Tak, wiem, dwa miesiące. Nie będę się tłumaczyć, za to mam świeżutki tekst.
Wczoraj światło dzienne ujrzał kolejny numer Magazynu Histeria, w którym ukazało się (wraz z czterema innymi) moje opowiadanie napisane na konkurs. Tym razem tekst miał nawiązywać do wybranego obrazu Zdzisława Beksińskiego. Mój był mocno inspirowany tym: KLIK. Miłej lektury!
Pochylała
się nad pustą kołyską, wdychając chciwie ledwo wyczuwalną woń rozkładu. Wciąż
słyszała ostatnie chrapliwe tchnienie, które cudowną melodią rozbrzmiało w jej
uszach, gdy wzięła dziecko. Czuła na plecach martwe spojrzenie, pętające ją jak
łańcuchem – zbyt słabym jednak, by nie mogła go zerwać. W końcu puste oczy
powinny być pełne miłości, która zwycięży wszystko, lecz biło z nich tylko bezbrzeżne
cierpienie. To bez znaczenia. Jego też zabrała. I zabierze wszystkich.
Długie
białe palce czule pieściły rzeźbione drewno, jeszcze oddychające słodkim
dziecięcym zapachem. Poruszony gwałtowniejszym gestem gładki materiał
obszernego rękawa leniwie spłynął z przedramienia i zatrzymał się w zgięciu
łokcia, obnażając bladą skórę. Spojrzała w dół i nagle zadrżała.
Ręka nie należała do
niej.
***
Obudziła
się zlana zimnym potem, tłumiąc krzyk. Przez chwilę z przerażeniem
nasłuchiwała. W końcu odetchnęła, wyławiając z mroku nocy słabiutki szmer.
Skupiła się na nim, usiłując odegnać widmo znienawidzonego koszmaru,
nawiedzającego ją, odkąd została sama. Wciąż jednak czuła na sobie spojrzenie
rzucane z wiszącego na ścianie krzyża – które zamiast dodawać otuchy jedynie
odbierało resztki nadziei – a przed oczami majaczyło upiorne widmo trupio
bladej dłoni.
Nie
mogąc poradzić sobie z prześladującą ją wizją, wstała i ostrożnie podeszła do
kołyski synka, by poszukać pocieszenia w jego maleńkiej, niepewnej obecności.
Wsłuchała się w słabiutki oddech, modląc się o dar życia dla chłopca.
Wiedziała, że dla niego byłoby lepiej, gdyby odszedł, jednak nie potrafiłaby
zdobyć się na brutalny akt łaski dla tej delikatnej istotki – mimo głębokiej
nienawiści żywionej do jej ojca. To jedyne dobro, jakie po sobie zostawił i
kochała je nad życie.
Dziecko
poruszyło się nieznacznie, jego jasne oczy zalśniły w mroku, wypatrując matki.
Dziewczyna wzięła swój skarb na ręce i przytuliła ostrożnie, by nie sprawić mu
bólu. Choć malec nigdy nie zapłakał, wiedziała, że musi bardzo cierpieć. Tym
bardziej z zadziwieniem obserwowała, z jaką determinacją walczy o kolejne dni,
płacąc niewyobrażalną cenę za każdy oddech. Gdyby tylko była twardsza, już
dawno przerwałaby tę wątłą nić, tak jak uczyniła to z jego ojcem. Ale wtedy
było łatwiej. Jego nie kochała.
***
Jej
rodzice zmarli, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Została w drewnianej chacie
z dużo starszym bratem, który miał się nią zaopiekować. Z początku dobrze o nią
dbał, jednocześnie surowo karząc za każde, najmniejsze nawet przewinienie. Z
czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Widząc, że siostra nie ma odwagi,
by mu się sprzeciwiać, stawał się coraz brutalniejszy. Zadawanie jej bólu –
zarówno fizycznego, jak i psychicznego – sprawiało mu przyjemność.
Podporządkował ją sobie całkowicie i zmuszał do najokropniejszych rzeczy.
W końcu i to przestało
mu wystarczać. Dziewczyna – teraz już nastoletnia – dojrzewała, powoli
rozkwitając. Choć nie miała zadatków na prawdziwą piękność, jej figura
nabierała wyjątkowo kuszących kształtów, a niezgłębiony smutek w oczach
sprawiał, że było w niej coś magnetyzującego. Mężczyzna widział te zmiany i z
każdym dniem czuł, jak coraz silniej rozpalają w nim nieznane dotąd pożądanie.
Aż pewnej nocy, pijany jak wiele razy wcześniej, całkiem stracił nad sobą
panowanie i odebrał jej to, co w jego mniemaniu słusznie mu się należało. Od
tej pory, nie widząc w tym nic niewłaściwego, co wieczór przyklękał pod starym
krzyżem wiszącym na ścianie i modlił się tak, jak potrafił, a potem
wykorzystywał bezbronną siostrę do spełniania swoich wynaturzonych zachcianek.
Nie mając gdzie uciec
ani do kogo się zwrócić, dziewczyna przez lata znosiła ból i upokorzenia. Tyle
razy marzyła o odebraniu sobie życia… Lecz nie miała dość odwagi, by spróbować.
Wiedziała, że gdyby ten potwór domyślił się jej zamiarów, zadałby jej kolejne
ciosy o wiele dotkliwsze niż ten litościwy – śmiertelny. Bojąc się więc choćby
głośniej odetchnąć, by nie zbudzić bestii, zamykała się w swoim małym świecie
wewnętrznym, próbując w ten sposób uciec przed czyhającymi na nią pułapkami
tego zewnętrznego. Wiedziona silną wolą przetrwania, trwała w swoistym marazmie
– aż zrobiło się za późno.
Dzień, w którym
zorientowała się, że jest w ciąży, był zarazem najgorszym i najlepszym dniem w
jej upodlonym życiu. Nagła pewność nieuniknionego rozbudziła w niej dawno
uśpiony instynkt i pozwoliła podjąć trudną decyzję. Tego wieczora po raz
ostatni pozwoliła się brutalnie zgwałcić, tłumiąc krzyk zaciśniętym w zębach
kawałkiem brudnej szmaty, a gdy jej wieloletni oprawca wreszcie zasnął,
posapując z zadowolenia, bez wahania sięgnęła po nóż, którego używał do
oprawiania upolowanej zwierzyny. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wbiła
mu długie ostrze tuż poniżej mostka i szybko pociągnęła w dół, rozpruwając
powłoki brzuszne i uszkadzając narządy wewnętrzne. Ochrypły wrzask wdarł się w
ciszę nocy, lecz gwałtownie go przerwała, uderzając na oślep. Trafiła w oko.
Poczuła opór, gdy metal zazgrzytał o tylne sklepienie czaszki. Dopiero wtedy
pozwoliła sobie na słabość. Wypuściła rękojeść z drżącej dłoni i zalała się
łzami, w których rozpacz mieszała się z ulgą.
Nad ranem z trudem
wywlokła sztywne ciało brata z chaty. Wepchnęła je do niewielkiej rozpadliny w
lesie i przykryła stertą gałęzi. Upewniła się, że nikt przypadkiem nie natknie
się na zwłoki – czym nie musiała się specjalnie martwić, wszak ludzie nie
zaglądali do tego zapomnianego przez Boga zakątka – i od tej pory nie
poświęciła im ani jednej myśli. Choć nocami zaczęły ją nawiedzać koszmary, była
dziwnie spokojna o swój los. Wiedziała, że urodzi dziecko tego potwora. I była
pewna, że nie pozwoli mu przeżyć.
Poród
był długi i trudny. Kiedy w końcu chłopiec przyszedł na świat – ponad miesiąc
za wcześnie – był bardzo słaby. Dziewczyna – skrajnie wyczerpana, lecz wciąż
zdeterminowana, by nie pozwolić mu zaczerpnąć oddechu – zbierała siły, by się
podnieść i zniszczyć to maleńkie życie,
gdy zamiast donośnego płaczu rozległo się cichutkie kwilenie. Spojrzała z
rozczuleniem na nowo narodzone dziecię i poczuła, jak wzbiera w niej nieznane
dotąd, słodkie uczucie. Pokochała to dziecko, choć było owocem lat
niezmierzonych cierpień. Zrozumiała, że nie potrafi go zabić, obiecała więc
sobie, że zrobi wszystko, by dać mu jak najdłuższe i najlepsze życie.
***
Otrząsnęła
się ze wspomnień, które zalały ją falą, gdy tuliła do piersi śpiące niemowlę.
Obróciła się powoli, starając się nie zbudzić synka i nagle znieruchomiała. W półmroku
przed nią majaczył niewyraźny cień pochylający się nad pustą kołyską. Smukłe
białe palce leniwie pieściły próchniejące drewno. Pierś nieznacznie unosiła się
przy każdym głośnym, chciwym wdechu.
Zgarbiona
postać obróciła się powoli, unosząc dłoń. Obszerny rękaw zwiewnej szaty zsunął
się w dół, obnażając chude przedramię. Dziewczyna zadrżała gwałtownie,
rozpaczliwie przyciskając do siebie dziecko.
–
Kim jesteś?
Wiesz, usłyszała szept w swojej głowie.
Bezwiednie skinęła, jeszcze mocniej zaciskając ręce obejmujące drobne ciałko.
-
Nie oddam ci go!
Nie musisz. W stłumionym głosie słychać
było drwinę. Sama go zabiorę, kiedy
przyjdzie czas. Teraz twoja kolej.
Nim
dotarło do niej znaczenie tych słów, zjawa zniknęła, pozostawiając po sobie
ledwo uchwytną woń rozkładu. Dziewczyna rozejrzała się niepewnie, czując, jak
synek porusza się w jej objęciach. Zakwilił cicho, boleśnie, a ona
instynktownie zwolniła uścisk i delikatnie ułożyła go obok siebie. Słuchała,
jak jego drżący oddech powoli zwalnia, mimo woli po raz kolejny zastanawiając
się, jak by zareagowała, gdyby całkowicie ustał. Próbowałaby go ratować? A może
pozwoliłaby mu odejść? Gubiąc się w tych ponurych myślach, w końcu odpłynęła w
ciężki sen.
Nad
ranem zbudził ją szloch. Dziwnie osłabiona i ledwo przytomna, z trudem
uświadomiła sobie, że dobywa się z jej ust. Zamrugała kilka razy, przeciągając
suchym językiem po spieczonych wargach. Naraz dotarło do niej, że nie czuje
ciepła bijącego od małego ciałka, które powinno leżeć u jej boku. W panice
zerwała się tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Powiodła mętnym wzrokiem
wokół i odetchnęła z ulgą, widząc dziecko spokojnie śpiące w kołysce. Nogi
ugięły się pod nią w tym samym momencie, gdy uprzytomniła sobie, że go tam nie
zanosiła. Była to ostatnia zborna myśl w jej głowie, nim upadła i pogrążyła się
w ciemności, która chciwie wyciągnęła po nią swe macki.
Kolejne
przebudzenie było bolesne. Czuła, jak jej pierś przygniata wielki ciężar, nie
pozwalając zaczerpnąć głębszego oddechu. Wstrząsane drgawkami ciało było tak
osłabione, że ledwo mogła choćby unieść ręce. Przyjrzała im się, ze zgrozą
obserwując osypujące się z nich fragmenty martwej tkanki. Skóra była całkowicie
wysuszona, łuszczyła się wielkimi płatami, powodując krwawienie, a miejscami
wręcz odsłaniając mięśnie.
Po
jej twarzy spłynęło kilka pojedynczych łez, mieszających się z krwią.
Zrozumiała, że umiera i było jej to obojętne. Nie mogła jednak znieść myśli, że
odejdzie, zostawiając na tym świecie jedyną istotę, którą kochała – samotną,
bezbronną, skazaną na okrutną śmierć. Spojrzała z wyrzutem na wiszący nad nią
złowrogo krzyż, szukając potrzebnych jej sił. W końcu zwlokła się z posłania i
słaniając się na nogach, podeszła do kołyski. Ostrożnie wyjęła z niej śpiące
dziecko i wróciła do łóżka, tuląc je w ramionach. Ochrypłym głosem zaczęła
nucić starą melodię – jedyną, jaką znała – i delikatnie przyłożyła poduszkę do
maleńkiej twarzyczki.
Pociemniało
jej przed oczami, gdy dociskała poduszkę coraz mocniej. Wciąż śpiewała słabym
głosem, gdy poczuła, jak zimna dłoń rozwiera jej palce. Chciała zaprotestować,
gdy ktoś odebrał jej synka, jednak zabrakło jej na to sił. Przez chwilę
bezradnie próbowała zaczerpnąć życiodajny oddech, walcząc z nieznośnym bólem. W
końcu się poddała, wydając z siebie ostatnie chrapliwe tchnienie.
***
Pochyliła
się nad pustą kołyską i złożyła w niej kwilące dziecię. Przez chwilę stała nad
nim, pieszcząc dłonią próchniejące drewno i napawając się rozpełzającym się po
izbie zapachem śmierci. Gładki materiał jej szaty poruszał się lekko w rytm
nierównych oddechów chłopca, który był już niemal u kresu. Niedługo przyjdzie
czas i na niego…
O tak, mój maleńki. Ale najpierw musisz
jeszcze trochę znieść. Trochę pocierpieć.
Czuła na plecach
nienawistne spojrzenie rzucane ze ściany. Uśmiechnęła się do siebie lekko
bezkrwistymi ustami. Mogła darować życie i mogła je odebrać. Była matką
nieszczęść i smutków, matką chorób i bólu. Była śmiercią. Była niezwyciężona. A
teraz po raz kolejny zatriumfowała.
Obróciła się i ujęła
martwą dziewczynę za rękę. Wstań.
Blade widmo uniosło się nad posłaniem, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. To nieprawda, że po piekle na ziemi każdego
człowieka czeka Niebo. Może ono gdzieś tam jest, ale nie dla ciebie.
Postać w zwiewnej
szacie rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę kołyski. Wkrótce po ciebie wrócę, wyszeptała i wyprowadziła duszę biednej
znękanej dziewczyny z chaty. Powiodła ją ku ścianie lasu, gdzie stał korowód
podobnych jej potępieńców. Z uśmiechem, którego nie było widać spod obszernego
kaptura, podała jej dłoń zamordowanemu bratu, który cierpliwie na to czekał.
Pora
rozpocząć taniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz