyło zdumienie. Natychmiast zmienił ton. –
Gdzie moje maniery. Mam na imię Tobias. – Skłonił się dwornie. – To dla mnie
zaszczyt, wasza wysokość.
Prychnęłam, uznając, że
sobie ze mnie kpi. Z jego poważnej i nieco zaskoczonej miny wywnioskowałam
jednak, że pomyliłam się w swojej ocenie. Uśmiechnęłam się krzywo, wykonując
niedbały gest dłonią.
- Daj sobie spokój z tą
„waszą wysokością”, jestem zaledwie królewską córką. Zresztą kto wie, czy się
mnie nie wyrzekną, jak tak dalej pójdzie. Mów mi po prostu Diana, jak wszyscy
znajomi.
- A…
- Nieważne – przerwałam
mu, dostrzegając w jego oczach niezadane jeszcze pytanie. Nie miałam ochoty
wyjawiać, dlaczego nie posługuję się prawdziwym imieniem. Zresztą to nie jego
sprawa. Już sam fakt, że mnie rozpoznał, to było za wiele.
Wpadłam na pewien
pomysł. W obecnym położeniu wydawał się wręcz genialny. Nie zastanawiając się
nad tym, co robię, stanęłam na palcach i naciągnęłam mu kaptur na głowę, po
czym chwyciłam go za rękę i ruszyłam z powrotem do mieszkania moich sukubów.
Nie zdawałam sobie nawet sprawy, jak daleko od niego wylądowałam, ale nie miało
to większego znaczenia. To był mój teren, znałam wszystkie skróty i tajne
przejścia. Właściwie to nie raczyłam mu nawet wyjaśnić, o co mi chodzi. Cóż, odwołując
się do niepodważalnego argumentu, który każdy zna z dzieciństwa: to on zaczął.
- Skoro taki z ciebie
żarłok, pomożesz posprzątać bałagan – rzuciłam tylko.
***
-
Do jasnej… Miałeś tylko pozbyć się ciała! Jednego ciała!
Tobias
głośno kłapnął zębami, a w jego oczach odbiło się poczucie winy. Nawet nie
zwracał uwagi na kulącego się w kącie Nathaniela, który patrzył na niego
rozszerzonymi paniką oczami.
-
Nie moja wina, że się na mnie rzuciły. Broniłem się.
-
Nie musiałeś ich od razu pożerać! Nie mówiąc już o tych dwóch palantach, z
którymi się zabawiały… Co z tobą jest nie tak?! Nie umiesz nad sobą panować?
Chłopak
spuścił głowę, kręcąc nią ledwo zauważalnie. No pięknie! Gdybym wcześniej wiedziała,
że jest Pożeraczem… Gdybym w ogóle wiedziała, że istnieje coś takiego jak
Pożeracze, na pewno bym go tu nie przyprowadziła tak bez zastanowienia. Eni i
Lizi zawsze były nierozważne, same prosiły się o kłopoty. Mimo to można by
przypuszczać, że nie okażą się na tyle lekkomyślne, by atakować kogoś, z kim
nie miały najmniejszych szans. Cóż, to idiotyczny sposób na zakończenie życia.
Przecież on nawet nie był agresywny, po prostu nie potrafił tego kontrolować. A
sukuby wręcz same wpadły mu do paszczy. Swoją drogą, muszę przyznać, że to był
wyjątkowo paskudny widok. W jakiś niewytłumaczalny sposób szczęki Tobiasa
potrafiły rozciągać się do wręcz niewyobrażalnych rozmiarów i zmiażdżyć
dosłownie wszystko. To zjawisko wymykało się wszelkim wyobrażeniom.
Zrezygnowana
opadłam na zbryzganą krwią kanapę, nie zwracając nawet uwagi, na czym siadam.
Nathaniel podpełzł do mnie na czworakach, złapał się moich kolan i powoli
podciągnął się na siedzenie tuż obok. Myślałby kto, że taki z niego tchórz.
Jego ręce drżały tak bardzo, że zastanawiałabym się, jak w ogóle udała mu się
ta trudna sztuka, gdybym jeszcze miała na to siłę. Nie w głowie mi jednak były
docinki. Popatrzyłam z byka na Tobiasa, który przycupnął naprzeciwko nas,
wyłamując palce. Wyglądał, jakby chciał się wytłumaczyć, ale nie bardzo
wiedział, czy w ogóle powinien się odzywać. Westchnęłam z politowaniem i
machnęłam ręką.
Gorzej już chyba być nie może –
pomyślałam, gdy spojrzał na mnie pytająco. Skinęłam głową.
-
Kiedy byłem mały, wciąż były ze mną kłopoty – zaczął. – Ciągle byłem głodny i
czasem zabierałem się za rzeczy, których nie powinienem był ruszać. Mieliśmy
taką sąsiadkę… Bardzo miła staruszka, ale dość szurnięta. Miała złotą rybkę,
którą trzymała w foliowym worku. Lubiła się nią chwalić, bo była gigantyczna…
Później zresztą okazało się, że tak naprawdę to był młody rekin młot, ale
nieważne. Pani Floverz raz poprosiła mnie, żebym zajął się rybką podczas jej
nieobecności. Kiedy wróciła, siłą wyrwała mi z ust płetwę ogonową… No, wiecie,
nic więcej nie zostało. Rodzice byli wściekli. Zagrozili, że oddadzą mnie do
jakiegoś zakonu. Byłem tak przerażony, że przez jakiś czas starałem się panować
nad niepohamowanym głodem. Nawet nieźle mi szło, póki sąsiedzi nie kupili sobie
kota. Może nic by mu się nie stało, gdyby nie zawędrował do naszego domu,
beztrosko ganiając za oswojonym wróblem imieniem Kuba. To był zabawny ptaszek.
Wiecie, marzył, że pewnego dnia zostanie kapitanem okrętu, który stał w butelce
na wystawie sklepu pewnego murzyna znanego jako Czarnobrody. Ten to miał hopla
na punkcie piratów. Można było u niego kupić wszystko w tej tematyce, począwszy
od miniaturowego trójzębu do otwierania piwa, a skończywszy na pozytywce z
krakenem. A na jednej ze ścian sklepu, na honorowym miejscu, wisiało zdjęcie
Czarnobrodego dumnie prezentującego nabitą na stare widły udające trójząb
Posejdona szprotkę o długości jakichś dwóch centymetrów. Istniało co najmniej piętnaście
wersji historii opowiadającej o tym pamiętnym połowie, z których moja ulubiona…
-
Czy możesz łaskawie przestań gadać od rzeczy? – huknęłam na Tobiasa, nie mogąc
znieść jego bezsensownej paplaniny. Chłopak skulił się w sobie, patrząc na mnie
z niepokojem. – Jak już musisz mówić, trzymaj się jednego wątku – dodałam już
spokojniej.
-
Tak, tak, przepraszam… No więc po tej historii z kotem rodzice oddali mnie do
Zakonu Pożeraczy. Myśleli pewnie, że czegoś się nauczę, że przestanę pochłaniać
tak bez opamiętania wszystko, co mi wpadnie w ręce i po jakimś czasie wrócę do
nich jako normalny dzieciak. Chyba chcieli mi obrzydzić jedzenie czy coś…
Wiecie, Pożeracze prowadzą klinikę połączoną z hospicjum, a także więzienie o
zaostrzonym rygorze. Przeprowadzają aborcje i eutanazje, wykonują kary śmierci,
a oprócz tego są, można powiedzieć, najekonomiczniejszym cmentarzem. Chyba nie
muszę tłumaczyć, co tam robią z ciałami, nazwa sama to sugeruje…
Wzdrygnęłam
się, słuchając, jak z apatią opowiada o tym makabrycznym miejscu, w którym się
wychował. Jego oczy jakby przygasły, ręce przestały się nerwowo poruszać. Mówił
cicho, niemal nie oddychając. Bez trudu można się było domyślić, że te
wspomnienia go dręczą. Chciałam, żeby przestał, żeby wrócił do teraźniejszości,
ale bałam się mu przerywać.
-
Zakon nikogo tak po prostu nie wypuszcza. Siłą zrobili ze mnie monstrum, które istnieje
tylko po to, żeby jeść. W końcu udało mi się uciec, ale, jak widzicie,
stanowczo za późno. Teraz tak się tułam, szukając sensu życia.
-
To może otwórz jednoosobowe międzygalaktyczne wysypisko śmieci – zaproponował
Nathaniel, starając się zgrywać odważniaka i, o dziwo, wyraźnie walcząc z
mdłościami. Jego śliczna buźka była blada jak ściana, zanim spryskał ją gejzer
krwi Ezehieldy, którą przecież osobiście pozbawił głowy. – Miałbyś stałą pracę
i nie chodziłbyś głodny, a świat zrobiłby się porządniejszy. Człowieku, same
plusy! Zbiłbyś fortunę, mówię ci.
Wbiłam
mu łokieć pod żebra i pokręciłam nim trochę dla pewności. Przestałam, gdy
zarejestrowałam jego wykrzywioną bólem twarz i spojrzenie pełne wyrzutu – a popatrzyłam
na niego dopiero gdy wrzasnął. Tak, wiem, jestem perfidna.
- To nie czas na
wygłupy. Wpakowaliśmy się w niezłe bagno i teraz coś z tym trzeba zrobić. –
Spojrzałam na Tobiasa z namysłem. – Przede wszystkim nie możesz tu zostać, my
zresztą też nie powinniśmy. Zabierzemy…
- O nie, mnie w to nie
mieszaj – parsknął Nathaniel z udawanym oburzeniem dość kiepsko skrywającym
nową falę przerażenia. – Ja się stąd zmywam.
Wbrew zapewnieniom
jednak wcale nie kwapił się do „zmywania”. Wzruszyłam ramionami, nie zwracając
więcej uwagi na tego chojraka, i ruszyłam do garażu, ciągnąc za sobą Tobiasa.
Wyglądało na to, że będzie miał zaszczyt przejechać się na mojej Bestii, o ile
po drodze nie spadnie nam z nieba jakiś inny środek transportu.
Wprowadziłam go do
garażu. Bestia zamruczała cicho na powitanie. A potem zaczęła warczeć.
Zaskoczyło mnie to, pierwszy raz coś takiego widziałam. Jak do tej pory w mojej
obecności motocykl był potulny jak baranek i nigdy nie szarżował… tymczasem
właśnie na to się zanosiło. Pełna złych przeczuć, spróbowałam jakoś załagodzić
sytuację, ale na próżno. Silnik wydawał wściekłe pomruki, powietrze stało się
ciężkie i duszące od wciąż zwiększającej się ilości spalin… Nagle ruszył w moją
stronę. W pierwszym odruchu uskoczyłam mu z drogi, by zaraz zdać sobie sprawę,
że to nie mnie zaatakowała maszyna. Cholera!
Za późno. Oczy Tobiasa
rozszerzyły się w panice, gdy zobaczył szarżującą na niego Bestię. Zaraz potem
zadziałał silniejszy niż wszystko inne instynkt zaszczepiony w nim przez
Pożeraczy. Bez udziału woli potężne szczęki rozwarły się i zaczęły
błyskawicznie rozciągać. Krzyknęłam, jednak nie zdążyłam się nawet ruszyć, gdy
setki, tysiące ostrych jak igła zębów zacisnęły się na moim demonicznym
dziecku. Nim zdołałam do niego doskoczyć, było już po wszystkim. Z niesmakiem
skonstatowałam, że po raz kolejny tego dnia miałam okazję z bliska obserwować
ten odstręczający akt. I w jego wyniku po raz kolejny straciłam coś mi
bliskiego…
Tego było już dla mnie
za wiele. Z wściekłością wpatrywałam się w Tobiasa, nie mogąc wydusić z siebie
słowa. Widziałam, że znów czuje się winny, lecz niczego to nie zmieniało. W
końcu obróciłam się na pięcie i ruszyłam do drzwi. Tuż za progiem zobaczyłam
przerażonego Nathaniela. Wyglądał, jakby zaraz miał się kompletnie załamać. Nic
dziwnego, widok Pożeracza w akcji nie należał do najprzyjemniejszych, zwłaszcza
jeśli ów zabrał się akurat za jakąś żywą istotę – szczególnie taką, którą znało
się od dawna.
- Wygląda na to, że
został nam do wyboru tylko twój burakowóz – zdołałam wydusić. Wściekłość
próbowała odebrać mi jasność myślenia.
- Beemka nie jest moja,
tylko jednego z tych… – Mój przyjaciel wykonał jakiś nieokreślony gest dłonią.
Zrozumiałam, o co mu
chodziło. Czarnym wozem przyjechali towarzysze moich sukubów, na własne
nieszczęście. Cóż, teraz i tak im się już do niczego nie przyda. Walcząc z
nadciągającym nieubłaganie nowym napadem szału, zawołałam Tobiasa.
Poprowadziłam obu chłopaków na parking, nie zwracając specjalnie uwagi, czy za
mną nadążają – a szłam naprawdę szybko.
Nagle zderzyłam się z
kimś, kto wypadł na mnie zza rogu. Odskoczyłam do tyłu, usiłując zachować
równowagę. Mój mózg odebrał sygnał ataku i już przełączał ciało na tryb walki,
kiedy uświadomiłam sobie, że to zbyteczne. Przede mną, wyciągając szyję jak
indyk, stał facet w nijakiej marynarce w kratę. Był to mieszkający nieopodal
magister wykładający informatykę na pobliskiej uczelni – z tego co słyszałam,
niezbyt lubiany przez studentów. Podobnie zresztą rzecz się miała z jego sąsiadami.
Teraz skrzyżował ręce na piersi i tylko patrzył na mnie wyczekująco, jakby
spodziewał się, iż przeproszę go za to, że prawie mnie stratował. W ponurych
oczach odbijało się niemal namacalne żądanie, którego ani myślałam spełniać.
Bezczelny
typ, co on sobie wyobraża! – pomyślałam.
Dłonie same zacisnęły
mi się w pięści. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam na niego wrzeszczeć. A on wciąż
tylko stał, jak gdyby nigdy nic. Nie mówiąc ani słowa, patrzył na mnie tym
swoim wyczekującym wzrokiem, za który rzesze oblanych studentów miały pełne
prawo go nienawidzić. To jak kłócić się ze ścianą, słowo daję. Ścianą, która
tobą gardzi.
Straciłam panowanie nad
sobą. Nie zastanawiając się, co robię, wykonałam całkiem zgrabny piruet wokół
magistra i pchnęłam go mocno w stronę stojącego za mną jak słup Tobiasa.
Zaskoczony chłopak oczywiście zrobił to, czego podświadomie oczekiwałam –
automatycznie rozwarł paszczę i kłapnął zębiskami na zmierzający w jego stronę
obiekt. Ponieważ facet znalazł się w jego zasięgu jedynie częściowo, w
pierwszej kolejności stracił lewą rękę razem z ramieniem i sporą częścią szyi. Trysnęła
krew. Poczułam, jak moje oczy się rozszerzają.
- Pozbądź się go, zanim
ktoś zobaczy – warknęłam.
Nie wiem, czy Pożeracz
mnie usłyszał. Mimo to wykonał polecenie – jego instynkt był niebywale silny.
Krwawiące ciało zniknęło niemal natychmiast, na szczęście nie pozostawiając po
sobie wiele więcej śladów niż jakiś pechowiec, który niefortunnie trafił bosą
stopą na odłamek szkła. No dobra, na rozbitą butelkę po piwie. Albo całą
skrzynkę rozbitych butelek.
- Spadamy stąd –
zarządziłam i pobiegłam do samochodu.
Usadowiłam się za
kierownicą, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Nathaniel nie będzie w
stanie prowadzić. Chłopak, który właśnie usiadł obok, był z każdą chwilą coraz
bardziej przerażony, choć już od jakiegoś czasu wydawało się to niemożliwe.
Niemal podskoczył, gdy Tobias wgramolił się na kanapę z tyłu i zatrzasnął
drzwi.
- Fuj, jak można wozić
się czymś takim? – spytałam z odrazą, wodząc palcem po tandetnym pokrowcu na
kierownicy. Nagle do mojej świadomości dotarł zapach wyczuwalny już od
dłuższego czasu, który w zamkniętej, ciasnej przestrzeni przybrał na sile. – Co
to… cynamon?
- Mhm – mruknął Tobias.
W jego głosie dało się usłyszeć pewne zakłopotanie, gdy wyjaśniał – Nie wiem,
co mi zrobili… To wynik mutacji. Wszyscy Pożeracze pachną… jakoś. Każdy
inaczej.
- I ty musisz akurat
cynamonem?
Odniosłam wrażenie, że
wzruszył ramionami. Jego szata lekko zaszeleściła.
- A masz coś do
cynamonu?
- Żartujesz? Uwielbiam!
– Teraz to ja wzruszyłam ramionami, sygnalizując, że mamy istotniejsze
problemy. – Co my mamy z tobą zrobić?
Odpowiedziało mi
solidarne milczenie obu moich towarzyszy. Westchnęłam z rezygnacją i odpaliłam
silnik. Warkot, który się z niego wydobył… cóż, nie był to dźwięk przyjemny dla
mojego ucha, nawykłego do wyjątkowego mruczenia nieodżałowanej Bestii. No ale
mówi się trudno. Jak się nie ma, co się lubi, to się kradnie, co popadnie… czy
jakoś tak. Na moment zapominając o wszystkich zmartwieniach tego świata,
wyjechałam z parkingu i spróbowałam włączyć się do ruchu. Nie mogłam wyjść z
podziwu, że udało mi się to zrobić tak sprawnie. Doprawdy, tutejsi kierowcy nie
są normalni. Te porypane drogi pełne wariatów mnie kiedyś wykończą.
Ponieważ z łatwością
wyczułam samochód, choć nigdy wcześniej go nie prowadziłam, wyluzowałam się
trochę i pozwoliłam sobie odrobinę rozproszyć uwagę.
- No, panowie, trochę
kreatywności. Macie jakieś pomysły? – zapytałam z nadzieją, siląc się na
przyjazny ton.
Nathaniel wydał z siebie
bliżej nieokreślony dźwięk, jakby coś pomiędzy ziewnięciem a chrapnięciem,
świadczący zapewne o braku jakichkolwiek idei. Tobias natomiast mruknął pod
nosem coś, co przy odrobinie dobrej woli można było uznać za „Głodny jestem”.
No pięknie… Ech, ci mężczyźni. Kiedy już zaczynasz myśleć, że jakoś opanowałaś
sytuację, zawsze znajdą sposób, by skutecznie pozbawić cię złudzeń. Mają do
tego prawdziwy talent.
Ledwie zdążyłam się
rozpędzić, gdy – tradycyjnie – złapało mnie czerwone światło. Zatrzymałam się i
zaczęłam nerwowo postukiwać palcami o kierownicę, podczas gdy przed maskę
wmaszerował mi tutejszy hodowca-amator ze stadkiem swoich jamników
poduszkowych. Doprawdy, idiotyczne stworzonka. Widzieliście kiedyś węgierskiego
komondora z sierścią do ziemi? Wygląda, jakby lewitował, czyż nie? No więc
jamniki poduszkowe robią to naprawdę – słowo daję, podwijają łapki, zaczynają
kręcić ogonkami jak jakieś szalone helikopterki i unoszą się nad ziemią,
powiewając za sobą długimi uszami. Dla nich to pewnie sposób przemieszczania
znacznie efektywniejszy niż przebieranie tymi krótkimi łapeczkami, ale facet i
tak musiał być co najmniej stuknięty, żeby w ogóle wpaść na coś takiego. To
prawdziwy entuzjasta. Wiecie, skoro już raz mu wyszło, pewnie niedługo zajmie
się kolejnymi rasami. Taki lewitujący basset na przykład, to by było coś…
Otrząsnęłam się z tych
bezsensownych w gruncie rzeczy rozmyślań, czując, jak Nathaniel mnie szturcha,
wymownie wskazując zielone światło. Ruszyłam z piskiem opon, tłumiąc pełne
irytacji westchnienie. Gdyby to była Bestia, na pewno nie zrobiłabym tego w ten
sposób. Szanowałam mój motocykl. A tak, teraz… musiałam jakoś odreagować
przykrą stratę, najlepiej na czymś, czego potem nie będę żałować. Na pewno nie
na ludziach. Burakowóz za to nadawał się wręcz idealnie. Można go było rozbić
bez wyrzutów sumienia – a nawet z pewną satysfakcją.
Nathaniel mruknął coś
niewyraźnie. Pewnie znów uznał, że za bardzo piłuję silnik, ale bał się
odezwać. Wprost nie mogłam poznać mojego przyjaciela, odkąd do salonu moich
sukubów wparował za mną ten ludzki – czy raczej elfi – odkurzacz. Zawsze
zgrywał twardziela, poza tym przekomarzaliśmy się nieustannie… tymczasem teraz
był dziwnie milczący. Jeśli już się odzywał, to tak cicho, że trudno go było
zrozumieć nawet przy najlepszych chęciach.
- Co tam szepczesz,
Nattie? – warknęłam, używając przezwiska, którego nie znosił.
Wciąż byłam nieźle
nabuzowana i chyba próbowałam się na kimś wyżyć. Chłopak nadal był jednak tak skupiony
na swoim strachu, że nawet nie zwrócił na to uwagi. Ponieważ nie zareagował,
wzruszyłam tylko ramionami i skupiłam się na prowadzeniu. Jechałam jak szalona,
co dawno mi się nie zdarzyło… przynajmniej nie do tego stopnia. Jakoś nie
przejmowałam się specjalnie przepisami drogowymi. Nawet godziny szczytu – no
naprawdę, kiedy zdążyło się zrobić tak późno? – nie były dla mnie przeszkodą.
Po prostu chciałam jak najszybciej wydostać się z tego miasta, dotrzeć gdzieś,
gdzie będzie w miarę bezpiecznie… i na spokojnie zastanowić się, co dalej.
***
-
Cholera, cholera, cholera! Wszystko nie tak!
Zatrzasnęłam
drzwi za moimi towarzyszami. Zrobiłam to tak mocno, że szyby w oknach zadrżały.
Byłam po prostu wściekła. Nie dlatego, że w końcu rozbiłam tę pieprzoną beemkę
– no wiecie, hamowanie na jakimś płocie, który nieopatrznie stanął mi na
drodze, czy kilka koziołków to dla mnie nic takiego, tym bardziej, że nikomu
się nic nie stało. A do wozu przywiązana nie byłam. Reakcji właściciela też się
obawiać nie musiałam, w końcu przestał istnieć. Gorzej, że kobiecina, do której
należał płot, zaczęła się awanturować, jak tylko ustaliła, że żyjemy. Tobias i
tak już był mocno zdenerwowany całym zajściem, wrzaski tylko to spotęgowały i…
No, właściwie nie wiem, co się z nim stało. Pomijając, że pożarł tę kobietę.
Cóż, jej się należało… Ale nie tej węgierskiej kolonii, która na nieszczęście
tamtędy przejeżdżała. W jakiś niemożliwy sposób zniknął cały autobus pełen
dzieciaków. Chyba nigdy nie zapomnę tego przykrego widoku… Nikt nie zapomni. No
właśnie, swoją drogą, było zbyt dużo świadków. Jakoś udało nam się uciec, nim
ktokolwiek zdążył uprzytomnić sobie, że w okolicy dawno nie było żadnego
linczu, ale głupotą byłoby się łudzić, że ten stan potrwa dłużej. Możliwości
były dwie.
-
Albo ktoś zechce cię wykorzystać do własnych celów, albo się ciebie pozbędą –
zwróciłam się do Pożeracza. – Tak czy siak, musimy cię gdzieś ukryć.
Nie
wiem, czy zarejestrował, co do niego mówię… Że w ogóle mówię. Wyglądał, jakby
przełączył się na tryb czuwania z wyłączoną większością funkcji życiowych. W
niepokojący sposób przywodził na myśl tykającą bombę zegarową. Tyle, że nie
było wiadomo, ile jeszcze czasu zostało. I to mógł być problem. Z jego ust od
czasu do czasu dobywał się słaby jęk, w którym z trudem można było rozpoznać
ledwo wyartykułowane „Jeść”. Zerknęłam na drżącego Nathaniela, w moich oczach
chyba pierwszy raz w życiu można było odczytać nieme błaganie. Dopadła mnie
jakaś bezsilność, potrzebowałam wsparcia. Chyba to zauważył. Na jego twarzy na
moment odmalowało się zdumienie. Zaraz potem zaproponował słabo:
-
Powinniśmy go nakarmić, żeby choć na chwilę odwrócić jego uwagę, zanim zassie
cały wszechświat. To by była koszmarna apokalipsa – Uśmiechnął się lekko,
próbując dodać mi otuchy. – Masz tu jakieś jedzenie?
Wzruszyłam
ramionami, wskazując najbliższą szafkę. Niewiele tego było, z zasady stołowałam
się na mieście. Za smętnie zwisającymi na obluzowanych zawiasach drzwiczkami
stało tylko jedno jedyne – na szczęście nietknięte – opakowanie Cini Minis.
Nathaniel westchnął z powątpiewaniem. Przynajmniej nie pytał o mleko, najwyraźniej
w porę uświadomił sobie, że wszelkich luksusów u mnie brak. Mimo to złapał
jakąś miskę, najprawdopodobniej niezbyt czystą, napełnił ją po brzegi płatkami
i postawił przed Tobiasem. Niewidzące oczy Pożeracza powoli skierowały się na
naczynie. Chłopak ujął je obiema dłońmi i pochylił się nad nim niezdarnie.
To,
co zdarzyło się w następnej chwili, było tak nieprawdopodobne, że nie mogłam
uwierzyć własnym oczom. Najpewniej pomyślałabym, że kompletnie zbzikowałam,
gdyby nie oszołomienie malujące się na twarzy Nathaniela, dobitnie świadczące o
tym, że on też widzi coś niezwykłego.
W
momencie, gdy Tobias się pochylił, płatki zaczęły się poruszać. Wyglądało to
mniej więcej tak, jak na tych wszystkich bzdurnych reklamach. Ciniminisy
najwyraźniej poczuły intensywny zapach cynamonu, któremu wręcz trudno się
oprzeć. Nim zdążyliśmy w jakikolwiek sposób zareagować, miska wypełniła się
czarną jak atrament krwią, która szybko przelała się przez jej brzegi i zaczęła
rozpływać się po stole. Staliśmy jak sparaliżowani, podczas gdy ciało chłopaka
zostało błyskawicznie pożarte przez – nie do wiary! – płatki śniadaniowe.
Chyba zwariowałam – pomyślałam. Tak, musiałam zwariować. To się nie dzieje
naprawdę… Takie rzeczy się nie zdarzają!
Spojrzałam
bezradnie na Nathaniela ponad zbryzganym krwią stołem. Mój przyjaciel wyglądał,
jakby ostatkiem sił walczył, by nie zemdleć. Jego oczy, wielkie jak spodki,
patrzyły na mnie bez mrugnięcia. Gdzieś głęboko na ich dnie dostrzegłam błysk
wisielczego poczucia humoru, które w tym wypadku mogło być wywołane jedynie
załamaniem nerwowym. Chłopak wzruszył ramionami, uśmiechając się nieco
upiornie.
-
Koniec świata zażegnany… No to mamy problem z głowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz