23 stycznia 2019

Obietnica


Sesja sesją, zaliczenia zaliczeniami, ale tak dawno mnie tu nie było, że aż wstyd. Nie mówię, że nic nie napisałam – owszem, napisałam chyba nawet całkiem niezłe (i bardzo długie jak na mnie) opowiadanie, ale póki co go nie opublikuję, bo poszło w świat…
Wybacz, słowotok. Witam Cię po raz pierwszy w roku 2019 – z tekstem napisanym, jak zwykle ostatnio, na konkurs Magazynu Histeria. Temat: odniesienie do Kruka Edgara Allana Poego. Nie jest wybitnie, ale jest znośnie. Zresztą, nie mnie oceniać – pozostawiam to zadanie w najlepszych rękach. Pokaż, na co Cię stać.




            Chyba nigdy nie będzie mi dane zapomnieć tej nocy. Był wyjątkowo zimny i posępny grudzień, a ja już od pewnego czasu usilnie tłumiłem w sobie prześladujące mnie przeczucie jakiejś nieuchronnej tragedii, która zdawała się nad nami wisieć niczym jastrząb nad bezbronnym zwierzęciem na chwilę przed tym, nim zapikuje ze śmiercionośną precyzją, by zakończyć niewinne życie. Wyczuwając te niewypowiedziane obawy, Eleonora starała się podnosić mnie na duchu, ale i w jej oczach widziałem strach. Ona też skrycie żywiła przekonanie, że nieubłaganie zbliża się coś, co wniwecz obróci szczęście będące naszym udziałem od chwili, gdy zawiłe ścieżki losu się spotkały i wspólnie zaczęliśmy iść w tym samym kierunku.
            A potem przyszli oni. Przez cały dzień byliśmy oboje wyjątkowo niespokojni. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, snuliśmy się po mieszkaniu niczym zjawy z przeszłości, gdy w nocnym mroku rozległo się donośne pukanie. Nie miałem zamiaru otwierać, przekonany o czyhającym opodal niebezpieczeństwie i zaklinałem Eleonorę, by również tego nie robiła, lecz ona roześmiała się tylko, chcąc ułagodzić moje bezpodstawne podenerwowanie.
            - To gość nocny, mój kochany, nie lza ignorować go. Wszak przyjazny jest nasz dom?
Jej spojrzenie, na wpół pytające, na wpół czyniące wyrzuty, skutecznie zamknęło mi usta. Rad, nie rad, choć pełen najgorszych obaw, musiałem powściągnąć emocje, by nie robić jej przykrości. Miast więc uparcie obstawać przy swoim, chciałem poprosić, aby usiadła i cierpliwie czekała, a ja sprawdzę, kto zakłóca nasz spokój o tak późnej porze. Nim jednak zdążyłem wyrzec choćby słowo, Eleonora już była przy drzwiach, już otwierała je z uśmiechem na ustach…
Wydarzenia, które rozegrały się później, wciąż nie dają mi zmrużyć oka. Ilekroć przyłożę głowę do poduszki, widzę drabów wdzierających się do mieszkania, szarpiących przyjazną dotąd ciszę swoimi ochrypłymi wrzaskami, póki nie wydała ostatniego bezgłośnego tchnienia. Unieruchomiony na sękatej podłodze, przez kurtynę łez bezsilnie obserwowałem, jak wyprowadzają moją ukochaną, szamoczącą się w dzikiej furii. Gdy już ją zabrali, inspektor Caw naopowiadał mi jakichś dyrdymałów o poszukiwanej morderczyni, eksperymentach i torturach, klepiąc mnie po ramieniu z udawanym współczuciem, ale niewiele z tego rozumiałem. Jedyne, co utkwiło mi w pamięci to silny uścisk dwóch osiłków, którzy cały czas mnie trzymali, bym nie rzucił mu się do gardła niczym rozjuszony zwierz. Nijak nie mogłem uwierzyć w zapewnienia, że zabierają Eleonorę na krótkie przesłuchanie i wypuszczą ją, gdy tylko sprawa się wyjaśni. I miałem rację.
Nie wróciła.
Wciąż kręciłem się w pobliżu komisariatu i rozpytywałem, ale nieustannie napotykałem mur. Niepewność co do jej losów i milczenie wszystkich, którzy mogli cokolwiek na ten temat wiedzieć, doprowadzały mnie do szaleństwa. Zrozpaczony, balansujący na granicy obłędu, myślałem targnąć się na swoje życie. Chciałem zrobić to w sposób spektakularny, który odbije się głośnym echem w całym kraju, by zaprotestować przeciwko takiemu postępowaniu władz – z licznych zasłyszanych przeze mnie pogłosek wynikało bowiem, że przypadek Eleonory nie był odosobniony – i dać wyraz żałobie.
Stopniowo jednak w miejsce smutku zaczęła lęgnąć się w moim sercu nienawiść do oprawców. Uczucie to było tak głębokie i nieskalane choćby krztyną umiłowania bliźniego czy nawet przelotną koncepcją przebaczenia, że ani się spostrzegłem, jak dałem mu się całkowicie owładnąć. Odtąd bezsenne noce spędzałem na obmyślaniu zemsty. Zdawało mi się jednak, że sam nie potrafię wpaść na nic na tyle przemyślnego, by stosownie odpłacić się za doznane krzywdy. Nie szukałem jednak ukojenia w cierpieniu – chciałem jedynie uczcić w ten sposób pamięć najdroższej Eleonory. Wiedziałem, że w przeciwnym wypadku dusza moja nawet po śmierci nie zazna spokoju, dręczona pamięcią niepomszczonej ukochanej.
Choć zdeterminowany, by dokonać dzieła, które nagle stało się mym celem, równocześnie czułem się bezradny. Z czasem jednak zacząłem odnosić wrażenie nienamacalnej, a jednak wyraźnej obecności obcej, złowrogiej siły. Była mi ona w jakiś sposób przychylna i to pod jej wpływem w mojej głowie stopniowo zaczęły pojawiać się pierwsze zarysy misternego planu. Początkowo był równie niezrozumiały, co nieuchwytny, lecz w miarę jak krystalizowały się kolejne jego elementy, coraz jaśniej zdawałem sobie sprawę z możności wprowadzenia go w życie. Jedyne, czego potrzebowałem, to czas na poczynienie przygotowań – tego miałem aż nadto – i odwaga. Jej musiałem dopiero poszukać.

***

            Bezwarunkowo podporządkowany niecierpliwie czekającej dokonania wendecie – w pełni ukształtowanemu, doskonałemu tworowi, który zdawał się wręcz żyć już własnym życiem w mojej świadomości – by nie marnotrawić czasu na jałowe rozmyślania, które nie mogły przecież przybliżyć mnie do celu, z zapamiętaniem oddawałem się studiowaniu starodawnych ksiąg odkrytych w naszej obszernej bibliotece. Rzecz zabawna – nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi na ich obecność, a nawet nie miałem pojęcia o ich istnieniu. Z pozoru niespecjalnie okazałe, o wątpliwej wartości – w istocie były prawdziwą skarbnicą tajemnej, zapomnianej już wiedzy. A mądrość ta, choć przez ludzi mniej światłych i postępowych mogłaby zostać uznana za bluźnierczą, niewątpliwie mogła okazać się przydatna w spełnieniu moich zamiarów.
            Siedziałem właśnie, spowity przez całun ciemności, w niegdyś ulubionym fotelu Eleonory, powtarzając dopiero co poznaną pieśń i usiłując pojąć jej znaczenie, gdy mimowolnie wyłowiłem z ciszy znajome odgłosy, które w pył rozbiły moje bezbrzeżne skupienie. Wsłuchiwałem się w nie jak urzeczony, wmawiając sobie, że śnię. Nawet i za tysiąc lat rozpoznałbym owe charakterystyczne dźwięki – choć ostatni raz dane mi je było słyszeć tej pamiętnej nocy, gdy całe moje życie legło w gruzach i szybko utwierdziłem się w przekonaniu, że więcej się to nie powtórzy.
            Zegar zaczął wybijać północ i nagle zamilkł. Delikatny szelest opadającego materiału, lekkie kroki i cichy, nieco przyspieszony oddech wypełniły tak puste mieszkanie rozkoszną, ledwie uchwytną symfonią. Oddałbym wszystko, by móc słyszeć ją każdego dnia, jak niegdyś. Wsłuchałem się w dźwięki, których tak bardzo mi brakowało, czepiając się ich z całej siły w obawie, że to iluzja, która za moment rozwieje się bezpowrotnie. One jednak, wbrew logice, nie milkły – przeciwnie, zbliżały się i stopniowo wzmagały. Zupełnie jakby ktoś…
            Naraz w progu zamajaczyła znajoma sylwetka. Wstałem na miękkich nogach i uczyniłem kilka chwiejnych kroków, z trwogą wyciągając przed siebie spragnione dotyku ręce. Wciąż bałem się, że to zjawa, która zaraz rozpłynie się w powietrzu, pozostawiając mnie z krwawiącą raną ponownie złamanego serca. Moje dłonie napotkały jednak ciało, które tak dobrze zapamiętały. Palce zaczęły błądzić po chłodnej skórze, aż – śledząc miękką linię szyi – dotarły do twarzy, lekko ujęły podbródek i uniosły go, jak tyle razy wcześniej. W mroku zalśniły oczy, w których niegdyś się zakochałem. Spojrzały na mnie zupełnie jak kiedyś, jednocześnie wyniośle i namiętnie, rzucając wyzwanie, które podjąłem, nie będąc w stanie się oprzeć.
            Gdy później leżeliśmy spleceni w uścisku zdającym się oddawać całą naszą tęsknotę i ból rozłąki, wciąż nie mogłem uwierzyć. Eleonora, którą dawno uznałem za straconą, była przy mnie. Lecz choć czułem jej oddech na skórze, a długie włosy łaskotały moją twarz przy każdym poruszeniu, zdawała się dziwnie odległa. Zupełnie jakby nieodwracalnie utraciła jakąś część siebie. Nie chciałem pytać – bałem się odezwać, by nie spłoszyć ulotnego szczęścia. Jednak prędzej czy później któreś z nas musiało przerwać ciszę, odbierając magię tej najwspanialszej chwili. W końcu zrobiła to ona. Uniosła się na łokciach i spojrzała mi głęboko w oczy. Chyba nigdy jeszcze nie widziałem jej tak poważnej.
            - Sen się ziścił, mój kochany, wysłuchano twoich próśb. Czy znasz cenę twego snu?
            Zadrżałem, słysząc jej głos. Nawet gdy się poróżniliśmy, nie brzmiał tak zimno i obco jak teraz. Zaraz jednak skarciłem się w duchu. Nie po to przecież sprowadziłem ją z powrotem do siebie – bo wreszcie pojąłem, że ja sam za to odpowiadam – by zaniedbać tę ostatnią szansę, jaką dał nam los. Nie dbając więc o trwożne podszepty jakiejś dotąd ukrytej części mojej jaźni, postanowiłem wysłuchać, co ma mi do powiedzenia pani mojego życia, którą dopiero co odzyskałem. Gotów byłem uczynić wszystko, cokolwiek mi rozkaże, by znowu jej nie stracić. Skoczyłbym dla niej w ogień, poruszył niebo i ziemię, a nawet zszedł do samego piekła, byle tylko trwała przy mnie.
            A ona doskonale o tym wiedziała. Nie wiem, dostrzegła to w moich oczach czy poznała moje myśli – ale czytała we mnie bez trudu. I nie musiała przekonywać, że to, co mi proponuje, jest jedynym wyjściem. Bez jej tłumaczenia zrozumiałem, że nie zdołam jej przy sobie zatrzymać ani dokonać zemsty, jeśli się nie poświęcę. Domyśliłem się, że w księgach, które studiowałem, znajdę wszystkie odpowiedzi.
Nie czekając na zachętę, rzuciłem się w wir pracy, by jak najszybciej dokonać mego największego dzieła – oczywiste stało się bowiem, że teraz już nie pozostało mi wiele czasu. Z zapałem wpijałem się więc w kolejne tomiszcza, odcyfrowywałem nieznane mi dotąd języki i rozszyfrowywałem tajemne przekazy. Odkąd ponownie połączyłem się z Eleonorą, wstąpiła we mnie nowa energia, która nieustannie mnie napędzała. Nie jadłem, nie spałem, jedynie sporadycznie ruszałem się z biblioteki i nigdy na długo. Kiedy o tym pomyślę, zda mi się, że nierzadko nawet nie oddychałem ze strachu, by nie umknęło mi coś naprawdę ważnego. Łatwo można by uznać, że w tym okresie w istocie nie żyłem – i jest to bliskie prawdy, choć jakoś podtrzymywałem moją egzystencję i paradoksalnie to właśnie wtedy najsilniej chwytałem się tego życia, które wreszcie miałem szansę odzyskać.
Eleonora nie pomagała mi w żaden sposób. Na początku oświadczyła, że muszę ze wszystkim poradzić sobie sam, bo tylko wtedy uda mi się cokolwiek osiągnąć i od tej pory nie wyrzekła ani słowa. Jej bezdźwięczna, odległa obecność dodawała mi jednak otuchy w chwilach zwątpienia, gdy bliski byłem uznania, że na nic mój trud, że wszystkie wysiłki spełzną na niczym, ona odejdzie, a ja zostanę, samotny i opuszczony. Kiedy opadała mnie ta bezsilność, potężny byt, którego istnienie w moim życiu od tak dawna przeczuwałem, dźwigał mnie, nie pozwalając popaść w otępienie i zmuszając do podjęcia walki o swoje.
Trwało to dniami, tygodniami, a może nawet latami? Nie wiem, cały mój świat ograniczył się wtedy do tego jednego pokoiku wypełnionego księgami, wśród których pobierałem nauki – a może sam je sobie dawałem – doskonaląc swój umysł, a do granic możliwości zaniedbując słabe ciało. Czułem się uwięziony w tym miejscu, uwięziony w sobie – a jednocześnie nigdy nie byłem tak wolny. Momenty zwątpienia przeplatały się z tymi pełnymi pewności, ból z rozkoszą, przerażenie z euforią – a ja powoli zatracałem siebie, pozwalając rozerwać moją duszę na strzępy, odebrać mojemu istnieniu wszystko, co miało kiedyś jakąkolwiek wartość.

***

            Tak oto znalazłem się w tym miejscu. Moja droga do oświecenia doprowadziła mnie do kresu i jest już za późno, by cokolwiek zmienić. Czy zrozumiałem swoje błędy? Być może. Teraz nie ma to jednak znaczenia. Nie cofnę się przed niczym – przestałem już walczyć o samego siebie. Wszystko jedno, co się ze mną stanie, i tak nie ma ratunku.
Jest jednak obietnica do spełnienia. Jest ona. Stoi tam, czeka na mnie. Patrzy bez wyrazu, ale po jej twarzy błąka się triumfalny uśmiech. Wie, że do niej dołączę. Nie po to tyle przeszedłem, by teraz z niej zrezygnować. Osiągnęła swój cel. Jaki? Cóż… Nie poznałem jeszcze odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie pytania. Ale niebawem się to zmieni.
Jest jeszcze on. Do tej pory zawsze poza zasięgiem wszelkiej myśli, ale na granicy czucia. Towarzyszy mi, odkąd straciłem Eleonorę – i niestrudzenie prowadzi w wyznaczonym przez siebie kierunku. Trudno mi ocenić, w którym momencie zająłem jej miejsce, ale zaraz ostatecznie przypieczętuję swój los i będę należeć do niego. A ona do mnie. Tak, jak obiecał.
Na razie czai się w cieniu. Tuż za plecami mojej ukochanej widzę tylko zarys nieludzkiej sylwetki i napawa mnie ona bezbrzeżnym przerażeniem. Potężna łapa spoczywa na sercu Eleonory, druga już wyciąga się po moje…
Jeszcze moment. Muszę przejść przez te płomienie, to jedyna droga. Pierwszy krok jest najtrudniejszy, najboleśniejszy. Ale gdy obrzęd dobiegnie końca, to wszystko przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie. Będę go czcić i służyć mu już zawsze. Nie dbam o to. Liczy się tylko fakt, że odzyskam Eleonorę. Bez względu na cenę.
Tak naprawdę nie wiem, jak tu trafiłem. W pewnym momencie przestałem mieć kontrolę nad swoim życiem. Teraz to już nieważne. Życia już nie ma.
Idę do ciebie, mój panie…

4 komentarze:

  1. Odpowiedzi
    1. Nie sądzę :P Takie historie maja swój urok, kiedy się nie kończą :D Przynajmniej dla pisarza, bo czytelnik to różnie może odbierać...

      Usuń
  2. No ciekawe, fajne tajemnicze. Aż wyobrażam sobie co mogłaś czuć jak to pisałaś :D Zapraszam do mnie ;) wenairaven.dgdev.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Sama nie pamiętam za bardzo, co czułam, trochę to było jak trans :P A do Ciebie zaglądam systematycznie ;) Pozdrawiam

      Usuń