24 grudnia 2018

Wypadek przy pracy


Na dziś mam dla Ciebie krótki, prosty i niewątpliwie świąteczny tekst. Inspiracją do jego napisania stały się słowa koleżanki, która sama robi zabawki i zaproponowała kiedyś, żebym napisała opowiadanie o fabryce zabawek. Cóż, długo zeszło i wyszło nieco inaczej, niż się spodziewałam, ale tak to jest – kiedy tekst pisze się sam, nie sposób przewidzieć, co z niego wyjdzie. Tak czy inaczej, miłej lektury!




            Misiek otworzył oczy i po raz pierwszy w swoim życiu zastanowił się, kim jest. Właściwie była to pierwsza spójna myśl w jego – bądź co bądź krótkim – pluszowym życiu. Rozejrzał się niepewnie, przecierając wielkie szklane oczka i zamrugał nimi kontrolnie. Poruszył jednym uchem, potem oboma, wszystkimi czterema łapkami, zamachał kilka razy krótkim ogonkiem i pokręcił krągłym łebkiem. Wszystko było na swoim miejscu. Co więcej – z jakiegoś powodu się ruszało.
            Niewiele w życiu widział – tak po prawdzie to jeszcze nic, ale między puchatymi uszami powoli kiełkował zamiar, żeby to zmienić, skoro już nadarzyła się ku temu okazja – ale czuł, że z jakiegoś powodu nie jest to normalne. Nie wiedział wprawdzie, dlaczego tak uważa, ale coś powodowało, że był o tym przekonany. Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że zabawki nie żyją – cokolwiek to znaczyło.
            Pociągnął nosem, usiłując ustalić, gdzie się znajduje. Jakiś niesamowicie słodki i przyjemny zapach zachęcił go do dźwignięcia się na krótkie nóżki i zeskoczenia z półki, na której siedział. Obejrzał się na nieruchomych towarzyszy, których tam pozostawił, wzruszył ramionami – cóż za śmieszny gest! – i ruszył przed siebie wśród wysokich regałów, starając się nie zgubić zapachu.
            Gdy w końcu udało mu się opuścić labirynt, ujrzał przed sobą uchylone drzwi. Otwarł je szerzej, zaglądając za nie z ciekawością. Niewiele zobaczył, śmiało przekroczył więc próg. Znalazł się na pomoście o wspaniałym czekoladowym odcieniu – Ciekawe, skąd ja to wszystko wiem?, pomyślał – prowadzącym niemal pod sufitem wielkiej fabrycznej hali. Na jego odległym końcu majaczyły kolejne uchylone drzwi, zza których zdawał się dobiegać piękny zapach. Misiek ruszył ku nim, po drodze rozglądając się uważnie. Pod sobą widział niesamowite maszyny wyczyniające prawdziwe cuda i uwijające się między nimi śmieszne długouche ludziki w zielonych czapeczkach z dzwoneczkami. Niektórym z nich w pracy pomagały najdziwniejsze, najwyraźniej ożywione przedmioty.
            Kiedy misiek dotarł na drugi koniec pomostu, spróbował zapukać do drzwi, zza których dobywały się odgłosy wyraźnie świadczące, że ktoś tam jest. Efekt jego starań był jednak taki, że pchnął drzwi miękką łapką, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Jego oczom ukazał się wielki pokój, w którym kolejne ludziki, tym razem w białych czapeczkach, piekły ciastka. Jeden z nich obejrzał się na miśka z zainteresowaniem, podbiegł szybko do schodów, które znikały w podłodze pośrodku pokoju i zawołał coś w dół. Odpowiedział mu cichy głos niesiony echem. Już po chwili jego właściciel wbiegł na górę i ruszył w stronę miśka.
            Człowieczek, który stanął przed nim, był chudziutki i niewiele wyższy od niego, miał małe, przenikliwe oczka w kolorze butelkowej zieleni, duże szpiczaste uszy i niesamowicie długi, haczykowaty nos. Jego strój nie różnił się od pozostałych niczym poza kolorem – ten był czerwony – i wielką złotą kokardą tkwiącą tuż pod równie szpiczastym podbródkiem. Na czapce i zakrzywionych czubkach butów podzwaniały małe złociste dzwoneczki. Pod pachą trzymał wielki kołonotatnik, a za ucho zatknął gęsie pióro pomalowane w kolorowe pasy.
            - Kolejny nadzwyczaj udany prezencik? – Westchnął ni to z zadowoleniem, ni to z rezygnacją. – Cóż, witamy na biegunie, w fabryce zabawek. Chodź ze mną, szef chce cię zobaczyć.
            Nim misiek się zorientował, już pędził za śmiesznym człowieczkiem po długich krętych schodach, starając się dotrzymać mu kroku. Na kolejnych poziomach, przez które przebiegali, znajdowały się sale, w których wyrabiano przysmaki z czekolady, cukierki, ozdoby świąteczne i pakowano prezenty. Gdy schody wreszcie się skończyły, znaleźli się w ogromnym biurze, gdzie ludziki w niebieskich strojach otwierały i czytały tony listów. Na samym jego końcu w ścianie tkwiły wielkie drzwi pomalowane na czerwono. Wisiał na nich śliczny świąteczny wieniec ozdobiony złotymi i czerwonymi wstążkami oraz maleńkimi dzwoneczkami.
Gdy jego towarzysz zapukał do drzwi, wieniec zadrżał lekko, jakby poruszony delikatnym powiewem, a srebrzysty dźwięk dzwoneczków wypełnił całe pomieszczenie, sprawiając, że wszyscy w nim obecni na okamgnienie odłożyli to, co mieli do zrobienia i popadli w pogodną zadumę. Misiek po raz pierwszy widział coś takiego. Właściwie wszystko, co zobaczył do tej pory, było dla niego nowe i niezwykłe.
Zza drzwi rozległ się donośny głos, zapraszający do wejścia. Kiedy przekroczyli próg, misiek rozejrzał się po przytulnie umeblowanym pokoju. Stanął na puszystym czerwonym dywanie i spojrzał nieśmiało na ogromnego mężczyznę, który siedział w ogromnym fotelu przy równie ogromnym kominku. Czerwony strój – łącznie z aktualnie wiszącą na kołku kurtką obszytą białym futerkiem i spoczywającą na półeczce nad nią pasującą czapką z pomponem – oraz długa biała broda nie pozostawiały wątpliwości, do kogo należy okrągła, rumiana twarz.
Błękitne oczy – tak jasne, że niemal porcelanowe – zaiskrzyły wesoło, gdy Mikołaj spojrzał na swojego małego gościa. Pochylił się, uniósł go bez trudu jedną ręką i posadził na swoim ogromnym kolanie, mrugając przy tym porozumiewawczo do stojącego nieopodal elfa.
- Więc to ty jesteś naszym małym „wypadkiem przy pracy”, tak? – Zagaił z uśmiechem, grzebiąc równocześnie w worku stojącym przy fotelu. – Poczekaj… O, mam! No, tak lepiej. – Oznajmił, przyglądając się krytycznie lśniącej czerwonej kokardzie, którą zawiązał miśkowi pod szyją, zawadiacko ją przekrzywiając. – Pewnie zastanawiasz się, skąd się tu wziąłeś? - Zapytał dobrotliwie. Misiek kiwnął głową, patrząc na niego ciekawie wielkimi szklanymi oczami. – Cóż, jak już pewnie wiesz, jesteśmy w fabryce zabawek. To stąd prezenty trafiają do dzieci na całym świecie. Moi pracownicy robią co mogą, by sprostać oczekiwaniom małych milusińskich i od czasu do czasu zdarza im się zbyt mocno w to zaangażować, czego efekty pewnie widziałeś, przechodząc przez największą halę produkcyjną. Te wszystkie latające młotki, skaczące po maszynach gumowe rękawiczki i samozamiatające miotły są produktami źle ukierunkowanego lub zbyt mocnego czaru. Nie pozwalamy im się jednak marnować, przez cały rok jest tu tyle roboty, że dla każdego coś się znajdzie. – Mikołaj roześmiał się głębokim basem, wprawiając w drżenie wszystkie oszronione szybki w oknach. – Prawdę powiedziawszy jesteś jednak pierwszą zabawką, która nam tu ożyła. Nie bardzo mam pomysł, co z tobą zrobić, do fabryki cię przecież nie wyślę… – Święty zamyślił się, spoglądając nieobecnym wzrokiem w płomienie wesoło trzaskające w kominku. Nagle mruknął bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego – W prezencie cię też dać nie możemy. No chyba że…
Mikołaj spojrzał pytająco na skrzata gilgającego się czubkiem gęsiego pióra po nosie w stanie najgłębszego zamyślenia. Ludzik od czasu do czasu pomrukiwał coś, przeglądając kolejne strony swojego kołonotatnika, pokryte równiutkimi rzędami schludnych literek postawionym zielonym atramentem. W końcu wydał radosny okrzyk, podbiegł do szefa i wskazał mu jeden z zapisków, dla podkreślenia stukając w niego srebrną stalówką. Misiek patrzył na nich pytająco, gdy dyskutowali o czymś tak szybko, że nie był w stanie wyłowić pojedynczych słów. W końcu Święty skinął głową z zadowoleniem i zwrócił się do niego, teraz już znacznie wolniej.
- Widzisz, nie moglibyśmy dać cię jakiemuś dziecku, w końcu nie jesteś zwykłym prezentem. Ale jest pewna niesamowita dziewczynka… Zawsze ma w życiu pod górkę, a my niestety nie możemy jej w żaden sposób pomóc. Ale ty możesz, jeśli tylko zechcesz.
Misiek spojrzał na niego niepewnie wielkimi oczami.
- A czy nie zdziwi się, jeśli dostanie żywego misia?
- Jak mówiłem, jest to dziewczynka niezwykła. Na pewno się nie zdziwi, kiedy się do niej odezwiesz. Co więcej, będzie potrafiła dochować tajemnicy, a chyba potrafisz sobie wyobrazić, co by było, gdyby ktoś poza nią dowiedział się o tak niezwykłym prezencie…
Misiek skinął głową ze zrozumieniem. Domyślał się, że w takiej sytuacji byłby problem. W końcu był jedyny w swoim rodzaju. Dziwnie trochę było o tym myśleć, ale całkiem przyjemnie. Był dziełem przypadku – ale dlatego był wyjątkowy.
- Świetnie! – Mikołaj klasnął w dłonie. – Przygotujcie mi sanie, czas najwyższy ruszać.
Jak to, już? Misiek zadrżał mimowolnie, myśląc o tym, że nie zdążył jeszcze zwiedzić całej fabryki i poznać bliżej pracujących w niej istot. Miał jeszcze tyle pytań do Mikołaja!
- Zadasz mi je po drodze. – Święty mrugnął do niego porozumiewawczo, wciskając czapkę na głowę. – Chodź, czas na nas.
Misiek skinął głową i poszedł za nim na drżących łapkach. Gdy stanęli przy saniach, oczy mu zaiskrzyły. Spojrzał z zachwytem na tuzin wspaniałych zwierząt, które do nich zaprzężono. Ich rozłożyste poroża lśniły niemal magicznie, kopyta z niecierpliwością stukały o ziemię, a czujne uszy nasłuchiwały ciepłego głosu Świętego, który załadował do sań wielki wór, po czym sam do nich wsiadł. Misiek z trudem wgramolił się za nim i usadowił na wygodnym siedzisku, czując pod sobą nieznaczne drżenie pojazdu, który niemal natychmiast ruszył i oderwał się od ziemi.
Początkowo zaciskał powieki, bojąc się nawet zerknąć na widok pod sobą, jednak ostatecznie ciekawość zwyciężyła. Otworzył oczy i spojrzał w dół najpierw z obawą, która szybko zamieniła się w zachwyt. Uśmiechnął się do siebie, widząc pod sobą spienione fale oceanu, nad głową liczne gwiazdy, a w oddali szybko przybliżające się maleńkie światełka na stałym lądzie. Tam czekała go nieznana, ale niewątpliwie wspaniała przyszłość. A on pędził ku niej, drżąc z niecierpliwości. Pomyślał, że życzyłby każdemu człowiekowi, aby – tak jak on – znalazł jakiś cel. I żeby zawsze miał go w zasięgu wzroku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz