26 marca 2019

Matka

Tak, wiem, dwa miesiące. Nie będę się tłumaczyć, za to mam świeżutki tekst.
Wczoraj światło dzienne ujrzał kolejny numer Magazynu Histeria, w którym ukazało się (wraz z czterema innymi) moje opowiadanie napisane na konkurs. Tym razem tekst miał nawiązywać do wybranego obrazu Zdzisława Beksińskiego. Mój był mocno inspirowany tym: KLIK. Miłej lektury!

            Pochylała się nad pustą kołyską, wdychając chciwie ledwo wyczuwalną woń rozkładu. Wciąż słyszała ostatnie chrapliwe tchnienie, które cudowną melodią rozbrzmiało w jej uszach, gdy wzięła dziecko. Czuła na plecach martwe spojrzenie, pętające ją jak łańcuchem – zbyt słabym jednak, by nie mogła go zerwać. W końcu puste oczy powinny być pełne miłości, która zwycięży wszystko, lecz biło z nich tylko bezbrzeżne cierpienie. To bez znaczenia. Jego też zabrała. I zabierze wszystkich.
            Długie białe palce czule pieściły rzeźbione drewno, jeszcze oddychające słodkim dziecięcym zapachem. Poruszony gwałtowniejszym gestem gładki materiał obszernego rękawa leniwie spłynął z przedramienia i zatrzymał się w zgięciu łokcia, obnażając bladą skórę. Spojrzała w dół i nagle zadrżała.
Ręka nie należała do niej.

***

            Obudziła się zlana zimnym potem, tłumiąc krzyk. Przez chwilę z przerażeniem nasłuchiwała. W końcu odetchnęła, wyławiając z mroku nocy słabiutki szmer. Skupiła się na nim, usiłując odegnać widmo znienawidzonego koszmaru, nawiedzającego ją, odkąd została sama. Wciąż jednak czuła na sobie spojrzenie rzucane z wiszącego na ścianie krzyża – które zamiast dodawać otuchy jedynie odbierało resztki nadziei – a przed oczami majaczyło upiorne widmo trupio bladej dłoni.
            Nie mogąc poradzić sobie z prześladującą ją wizją, wstała i ostrożnie podeszła do kołyski synka, by poszukać pocieszenia w jego maleńkiej, niepewnej obecności. Wsłuchała się w słabiutki oddech, modląc się o dar życia dla chłopca. Wiedziała, że dla niego byłoby lepiej, gdyby odszedł, jednak nie potrafiłaby zdobyć się na brutalny akt łaski dla tej delikatnej istotki – mimo głębokiej nienawiści żywionej do jej ojca. To jedyne dobro, jakie po sobie zostawił i kochała je nad życie.
            Dziecko poruszyło się nieznacznie, jego jasne oczy zalśniły w mroku, wypatrując matki. Dziewczyna wzięła swój skarb na ręce i przytuliła ostrożnie, by nie sprawić mu bólu. Choć malec nigdy nie zapłakał, wiedziała, że musi bardzo cierpieć. Tym bardziej z zadziwieniem obserwowała, z jaką determinacją walczy o kolejne dni, płacąc niewyobrażalną cenę za każdy oddech. Gdyby tylko była twardsza, już dawno przerwałaby tę wątłą nić, tak jak uczyniła to z jego ojcem. Ale wtedy było łatwiej. Jego nie kochała.

***

            Jej rodzice zmarli, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Została w drewnianej chacie z dużo starszym bratem, który miał się nią zaopiekować. Z początku dobrze o nią dbał, jednocześnie surowo karząc za każde, najmniejsze nawet przewinienie. Z czasem jednak wszystko zaczęło się zmieniać. Widząc, że siostra nie ma odwagi, by mu się sprzeciwiać, stawał się coraz brutalniejszy. Zadawanie jej bólu – zarówno fizycznego, jak i psychicznego – sprawiało mu przyjemność. Podporządkował ją sobie całkowicie i zmuszał do najokropniejszych rzeczy.
W końcu i to przestało mu wystarczać. Dziewczyna – teraz już nastoletnia – dojrzewała, powoli rozkwitając. Choć nie miała zadatków na prawdziwą piękność, jej figura nabierała wyjątkowo kuszących kształtów, a niezgłębiony smutek w oczach sprawiał, że było w niej coś magnetyzującego. Mężczyzna widział te zmiany i z każdym dniem czuł, jak coraz silniej rozpalają w nim nieznane dotąd pożądanie. Aż pewnej nocy, pijany jak wiele razy wcześniej, całkiem stracił nad sobą panowanie i odebrał jej to, co w jego mniemaniu słusznie mu się należało. Od tej pory, nie widząc w tym nic niewłaściwego, co wieczór przyklękał pod starym krzyżem wiszącym na ścianie i modlił się tak, jak potrafił, a potem wykorzystywał bezbronną siostrę do spełniania swoich wynaturzonych zachcianek.
Nie mając gdzie uciec ani do kogo się zwrócić, dziewczyna przez lata znosiła ból i upokorzenia. Tyle razy marzyła o odebraniu sobie życia… Lecz nie miała dość odwagi, by spróbować. Wiedziała, że gdyby ten potwór domyślił się jej zamiarów, zadałby jej kolejne ciosy o wiele dotkliwsze niż ten litościwy – śmiertelny. Bojąc się więc choćby głośniej odetchnąć, by nie zbudzić bestii, zamykała się w swoim małym świecie wewnętrznym, próbując w ten sposób uciec przed czyhającymi na nią pułapkami tego zewnętrznego. Wiedziona silną wolą przetrwania, trwała w swoistym marazmie – aż zrobiło się za późno.
Dzień, w którym zorientowała się, że jest w ciąży, był zarazem najgorszym i najlepszym dniem w jej upodlonym życiu. Nagła pewność nieuniknionego rozbudziła w niej dawno uśpiony instynkt i pozwoliła podjąć trudną decyzję. Tego wieczora po raz ostatni pozwoliła się brutalnie zgwałcić, tłumiąc krzyk zaciśniętym w zębach kawałkiem brudnej szmaty, a gdy jej wieloletni oprawca wreszcie zasnął, posapując z zadowolenia, bez wahania sięgnęła po nóż, którego używał do oprawiania upolowanej zwierzyny. Nie zastanawiając się nad tym, co robi, wbiła mu długie ostrze tuż poniżej mostka i szybko pociągnęła w dół, rozpruwając powłoki brzuszne i uszkadzając narządy wewnętrzne. Ochrypły wrzask wdarł się w ciszę nocy, lecz gwałtownie go przerwała, uderzając na oślep. Trafiła w oko. Poczuła opór, gdy metal zazgrzytał o tylne sklepienie czaszki. Dopiero wtedy pozwoliła sobie na słabość. Wypuściła rękojeść z drżącej dłoni i zalała się łzami, w których rozpacz mieszała się z ulgą.
Nad ranem z trudem wywlokła sztywne ciało brata z chaty. Wepchnęła je do niewielkiej rozpadliny w lesie i przykryła stertą gałęzi. Upewniła się, że nikt przypadkiem nie natknie się na zwłoki – czym nie musiała się specjalnie martwić, wszak ludzie nie zaglądali do tego zapomnianego przez Boga zakątka – i od tej pory nie poświęciła im ani jednej myśli. Choć nocami zaczęły ją nawiedzać koszmary, była dziwnie spokojna o swój los. Wiedziała, że urodzi dziecko tego potwora. I była pewna, że nie pozwoli mu przeżyć.
            Poród był długi i trudny. Kiedy w końcu chłopiec przyszedł na świat – ponad miesiąc za wcześnie – był bardzo słaby. Dziewczyna – skrajnie wyczerpana, lecz wciąż zdeterminowana, by nie pozwolić mu zaczerpnąć oddechu – zbierała siły, by się podnieść i zniszczyć to  maleńkie życie, gdy zamiast donośnego płaczu rozległo się cichutkie kwilenie. Spojrzała z rozczuleniem na nowo narodzone dziecię i poczuła, jak wzbiera w niej nieznane dotąd, słodkie uczucie. Pokochała to dziecko, choć było owocem lat niezmierzonych cierpień. Zrozumiała, że nie potrafi go zabić, obiecała więc sobie, że zrobi wszystko, by dać mu jak najdłuższe i najlepsze życie.

***

            Otrząsnęła się ze wspomnień, które zalały ją falą, gdy tuliła do piersi śpiące niemowlę. Obróciła się powoli, starając się nie zbudzić synka i nagle znieruchomiała. W półmroku przed nią majaczył niewyraźny cień pochylający się nad pustą kołyską. Smukłe białe palce leniwie pieściły próchniejące drewno. Pierś nieznacznie unosiła się przy każdym głośnym, chciwym wdechu.
            Zgarbiona postać obróciła się powoli, unosząc dłoń. Obszerny rękaw zwiewnej szaty zsunął się w dół, obnażając chude przedramię. Dziewczyna zadrżała gwałtownie, rozpaczliwie przyciskając do siebie dziecko.
            – Kim jesteś?
            Wiesz, usłyszała szept w swojej głowie. Bezwiednie skinęła, jeszcze mocniej zaciskając ręce obejmujące drobne ciałko.
            - Nie oddam ci go!
            Nie musisz. W stłumionym głosie słychać było drwinę. Sama go zabiorę, kiedy przyjdzie czas. Teraz twoja kolej.
            Nim dotarło do niej znaczenie tych słów, zjawa zniknęła, pozostawiając po sobie ledwo uchwytną woń rozkładu. Dziewczyna rozejrzała się niepewnie, czując, jak synek porusza się w jej objęciach. Zakwilił cicho, boleśnie, a ona instynktownie zwolniła uścisk i delikatnie ułożyła go obok siebie. Słuchała, jak jego drżący oddech powoli zwalnia, mimo woli po raz kolejny zastanawiając się, jak by zareagowała, gdyby całkowicie ustał. Próbowałaby go ratować? A może pozwoliłaby mu odejść? Gubiąc się w tych ponurych myślach, w końcu odpłynęła w ciężki sen.
            Nad ranem zbudził ją szloch. Dziwnie osłabiona i ledwo przytomna, z trudem uświadomiła sobie, że dobywa się z jej ust. Zamrugała kilka razy, przeciągając suchym językiem po spieczonych wargach. Naraz dotarło do niej, że nie czuje ciepła bijącego od małego ciałka, które powinno leżeć u jej boku. W panice zerwała się tak szybko, że zakręciło jej się w głowie. Powiodła mętnym wzrokiem wokół i odetchnęła z ulgą, widząc dziecko spokojnie śpiące w kołysce. Nogi ugięły się pod nią w tym samym momencie, gdy uprzytomniła sobie, że go tam nie zanosiła. Była to ostatnia zborna myśl w jej głowie, nim upadła i pogrążyła się w ciemności, która chciwie wyciągnęła po nią swe macki.
            Kolejne przebudzenie było bolesne. Czuła, jak jej pierś przygniata wielki ciężar, nie pozwalając zaczerpnąć głębszego oddechu. Wstrząsane drgawkami ciało było tak osłabione, że ledwo mogła choćby unieść ręce. Przyjrzała im się, ze zgrozą obserwując osypujące się z nich fragmenty martwej tkanki. Skóra była całkowicie wysuszona, łuszczyła się wielkimi płatami, powodując krwawienie, a miejscami wręcz odsłaniając mięśnie.
            Po jej twarzy spłynęło kilka pojedynczych łez, mieszających się z krwią. Zrozumiała, że umiera i było jej to obojętne. Nie mogła jednak znieść myśli, że odejdzie, zostawiając na tym świecie jedyną istotę, którą kochała – samotną, bezbronną, skazaną na okrutną śmierć. Spojrzała z wyrzutem na wiszący nad nią złowrogo krzyż, szukając potrzebnych jej sił. W końcu zwlokła się z posłania i słaniając się na nogach, podeszła do kołyski. Ostrożnie wyjęła z niej śpiące dziecko i wróciła do łóżka, tuląc je w ramionach. Ochrypłym głosem zaczęła nucić starą melodię – jedyną, jaką znała – i delikatnie przyłożyła poduszkę do maleńkiej twarzyczki.
            Pociemniało jej przed oczami, gdy dociskała poduszkę coraz mocniej. Wciąż śpiewała słabym głosem, gdy poczuła, jak zimna dłoń rozwiera jej palce. Chciała zaprotestować, gdy ktoś odebrał jej synka, jednak zabrakło jej na to sił. Przez chwilę bezradnie próbowała zaczerpnąć życiodajny oddech, walcząc z nieznośnym bólem. W końcu się poddała, wydając z siebie ostatnie chrapliwe tchnienie.

***

            Pochyliła się nad pustą kołyską i złożyła w niej kwilące dziecię. Przez chwilę stała nad nim, pieszcząc dłonią próchniejące drewno i napawając się rozpełzającym się po izbie zapachem śmierci. Gładki materiał jej szaty poruszał się lekko w rytm nierównych oddechów chłopca, który był już niemal u kresu. Niedługo przyjdzie czas i na niego…
            O tak, mój maleńki. Ale najpierw musisz jeszcze trochę znieść. Trochę pocierpieć.
Czuła na plecach nienawistne spojrzenie rzucane ze ściany. Uśmiechnęła się do siebie lekko bezkrwistymi ustami. Mogła darować życie i mogła je odebrać. Była matką nieszczęść i smutków, matką chorób i bólu. Była śmiercią. Była niezwyciężona. A teraz po raz kolejny zatriumfowała.
Obróciła się i ujęła martwą dziewczynę za rękę. Wstań. Blade widmo uniosło się nad posłaniem, patrząc przed siebie pustym wzrokiem. To nieprawda, że po piekle na ziemi każdego człowieka czeka Niebo. Może ono gdzieś tam jest, ale nie dla ciebie.
Postać w zwiewnej szacie rzuciła ostatnie spojrzenie w stronę kołyski. Wkrótce po ciebie wrócę, wyszeptała i wyprowadziła duszę biednej znękanej dziewczyny z chaty. Powiodła ją ku ścianie lasu, gdzie stał korowód podobnych jej potępieńców. Z uśmiechem, którego nie było widać spod obszernego kaptura, podała jej dłoń zamordowanemu bratu, który cierpliwie na to czekał.
Pora rozpocząć taniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz