Tym razem, wreszcie, pozakonkursowo.
Owszem, poniższy tekst poszedł w świat, ale nic to nie dało. Nie spotkał się z
takim przyjęciem, jak bym tego chciała, ale nadal jestem z niego dumna.
Pierwszy raz udało mi się napisać coś takiego, zarówno pod względem tematyki,
warsztatu – przynajmniej takie jest moje zdanie – jak i długości. Zdecydowanie
pobiłam wszelkie swoje rekordy i uważam to opowiadanie za jedno z moich
najlepszych, mimo wszystko. Ale cóż, Mroczna Wieża też nie wszystkim się
podoba… Choć może to porównanie nie na miejscu, bo gdzie mi tam do Kinga – ale
nikt nie broni marzyć, a mierzyć wysoko zawsze warto!
W każdym razie – poniższy tekst
oddaję teraz w Twoje ręce. Do czego się on nadaje – oceń Ty. Miłej lektury!
– Możesz
wyjaśnić mi, co robisz?
Dennis zerknął
z ukosa na dziewczynę, która przysiadła tuż obok, z zainteresowaniem wpatrując
się w ekran komputera. Prawie się nie znali – dopiero niedawno dołączyła do
Cellar – ale szybko znaleźli wspólny język, co było dość niezwykłe. Inni
traktowali go z szacunkiem, w końcu należał do elity najlepszych w swoim fachu,
nie ulegało jednak wątpliwości, że niemal wszyscy uważają go za dziwaka.
Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i zazwyczaj się tym nie przejmował,
pochlebiało mu jednak, że ktoś taki jak ona zwrócił na niego uwagę – i nie
traktuje go jak świra w większym stopniu, niż na to zasługuje. Jego specyficzne
podejście do życia i dość trudny charakter sprawiały bowiem, że z nikim nie
udawało mu się nawiązać choćby wątłej nici porozumienia. Przynajmniej dopóki
nie pojawiła się Anabelle.
– Usuwam cię z
ich systemu, Be…
– Spróbuj
jeszcze raz wyskoczyć z tą Bellą, to tak cię trzasnę, że rodzina na okazaniu
się ciebie wyprze. Mów mi Ana, jak wszyscy. – Rzuciła mu rozgniewane
spojrzenie, więc niechętnie skinął głową. – Czy Travis nie kazał ci…
– Wprowadzić
drobne modyfikacje w bazie danych, zgadza się. Musiałem mu tłumaczyć, dlaczego
to zły pomysł. Widzisz, żeby wszystko zagrało, musielibyśmy zaaranżować
odpowiednią przestrzeń… A potem umieścić cię tam, rozebrać, pokroić i zrobić
przekonujące zdjęcia. I najlepiej wysłać im przynajmniej jedną łapę na
pamiątkę. – Dziewczyna wzdrygnęła się lekko. – Daj spokój, spędziłaś tam całe
życie, nie wmówisz mi chyba, że nie wiesz, jak to wszystko działa.
– Jestem
jedynie nieudanym eksperymentem, a nie ojcem założycielem. Nigdy nie
interesowało mnie, jak funkcjonuje cały ten chory świat, który sobie stworzyli.
– E tam, według
mnie to akurat był całkiem udany eksperyment.
Przewróciła
oczami, gdy chłopak wyszczerzył się do niej głupkowato. Wyobraziła sobie, że
Dennis jest pewnie kolejnym przykładem faceta, którego z jakiegoś powodu kręci
jej smukłe, doskonale umięśnione ciało pokryte gadzią skórą. Nawet nie chciała
zgadywać, czy to prawda. Skrzywiła się lekko, krzyżując ręce na piersi i
delikatnie smagnęła go czubkiem długiego ogona w ramię. Popatrzył na nią z
wyrzutem, przez rozcięty rękaw rozmasowując obolałe miejsce, w którym zapewne
pojawiła się już czerwona pręga. Po raz kolejny uznała, że nie do końca zdaje sobie
sprawę z tego, ile ma siły. W końcu do tej pory nigdy nie musiała uważać, żeby
jej nie nadużyć…
– To jak,
chcesz posłuchać, czy nie? – zapytał opryskliwie. Anabelle skinęła lekko głową,
rzucając mu przepraszające spojrzenie. – Widzisz, to banalnie proste. Muszę
tylko usunąć z ich serwera wszelkie ślady twojego istnienia, a automatyczna
aktualizacja bazy danych dokonująca się co dwanaście godzin, czyli przypadkiem
za jakieś piętnaście minut, załatwi resztę. Zostaniesz wymazana z kartoteki na
dobre. I kiedy zlikwidujesz swoich… Ehm, twórców…
– Oprawców – poprawiła
z naciskiem.
– Tak jest – zgodził
się posłusznie. – No więc kiedy już się ich pozbędziesz, System zapomni o
projekcie ANB3113. W końcu niewielu o tobie wiedziało.
***
Oficjalnie RING
– Research Institute “New Guard”, potocznie zwany Instytutem – nawet nie
istniał. W rzeczywistości jednak prężnie działał od lat, na dodatek z
błogosławieństwem rządu. I miał tylko jedno zadanie: stworzenie armii
doskonałej. Ponieważ naukowcy dawno już doszli do przekonania, że maszyny się
nie sprawdzają, zaczęto tam pracować nad ulepszeniem gatunku ludzkiego. W
wyniku licznych eksperymentów powstało wiele modeli o kodzie genetycznym
zmodyfikowanym w różnym stopniu. Te, które pomyślnie przeszły wstępne testy,
poddawano morderczym szkoleniom, pilnie obserwowano i analizowano pod wszelkimi
kątami, by ostatecznie ustalić, czy można wykorzystać ich genotyp do produkcji jednej z kilku planowanych linii
superżołnierzy.
Lata pracy
zdawały się przybliżać badaczy do upragnionego celu, lecz wciąż nie mogli
osiągnąć w pełni satysfakcjonującego rezultatu. Żądna zysków Rada Instytutu –
tym razem bez porozumienia z głowami państwa – zadecydowała więc o rozpoczęciu
nowego projektu. Do zespołu, który miał się nim zająć, weszli jedynie najlepsi
i najbardziej zaufani naukowcy. Główne założenia się nie zmieniły, jednak
wytyczne były mniej restrykcyjne i dawały im znacznie większą swobodę działania
– liczyły się wyłącznie efekty, a nie sposób, w jaki zostaną osiągnięte. Jak
się wkrótce okazało, grupa składała się bez wyjątku z ludzi pozbawionych
skrupułów czy jakichkolwiek zahamowań, wolnych od dylematów etycznych i
wyrzutów sumienia, więc ich działania musiały zostać zachowane w ścisłej
tajemnicy.
Wynik najdłużej
trwającego eksperymentu w historii RING były zaskakujące nawet dla tych kilku
wybrańców, którzy przy nim pracowali. Model ANB3113 przeszedł bez trudu przez
wszystkie etapy szkolenia, osiągając najbardziej zaawansowany poziom i stał się
perfekcyjną maszyną do zabijania. Ta dziewczyna o idealnym ciele, bystrym
spojrzeniu wściekle żółtych oczu i wspaniałych płomiennorudych włosach – przez
dumnych „ojców” pieszczotliwie nazywana Anabelle – z ich punktu widzenia miała
jednak pewne wady. Mimo wysiłków podejmowanych w celu pozbawienia jej resztek
człowieczeństwa była niesamowicie inteligentna, a niepohamowana ciekawość
świata i niebywała zdolność zapamiętywania sprawiły, że w wieku niespełna
dwudziestu lat była już świetnie wykształconym samoukiem. Prawdziwym problemem
był jednak jej brak pokory. A także skrupuły. Nie chciała wykonywać rozkazów,
choć do tego ją przecież stworzono. Nie pozwalała sobą sterować, ponieważ
czuła, że próbują zmuszać ją do czynów daleko wymykających się poza wszelkie
normy, nie tylko prawne, ale i moralne.
W którymś
momencie śmiałe poczynania naukowców pracujących przy najtajniejszym projekcie
wymknęły się spod kontroli. Dowiedziawszy się o wszystkim, rządzący zdecydowali
o zakończeniu prac badawczych i rozwiązaniu Instytutu. W jego miejsce utworzono
natomiast Unit „Eradicate” – jednostkę, która miała zająć się „sprzątaniem
bałaganu”. Dzięki przejęciu pilnie prowadzonych przez RING kartotek, tak zwany
System posiadł wszelkie potrzebne informacje o tysiącach modeli, rozlokowanych
w placówkach rozsianych po całym kontynencie, które należało zlikwidować. Zanim
jednak egzekutorzy zdążyli przystąpić do pracy, ANB3113 zdołała złamać
zabezpieczenia i uciec.
Anabelle szybko
została przechwycona przez organizację, która przy pomocy wszelkich dostępnych
środków starała się zapobiegać nielegalnym operacjom rządowym. Początkowo zamierzała udzielić im pomocy,
przekazując im informacje na temat „New Guard” i „Eradicate”, lecz gdy
zaproponowano jej wstąpienie do Cellar, bez wahania przyjęła ofertę. Zdawała
sobie sprawę, że jako ostatni model – i jedyny, który wyrwał się spod kontroli
– będzie poszukiwana. Prędzej czy później dopadliby ją i zabili. Jako członek
ruchu oporu zyskała ochronę – i szansę na odwet.
***
– Widzisz tę
kobietę? Ona weźmie cię pod swoje cokolwiek połamane skrzydła.
Spojrzała na
Dennisa z powątpiewaniem. Kiedy rozmawiała z Travisem o powziętych zamiarach,
obiecał dać jej wolną rękę w działaniu. Miała wszystko zaplanować i wykonać
osobiście. Cellar nie ograniczało jej w żaden sposób – byle tylko nic nie
wymknęło się spod kontroli. Jeśli będzie spalona, nie może liczyć na
jakąkolwiek pomoc. W pełni świadoma ryzyka, jakie pociągała za sobą ta decyzja,
niemal bez zastanowienia zgodziła się na postawione warunki. Nie spodziewała
się, że do jej misji przydzielą więcej ludzi.
– Idę sama.
– Oczywiście,
że tak. Co nie znaczy, że nie potrzebujesz pomocy. Poza tym jesteś nowym
nabytkiem, chcą cię sprawdzić.
– Nie ufają mi.
To nie było
pytanie. W odpowiedzi wzruszył ramionami. Zdawało mu się, że rozumie jej
wątpliwości. Liczyła na samodzielną akcję, nie zważając na niebezpieczeństwa.
To jednak byłoby samobójstwo. Co prawda inteligencja i świetne wyszkolenie
zdawały się stanowić wystarczające powody, by pozwolić jej na swobodę
działania, ale najwyraźniej kierowały nią dość niskie pobudki jak na kogoś o
tak wysokim IQ. Chęć dokonania zemsty to kiepski czynnik motywujący. Owszem,
świetnie napędza, ale prędzej czy później zaślepia i powoduje ogromne straty.
Ktoś musiał dopilnować, żeby nie zrobiła niczego głupiego.
– Nic się nie bój,
jest dobra. Osobiście uważam, że w poprzednim wcieleniu była napakowanym
facetem o wdzięcznym imieniu Hector i dorabiała w ochronie imprez masowych.
– A teraz?
– To nasz
najlepszy spec od… Hm, zabezpieczeń. Z nią nie zginiesz.
Wysoka, dobrze
zbudowana kobieta w obcisłym czarnym kombinezonie podeszła do nich dziarskim
krokiem. Zerknęła na Dennisa w sposób, który on sam określał w duchu jako
emanację przyjaznej niechęci z nutą pobłażliwości, po czym skupiła się na jego
towarzyszce. Zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, a w jej oczach pojawił się
rzadko spotykany wyraz uznania.
– Hej, Hex!
Właśnie opowiadałem o tobie niestworzone historie. Poznaj Anabelle.
– Mów mi Ana.
– Jak wszyscy.
– Hex skinęła głową.
Uśmiechnęły się
do siebie. Wyglądało to nieco groteskowo, zważywszy na aparycję obu kobiet.
Twarz starszej była zniszczona i mocno zniekształcona przez liczne blizny po
oparzeniach, natomiast młodszą mimo najlepszych chęci przypadkowego obserwatora
łatwiej byłoby porównać do bliżej nieokreślonego gada niż do człowieka. To
jednak nie miało żadnego znaczenia. Cellar było przedziwną zbieraniną
najbardziej niespotykanych indywiduów zarówno pod względem fizjonomii, jak i
umysłowości czy charakterów. Tutaj liczyły się jedynie umiejętności oraz
oddanie wspólnemu celowi. I bynajmniej nie była nim organizacja dorocznych
wyborów miss i mistera.
Teraz jednak
najważniejsze było, że Ana i Hex najwyraźniej przypadły sobie do gustu. To
istotne z punktu widzenia kierownictwa, skoro miały razem pracować. Nikt nie
życzył sobie nieprzewidzianych problemów wynikających z trudności w dojściu do
porozumienia między tymi dwiema. W końcu to one miały stanowić filary jednej z
najpoważniejszych akcji, jakich kiedykolwiek podejmowała się organizacja. Od
nich zależało powodzenie – a być może nawet cała przyszłość ruchu oporu. Ryzyko
było zbyt duże, by coś mogło pójść nie tak. Nie mogli sobie pozwolić na
potknięcia.
– Od razu
wiedziałem, że się polubicie. – Dennis w duchu podziękował losowi za brak
konieczności występowania w roli mediatora dwóch najbardziej niebezpiecznych
kobiet, jakie kiedykolwiek miał okazję poznać. – Hexie, przedstawisz Anie
resztę zespołu?
– Jak to:
resztę?
– No wiesz,
jest jeszcze paru…
Prychnęła z
irytacją, nie pozwalając chłopakowi dokończyć. Nie tak to miało wyglądać. Od
początku zakładała, że będzie działać sama, co najwyżej z niewielką pomocą,
tylko w razie najwyższej konieczności. To była jej akcja, nie chciała
niepotrzebnie nikogo narażać. Nie miała jednak wyjścia, musiała się
podporządkować. W przeciwnym wypadku nic by nie osiągnęła, nie pozwoliliby jej
na samowolkę. Zbyt wiele zależało od powodzenia misji. Westchnęła z rezygnacją.
– No dobrze, a
ty nie pracujesz z nami?
– O nie, ja
nigdy, ale to przenigdy nie wypełzam z tej nory.
– I nie
zrobiłbyś tego nawet dla mnie?
Wyszczerzył się
radośnie, prezentując równe białe zęby. O taki uśmiech mogłyby się bić kliniki
stomatologiczne i renomowane koncerny farmaceutyczne specjalizujące się w
produkcji preparatów dentystycznych – stosując przy tym wszelkie nieczyste zagrywki
– byle tylko móc pochwalić się nim na przykuwających wzrok bilbordach
reklamowych.
– Wiesz, że
możesz mnie prosić o wszystko, ale nie o tę jedną rzecz. Za rzadko ze sobą
sypiamy.
– Czyli wcale –
rzuciła Hex.
Choć pozornie
mówiła do siebie, zrobiła to na tyle głośno, by mieć pewność, że zostanie
usłyszana. W jej spojrzeniu zalśniły diabelskie ogniki, gdy popatrzyła
zaczepnie na Dennisa. Uwielbiała się z nim przekomarzać, był jedną z niewielu
osób, które potrafiły stawić jej czoła, a nawet dorównać w prawieniu
złośliwości, ale nie udało jej się wciągnąć go w słowną potyczkę. Tym razem w
odpowiedzi jedynie wystawił język.
– Bawcie się
dobrze. To na razie!
Posłał całusa
naburmuszonej Anabelle, która wpatrywała się w niego z żądzą mordu w gadzich
oczach i odbiegł truchtem do swojego komputerowego centrum dowodzenia. Wydawało
się, że niemal nie dotyka podłogi. Najwyraźniej fakt, że jego rola dobiegła
końca, przyniósł mu niewysłowioną ulgę. Mimo nawiązanej z dziewczyną więzi,
która zmieniła nieco jego postrzeganie świata, wciąż był samotnikiem, jak ognia
unikającym towarzystwa i kontaktu z ludźmi. Za wyjątkiem kilku osób, z którymi
jako tako się dogadywał, wolał raczej unikać konfrontacji, choć przecież
całkiem nieźle sobie w nich radził.
Przez kilka
chwil kobiety śledziły wzrokiem najlepszego znanego hakera, którego Cellar
miało szczęście wcielić do swoich szeregów. W końcu starsza z nich przerwała
ciszę, rzucając towarzyszce rozbawione spojrzenie.
– Przyzwyczajaj
się, złociutka. Tu mało kto jest normalny. Chodź, poznasz naszych chłopaków.
Hex
poprowadziła ją krętym korytarzem, który zarówno z powodu lokalizacji – całe
imperium ruchu oporu znajdowało się głęboko pod ziemią – jak i wyglądu
nieodparcie kojarzył się z tunelem wydrążonym przez wielkiego kreta. W końcu
zatrzymały się przed jakimiś drzwiami – jednymi z wielu, które bez trudu można
było przeoczyć. Ana uświadomiła sobie, że jeszcze nie miała okazji rozejrzeć
się w tej części bazy. Tak naprawdę do tej pory niewiele widziała, jej życie
ograniczało się do dość niewielkiej przestrzeni i kontaktu z zaledwie kilkoma
osobami. Od teraz miało się to zmienić. Zerknęła z zaciekawieniem na swoją nową
patronkę, która przyjrzała jej się krytycznie i westchnęła.
– Dostałaś
najlepszych ludzi, ale… To banda niezłych popaprańców. Nie daj im się.
Szybko wpisała
kod i pchnęła drzwi, które otwarły się bezszelestnie. Kiedy przekroczyły próg,
powitały je pełne podziwu spojrzenia czterech par oczu. W dźwiękoszczelnym
pomieszczeniu rozległo się nawet kilka gwizdów wyrażających uznanie. Właściwie
brakowało tylko owacji na stojąco. Hex pokręciła głową.
– Chłopcy,
poznajcie nowego szefa. – Położyła silną dłoń na ramieniu dziewczyny i dokonała
prezentacji, kolejno wskazując zgromadzonych. – Ano, to jest Chris. Odpowiada
za zaopatrzenie. Obok siedzi Tim, mechanik.
Chris lekko
skinął głową. Tim posłał jej zabójczy uśmiech, stanowiący zapewne
najskuteczniejsze narzędzie w licznych podbojach serc niewieścich. Gdy tylko
Hex ich przedstawiła, dwaj pozostali, niemal identyczni młodzieńcy o zwodniczo
ponurym wyglądzie, zerwali się ze swoich miejsc i zasalutowali, szczerząc się
przy tym radośnie.
– A to Rob i
Jon, nasze maskotki. Dopiero się uczą, ale mają zadatki na świetnych agentów.
Będą twoimi oczami i uszami.
Bliźniacy przez
moment odstawiali teatrzyk, kłócąc się o to, który z nich ma dostąpić zaszczytu
bycia przepięknymi żółtymi oczami, a któremu przypadną w udziale niepozorne,
ledwie widoczne uszy. Kiedy w końcu ustalili, że jeden weźmie prawe oko i ucho,
a drugi lewe – przy czym po upływie określonego czasu mogą wymieniać się
stronami – przyskoczyli do zdezorientowanej Anabelle i pociągnęli ją za ręce.
Nim się obejrzała, już siedziała między nimi przy okrągłym stole. Wszyscy
mężczyźni wpatrywali się w nią jak urzeczeni. Popatrzyła po nich z niepokojem.
Hex wciąż stała przy drzwiach ze skrzyżowanymi ramionami, obserwując wszystko z
uśmiechem. Najwyraźniej liczyła na niezły ubaw i ani myślała wtrącać się w ich
gierki. Nie chciała psuć sobie zabawy.
– Krążą plotki…
– A możesz nam…
– Zaraz, stop!
– Ana nie lubiła takich sytuacji. Musiała podnieść głos, bo Jon i Rob zaczęli
jeden przez drugiego wyrzucać z siebie słowa z prędkością nieco przestarzałych
karabinów maszynowych. Gdyby nie zareagowała w porę, zalałoby ją nieprzebyte
morze słów, z których połowy pewnie i tak by nawet nie zrozumiała. – Przede
wszystkim, miło mi was poznać. – Widząc wwiercające się w nią natarczywe
spojrzenia, westchnęła z rezygnacją. – No dobra, pytajcie. Tylko nie wszyscy
naraz.
– Coś tam już
słyszeliśmy, w Cellar żadna sensacyjna wiadomość się nie ukryje. – Tim
przyglądał jej się z żywym zainteresowaniem. – Ale jak to się właściwie stało,
że taka ślicznotka do nas trafiła?
Jego ton ją
zirytował. Wprost nie znosiła, kiedy ktoś próbował traktować ją jak pustogłową
lalunię. Doskonale znała swoją wartość i nie zamierzała na to pozwalać.
Postarała się jednak, żeby jej głos zabrzmiał neutralnie, kiedy odpowiadała. W
końcu miała pracować z tymi ludźmi. Aby odnieść sukces na tym polu, należało
zbudować z nimi w miarę przyzwoitą relację.
– Normalnie,
nawiałam z Instytutu przed czystkami. Ale to już pewnie wiecie. – Wzruszyła
ramionami.
Mężczyzna nie
zamierzał dać za wygraną. Albo z jakiegoś powodu i jemu przypadła do gustu jej
gadzia aparycja, albo najzwyczajniej w świecie był notorycznym podrywaczem i
obdarzał swoimi względami wszystko, co reprezentowało odmienną płeć niż on sam.
– Doprawdy,
skarbie…
– Ej, ej. A ty
nie masz dziewczyny? – wpadła mu w słowo, nie kryjąc irytacji.
– Nie…
– To znajdź
sobie jakąś, a ze mnie zejdź – ucięła.
Pomieszczenie
wypełniły owacje zachwyconych bliźniaków, którzy ponownie zaczęli się
przekrzykiwać, wpatrując się w nią niemal z psim uwielbieniem. Chris gwizdnął
cicho, wyrażając podziw i uśmiechnął się szeroko.
– Co za kobieta!
Wyjdziesz za mnie?
Odwróciła się
do niego, mierząc go wzrokiem. Ten przynajmniej nie próbował otwarcie jej
podrywać. Przynajmniej jeszcze nie. Widać było, że świetnie się bawi, po prostu
łapiąc okazję do żartów. Gdy uchwycił jej spojrzenie, puścił do niej oko.
Prychnęła cicho i odpowiedziała lekkim tonem:
– A jesteś
trzeźwy?
– Chyba tak.
– To nie wyjdę.
– Uśmiechnęła się przepraszająco.
– A co, gdybym
nie był?
– Wtedy
musiałabym się nad tym zastanowić… I tak albo byś potem nie pamiętał, albo
uznał, że to jakieś majaki umęczonej przez promile łepetyny.
Hex pozwoliła
im się przez chwilę pośmiać. Kiedy uznała, że proces zapoznania członków
zespołu mają już szczęśliwie za sobą, odchrząknęła znacząco, natychmiast
doprowadzając do porządku czterech najwyraźniej zachwyconych Aną mężczyzn.
Cieszyła się w organizacji sporym szacunkiem, nie dziwiło więc, że bez trudu
potrafiła zapanować nawet nad taką bandą niepoprawnych zgrywusów. Kiedy zapadła
cisza, kiwnęła głową z zadowoleniem i usiadła naprzeciwko Anabelle, patrząc na
nią z uwagą.
– Cieszę się,
że się dogadaliście, bo teraz ty przejmujesz dowodzenie. My mamy ułatwić ci
przeprowadzenie misji i możesz nas prosić o wszystko, choć nie obiecuję, że
każdą sprawę uda nam się załatwić. Pomożemy w miarę możliwości, ale to ty
wytyczasz kierunek. Pokaż wszystkim, ile jesteś warta.
Dziewczyna
skinęła z wdzięcznością i powiodła wzrokiem po członkach swojego nowego
zespołu, próbując ocenić, jak daleko są zdolni się posunąć. Spodobała jej się
determinacja i gotowość do działania, którą dostrzegła. Nie ulegało
wątpliwości, że może na nich polegać. A było to niezwykle ważne, skoro mieli
działać razem – ona sama co prawda posiadała wiedzę pozwalającą zaplanować całą
akcję, ale to starsi od niej stażem członkowie Cellar mieli wszelkie środki i
doświadczenie potrzebne do jej przeprowadzenia.
W razie
powodzenia obie strony odniosłyby znaczące korzyści. Ana przede wszystkim
otrzymała możliwość odegrania się na ludziach, którzy odpowiadali za
cierpienie, a potem unicestwienie tylu żyjących istot – nie tylko modeli, ale
też stworzeń będących dawcami wykorzystywanego do eksperymentów materiału
genetycznego. Życia im nie zwróci, ale może ich pomścić. Poza tym tylko w ten
sposób zyska pewność, że już nikt na nią nie poluje. Cała organizacja zaś stawała
przed szansą odniesienia bodaj największego sukcesu w historii swojego
istnienia. Rozbicie od środka tak potężnej rządowej instytucji byłoby nie lada
wyczynem, bezprecedensowym nie tylko w skali kraju, ale całego świata. Gra
naprawdę była warta świeczki.
***
– Szlag, będą
kłopoty…
– Widzisz,
właśnie dlatego z nami pracujesz. Nic nie ma prawa nas zaskoczyć.
Udało mu się
nie wzdrygnąć, kiedy tuż za jego plecami rozległ się aksamitny głos. Znowu nie
słyszał, kiedy Anabelle weszła do pokoju, ale już do tego przywykł. Podobnie
jak do faktu, że dziewczyna zawsze dostaje wszystko, czego chce. W jakiś sposób
udało jej się przekonać kierownictwo, że potrzebuje go w swoim zespole i teraz
chwilowo była jego szefem. Nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało – i tak w
zasadzie robił, co chciał, a przynajmniej pracował dla kogoś, z kim potrafił
się dogadać. Reszta nie miała dla niego znaczenia.
Odwrócił się do
niej w swoim obrotowym fotelu i na moment oniemiał. Ana stała przed nim
całkowicie naga, jedynie sięgające łopatek włosy stanowiły jakąkolwiek osłonę.
Skóra pokryta drobnymi, mieniącymi się złotawo ciemnozielonymi łuskami lśniła w
świetle lamp niczym doskonale wyszlifowany diament. Choć wyglądała
oszałamiająco, nie dało się nie zauważyć różnic w jej anatomii względem
zwykłych kobiet.
– Nie masz…
– Byłam tylko
eksperymentem i nie mieli zamiaru przeznaczać mnie do reprodukcji. Jestem
bezpłodna, więc pewne… elementy są całkowicie zbędne – wyjaśniła, ostentacyjnie
przewracając oczami. – Tak do was przyszłam i tak ruszę do akcji, więc lepiej
się przyzwyczaj. A teraz przestań się gapić i dawaj, co masz.
Dennis
przełknął ślinę i spróbował na powrót skupić się na pracy. Pomyślał o tym, co
właśnie odkrył. Zastanawiał się, jak Anabelle zareaguje na informacje, które
zaraz jej przekaże. Był pewny, że nie pokrzyżuje jej to planów, ale mogło je
znacznie skomplikować.
– Wiesz, że nie
zlikwidowali wszystkich modeli? Jest M1K3, D1AN3, 70RR3 i parę innych, po kilka
egzemplarzy. Najwyraźniej zostawili ich sobie w roli strażników.
– Lepszych by
nie znaleźli. Mike, Diane i Torre to całkowicie bezwolne twory, zrobią
wszystko, co im się każe. I są diabelnie skuteczne.
– Widzę, że się
znacie.
– Przez jakiś
czas z nimi ćwiczyłam… Najwyraźniej znowu staniemy przeciwko sobie.
Westchnęła cicho.
Z jednej strony wymarzeni superżołnierze Instytutu to pozbawione własnej woli i
świadomości maszyny do zabijania. Z drugiej – to wciąż żywe, zniewolone istoty,
które na dodatek nie były odpowiedzialne za swoje czyny. Wykonywały jedynie
rozkazy ludzi, którzy mieli nad nimi władzę. Anie było ich szkoda, nigdy nie
chciała z nimi walczyć, ale póki żyła na warunkach szalonych naukowców, którzy
ją stworzyli, nie miała innego wyjścia. Teraz też nie.
– Jak dużo ich
tam trzymają?
– Obawiam się,
że całkiem sporo.
– No dobrze,
coś wymyślimy. Pracuj dalej i informuj mnie na bieżąco.
Chłopak
zasalutował niedbale, na powrót wpatrzony w ekran, który był dla niego niemal
całym światem. Zdawało się, że w tym wirtualnym radził sobie znacznie lepiej,
niż w rzeczywistym. Anabelle przyglądała mu się przez moment, a potem
bezszelestnie opuściła jego królestwo. Czekało ją mnóstwo pracy.
***
– Litości – rzuciła
Hex, gdy Ana weszła do małej salki konferencyjnej przydzielonej ich zespołowi –
przecież chłopcy cię pożrą, jeśli cię tak zobaczą. Zaślinią nam cały stół.
Dziewczyna
wzruszyła obojętnie ramionami. Choć wreszcie przywykła do chodzenia w ubraniu,
które dostała po przystąpieniu do Cellar, nie lubiła go zakładać. Krępowało ją
i nie pozwalało czuć się swobodnie we własnym ciele. Poza tym świeżo po wylince
skóra była jeszcze bardzo delikatna i tkanina nieprzyjemnie ją podrażniała przy
nawet najlżejszym poruszeniu. Wiedziała, że wystawiona na działanie środowiska,
stwardnieje znacznie szybciej, zapewniając jej najlepszą ochronę, jakiej nie
będzie w stanie dać żaden kombinezon, choćby uszyty z najtrwalszych materiałów.
Mocne łuski były niezwykle odporne na uszkodzenia mechaniczne, a także
działanie zarówno ognia, jak i żrących substancji, ponadto zapewniały świetną
izolację termiczną. Nie miała pojęcia, jak naukowcom udało się osiągnąć tak
imponujący efekt, niemniej akurat za to mogła być im wdzięczna. Jedynymi
słabymi punktami były oczy, naturalne otwory ciała oraz czubek głowy – na
którym dla zapewnienia sobie przyjemnych wrażeń estetycznych lub też
zaspokojenia własnych ambicji czy jakichś wynaturzonych potrzeb jej twórcy
umieścili włosy. W istocie wyglądały wspaniale, lecz nie spełniały żadnej
praktycznej funkcji, często wręcz przeszkadzały. Mimo to z jakiegoś powodu nie
miała ochoty się ich pozbywać – być może dlatego, że była to jedna z niewielu
cech wspólnych z gatunkiem ludzkim, do którego czasem pragnęła przynależeć.
– Wiesz, nie
dbam o to. Koniec dostosowywania się do waszych norm. Teraz niech moi ludzi
dostosują się do mnie.
Słysząc to,
starsza kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją. Mimo determinacji, którą
dostrzegała w Anie, nie była pewna, jak sprosta ona czekającemu zadaniu. Teraz
utwierdziła się w przekonaniu, że dziewczyna w każdej sytuacji będzie chciała postawić
na swoim i wygra tę walkę bez względu na wszystko. Dobrze to rokowało, oby
tylko nie zgubiła jej zbytnia pewność siebie. Hex musiała o to zadbać. ANB3113
była zbyt cennym nabytkiem dla Cellar, a jej misja była zbyt ważna, żeby coś
mogło pójść nie tak. To dlatego do czuwania nad wszystkim oddelegowali właśnie
ją. Jej dowództwo mogło zaufać, ona niczego nie schrzani. I nie pozwoli na to
nikomu innemu.
Do
pomieszczenia weszło pięciu mężczyzn. Wszyscy stanęli jak wryci. Czterech z
nich przyjrzało się Anie oczami okrągłymi jak spodki, z otwartymi ustami, na
moment zapominając, gdzie są i co tu robią. Jedynie Dennis, z którym widziała
się już wcześniej, zachował się w miarę normalnie, poświęcając jej jedno
przelotne spojrzenie, a potem szybko odwracając się, by zamknąć za sobą drzwi.
Niespecjalnie
podobało jej się, jak na nią patrzą, ale była na to psychicznie przygotowana.
Musiała znieść tę drobną niedogodność, miała tylko nadzieję, że szybko
przyzwyczają się do dość niecodziennego widoku. Zresztą, nic w tym złego, że
się gapili, o ile nie będzie ich to zanadto rozpraszać. Nie mogli sobie
pozwolić na żadne głupie ekscesy, czekało ich ważne zadanie. Uznała, że powinna
wyjaśnić to jak najszybciej, żeby uniknąć problemów.
– Rozumiem
wasze zakłopotanie, chłopcy, ale przyzwyczajcie się, póki mamy na to czas.
Uwierzcie, że żaden z was nie ma tak doskonałej ochrony, jak moja naturalna.
Musi tylko dojrzeć.
Wszyscy
mężczyźni skinęli głowami, starając się oderwać wzrok od wdzięków swojej młodej
szefowej. Znacznie im to ułatwiła, sprawnie przechodząc do omawiania
najistotniejszych spraw, których jeszcze nie zdążyli przerobić. Wyrywała ich po
kolei do odpowiedzi, wypytując o szczegóły technicznie i opinie dotyczące
tematów, w dziedzinach których byli specjalistami. Korzystając z uzyskanych
informacji oraz pomocy doświadczonych towarzyszy, opracowała plan, mający
największe szanse powodzenia. Starała się również przewidzieć sytuacje, w
których coś mogłoby pójść nie tak i na ich potrzeby przedyskutowała z zespołem
możliwe alternatywne rozwiązania. Wykazała przy tym znaczne zdolności
organizacyjne, zdobywając najwyższe uznanie Hex – która w duchu przyznała, że
sama nie zajęłaby się wszystkim lepiej niż młodsza koleżanka. Choć żółtodziób,
Anabelle udowodniła, że z pewnością nie jest głupia. Jej analityczny umysł i
żywa inteligencja w połączeniu z pewną zadziornością czyniły z niej urodzoną
przywódczynię.
– Skoro teorię
mamy wreszcie rozpracowaną, czas zabrać się za właściwe przygotowania. Wiecie,
co macie robić. W razie wątpliwości konsultujcie się ze mną. Dołączę do was,
kiedy tylko będę mogła. Pancerz musi stwardnieć, wcześniej nic nie zdziałam.
***
Niewielka sala
treningowa, którą Ana miała na wyłączność, odkąd Cellar przyjęło ją w swoje
szeregi, nadawała się idealnie do przeglądu całego oprzyrządowania. Chris
stanął na wysokości zadania i zorganizował dosłownie wszystko, co mogło okazać
się przydatne, a nawet znacznie więcej – jak powiedział, tak na wszelki
wypadek. Było tu dużo sprzętów, o których Anabelle nigdy nawet nie słyszała,
choć dla członków ruchu oporu ich obsługa stanowiła codzienność. Teraz musiała
nauczyć się, do czego służą i jak ich używać. Na szczęście nigdy nie miała
problemów z przyswajaniem nowych informacji.
Mężczyzna
popatrzył na nią z powątpiewaniem, przeciągając palcami po jej idealnie gładkim
przedramieniu.
– Nie wiem, w
jaki sposób wyposażymy cię w cokolwiek, jeśli się nie ubierzesz. Na tym nic się
nie utrzyma.
– Spójrz na to
– odparła z uśmiechem.
Uniosła rękę,
by mógł lepiej widzieć i najeżyła łuski, nadając skórze przyczepność, której
pozornie brakowało. Mogła to zrobić w dowolnym sektorze – jak nazywali to jej
twórcy – unosząc mniejszą lub większą partię. Krawędzie były tak ostre, że w
zasadzie z łatwością wyrządziłaby poważną krzywdę przeciwnikowi, nawet się
specjalnie nie wysilając.
Kolejnym
praktycznym rozwiązaniem, które zastosowali w jej przypadku naukowcy, były
zachyłki skórne, rozlokowane na całym ciele. Właściwie nie było ich widać, póki
pozostawały zamknięte. Posiadała ich taką ilość, że mimo niewielkich rozmiarów
mogłaby zgromadzić w nich niezły arsenał, o ile uprzednio zostałby dostosowany
gabarytowo.
Z doświadczenia
wiedziała też, że sprzęt można wpiąć w odpowiednio zaplecione włosy – dość
grube i mocne, by utrzymać całkiem spory ciężar – które, choć gładkie z
wyglądu, wbrew pozorom wcale nie były śliskie. Jak widać, „tatusiowie” nawet
ten aspekt przemyśleli. Może nie była to najwygodniejsza opcja, ale na pewno
możliwa do wykorzystania w razie konieczności.
Najistotniejsze
jednak było to, że jako perfekcyjny zabójca nie potrzebowała żadnej broni.
Mocne łapy wyposażone były w twarde pazury, usta pełne ostrych zębów, a cienki
koniec długiego ogona ciął niczym dobrze naostrzony miecz samurajski. Całe
ciało było silnie umięśnione, a lata morderczego treningu sprawiły, że każdą z
jego części w pełni kontrolowała i potrafiła posługiwać się nimi ze
śmiercionośną precyzją. Właściwie potrzebowała więc tylko sprzętu, który
pozwoliłby jej wszędzie wejść i zapewnił łączność z zespołem.
Chris skinął
głową z uznaniem. Reszta członków ekipy – którzy przyglądali się wszystkiemu
spod ścian, żeby nie wchodzić szefowej w drogę – przysłuchiwała się wymianie
zdań z ciekawością. Żadne z nich nigdy wcześniej nie spotkało takiej istoty. W
miarę jak Ana odkrywała kolejne swoje sekrety, coraz trudniej było im uwierzyć,
że jakikolwiek człowiek był w stanie stworzyć organizm tak doskonale
przystosowany do samodzielnego wypełniania niebezpiecznych zadań, do których go
przeznaczono, na dodatek w sposób tak przemyślany i przewidujący. Coraz
bardziej utwierdzali się przy tym w przekonaniu, że jest ona właściwą osobą we
właściwym miejscu – i że tylko z nią mają duże szanse na powodzenie misji.
***
Tim prowadził w
skupieniu. Tuż obok siedziała komenderująca nim nieustannie Hex, jednogłośnie
wyznaczona na zastępczynię Any i odpowiadająca za zespół, gdyby coś poszło nie
tak. Cała reszta – z wyjątkiem Dennisa, który kontaktował się z nimi ze swojego
centrum dowodzenia w podziemnej bazie – zgromadziła się na tyle pojazdu, przygotowując
się do akcji. Bliźniacy ustalali podział obowiązków, choć raz zapominając o
zwyczajowych wygłupach, świadomi powagi sytuacji. Chris pomagał Anie zamocować
sprzęt i udzielał ostatnich wskazówek odnośnie korzystania z niego, przy okazji
powtarzając z nią kolejne elementy planu. Wydawało się, że wszyscy są doskonale
przygotowani do spełniania swoich zadań. Nie było miejsca na błędy.
– Wiecie, co
macie robić?
Odpowiedziały
jej potwierdzające pomruki. Potrzebny był ktoś na zewnątrz, więc mechanik i jej
zastępczyni mieli pozostać na pozycji wyjściowej i wkroczyć do akcji tylko w
ostateczności. Chris, Jon i Rob wchodzili z Aną, pomagali przełamać pierwszy
opór i ubezpieczali jej tyły. Główną część zadania miała wykonać osobiście, bez
niczyjej pomocy. Choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, już
nie mogła się doczekać.
Gdy dotarli na
miejsce, wyskoczyła na zewnątrz z trzema mężczyznami. Poprowadziła ich
ukradkiem w stronę bazy, z której jakiś czas temu uciekła. Wdarli się do środka
dokładnie w tym samym miejscu i ruszyli trasą, którą ona wtedy pokonała. Nie
musieli obawiać się alarmu – Dennis zatroszczył się o to zawczasu. Zalogował
się do systemu, zneutralizował wszystkie czujniki i wyłączył kamery. Zakłócił
nawet sygnał radiowy, uniemożliwiając wrogowi komunikację. Tajemnicą
pozostawało, w jaki sposób udało mu się zrobić to tak, że jej oddział na tym
nie ucierpiał – ich sprzęt działał bez zarzutu. Tak naprawdę jedyne zagrożenie
stanowili więc ludzie i stworzeni przez nich żołnierze.
Na pierwszy
patrol natknęli się dosyć szybko. Nie było sposobu uniknąć konfrontacji,
przejście, w którym się znaleźli, było jedyną drogą, nie dało się więc ominąć
tych kilku klonów Torre. Przy pomocy uzgodnionych wcześniej sygnałów dała znać
towarzyszom, z kim mają do czynienia, wydała kilka krótkich poleceń i bez
wahania wyskoczyła zza załomu korytarza. Z miejsca rzuciły się na nią dwa
stwory, przypuszczając doskonale zsynchronizowany atak. Znała wszystkie ich
słabe punkty – jeszcze w bazie podzieliła się tą wiedzą z Chrisem i bliźniakami
– więc szybko rozprawiła się z niezbyt wymagającymi przeciwnikami. Pozostałą
czwórką zajęli się w tym czasie jej towarzysze. Musiała przyznać, że jak na
pierwsze starcie z superżołnierzami poradzili sobie znakomicie. Czekały ich jednak
trudniejsze walki – tak naprawdę 70RR3 były najsłabszymi z wyprodukowanych
modeli, które System przejął na swoje potrzeby. Nic dziwnego, że patrolowały
najbardziej zewnętrzną część budynku.
– Ładnie,
chłopcy – mruknęła do nieco zziajanych towarzyszy – ale będzie coraz trudniej.
Idziecie?
Zgodnie skinęli
na potwierdzenie. Chciała dać im możliwość odwrotu, jeśli uznają, że sobie nie
poradzą, nie mogła ich narażać. Miała jednak przy sobie honorowych ludzi
gotowych na wszystko. Zamierzali trzymać się planu do końca, a to oznaczało, że
jeszcze przez jakiś czas będą jej towarzyszyć i pomogą przebić się do centrum
dowodzenia.
W miarę jak
przedzierali się w głąb bazy, robiło się coraz niebezpieczniej. Kolejni
strażnicy byli klonami znacznie sprawniejszych modeli, co podnosiło poprzeczkę
w następnych starciach. Ana widziała wyraźnie, że jej towarzysze stopniowo
tracą energię, teraz nie mieli już jednak szans się wycofać. Zresztą zdawała
sobie sprawę, że i tak by jej nie zostawili – przeciwników było coraz więcej,
bez pomocy mogłaby sobie z nimi nie poradzić. Pewnie coś by wymyśliła, ale
metoda siłowa była najmniej skomplikowanym rozwiązaniem w ich sytuacji.
Pozostawało tylko nie tracić czujności i mieć nadzieję, że razem sprostają
każdemu wyzwaniu.
***
Przed nimi w
półmroku zamajaczyła słaba poświata, obrysowująca przepust do śluzy stanowiącej
jedyne przejście do najtajniejszej części. Tutaj musiała porzucić towarzyszy.
Od tej pory była zdana tylko na własne siły.
– Bez względu
na wszystko trzymajcie się planu, chłopcy. I uważajcie na siebie.
– Ty też.
Powodzenia.
Skinęła krótko
głową, poprawiła upięcie warkocza, aby przypadkiem nie poluzował się w najmniej
odpowiednim momencie i śmiało ruszyła przed siebie. Dennis zapewnił ją, że
udało mu się przełamać zabezpieczenia i droga stoi przed nią otworem. Pewnie
nie było już co liczyć na element zaskoczenia, który niewątpliwie zapewniłby
jej przewagę, ale właściwie nie miało to większego znaczenia. Do tej pory
wszystko szło po ich myśli, a jej pozostało do wykonania chyba najprostsze
zadanie. Musiała już tylko odszukać czterech pozostałych przy życiu naukowców i
ich zlikwidować, a potem bezpiecznie wyprowadzić towarzyszy na zewnątrz, zanim
zrównają z ziemią cały kompleks. Największy problem mógł stanowić szef projektu,
obecnie kierujący „Eradicate”, mimo to nie przewidywała większych komplikacji.
Prędzej czy później dopadnie ich wszystkich.
Bez trudu
dostała się do centrum bazy. Haker po raz kolejny stanął na wysokości zadania.
Pogratulowała sobie w duchu, że dołożyła wszelkich starań, by dołączył do jej
zespołu. Zatrzymała się na moment, przypominając sobie rozkład pomieszczeń.
Obecnie znajdowała się w jedynym sektorze, po którym mogła się swobodnie
poruszać, kiedy wreszcie uznano, że nie będzie sprawiać kłopotów. Przez niemal
dwadzieścia lat to właśnie był jej dom. Na wylot znała każdą salę i wszystkie
przejścia, wiedziała, w których miejscach może spodziewać się ewentualnych
utrudnień. Po krótkim zastanowieniu skierowała się do części laboratoryjnej,
pewna, że wie, gdzie znaleźć każdego z czwórki uczonych.
Tak jak się
tego spodziewała, doktora Daniela Schollara zastała w pracowni diagnostyki
molekularnej. Jak każdego dnia w ciągu tych dwudziestu lat, siedział przy swoim
ulubionym stanowisku i badał jakieś próbki, korzystając z olbrzymich możliwości
skaningowego mikroskopu elektronowego najnowszej generacji. Odkąd już blisko
dekadę wstecz udoskonalił ten sprzęt na własne potrzeby, niemal się z nim nie
rozstawał. Choć Instytut oficjalnie został rozwiązany, najwyraźniej wciąż
prowadzono tu eksperymenty. Ta perspektywa nieco zaniepokoiła Anę. Przez moment
obserwowała niczego nieświadomego naukowca, przysłuchując się dobrze znanym
pomrukom zadowolenia, które co jakiś czas wydawał, po czym zbliżyła się do niego
bezszelestnie. Błyskawicznie pochyliła się nad nim i chwyciła go za głowę,
zasłaniając mu usta i przystawiając ostry koniec ogona do pokrytej zmarszczkami
szyi. Starzec zadrżał w jej silnych ramionach, gdy wysyczała zjadliwe
pożegnanie do jego ucha. Jednym ruchem skręciła mu kark i przytrzymała ciało,
póki nie ustały konwulsje. Gdy truchło bezwładnie obwisło w jej uścisku,
rzuciła je na uporządkowany pulpit, obdarzyła ostatnim zimnym spojrzeniem i
opuściła pomieszczenie, nie kłopocząc się zamknięciem za sobą drzwi. Jeśli ktoś
tu zajrzy i go zobaczy, trudno – i tak nie zdołają jej uciec.
W kolejnym,
znacznie bardziej rozbudowanym laboratorium, popularnie zwanym wylęgarnią,
natknęła się na Solomona Bedlamita i Davida Pioneera. Obaj zdawali się
zaskoczeni jej obecnością. By nie ryzykować, że wezwą pomoc, rzuciła się na
nich, nim zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób. Pierwszego z mężczyzn
uderzyła na odlew ogonem, rozcinając mu krtań. Z głębokiej rany buchnęła
fontanna krwi, a z ust zamiast krzyku dobył się jedynie niezrozumiały charkot.
Gdy upadał, jego towarzysz został zamknięty w żelaznym uścisku. Pazury
zagłębiły się w miękkim ciele, niemal rozszarpując wątłą szyję na strzępy.
Przez chwilę patrzyła obojętnie, jak naukowcy wykrwawiają się na sterylną jasną
posadzkę. Gdy szkarłatne kałuże połączyły się w jedną, obróciła się na pięcie,
nasłuchując niepokojących dźwięków dobiegających z pomieszczenia, które już
jako mała dziewczynka znienawidziła najbardziej na świecie. To tam zamykali ją,
by przeprowadzać wszystkie te bolesne badania. Nie podobały jej się odgłosy,
które słyszała. Domyśliła się jednak, że to w ich kierunku musi się teraz udać.
Przepełniona
niezrozumiałymi obawami, opadła na cztery kończyny i zaczęła skradać się
korytarzem. Bardzo rzadko to robiła, w końcu i tak potrafiła poruszać się
bezszelestnie, lecz czuła, że tym razem bezpieczniej będzie obniżyć środek
ciężkości i zapewnić ciału większą stabilność. Po raz pierwszy nie miała
pojęcia, czego się spodziewać. Wychwyciła jakąś zmianę w powietrzu. Nieznany
zapach, który dotarł do jej nozdrzy, bez wątpienia wydzielany był przez żywą
istotę. Miał w sobie coś, co pobudzało jej zwierzęcy instynkt do ucieczki.
Zmuszała się do każdego kolejnego kroku, walcząc z narastającym przerażeniem.
Naraz zatrzymała się, przypominając sobie, że nie jest tu sama. Przycupnęła
przy ścianie, zmuszając wszystkie zmysły do najwyższej czujności i uruchomiła
nadajnik.
– Trzymają tu
coś, czego się nie spodziewaliśmy. Jeszcze nie wiem, co to, ale na pewno jest
niebezpieczne. Ewakuujcie się, chłopcy, to rozkaz. Jeśli go nie pokonam,
zginiecie wszyscy.
Nie czekając na
odpowiedź, wyłączyła sprzęt. Żywiła nadzieję, że żadnemu z jej ludzi nawet
przez myśl nie przejdzie do niej dołączać, ale nie miała czasu o to zadbać.
Teraz musiała skupić się na sobie, sięgnąć w głąb po wszystkie pokłady energii,
jakie jej zostały. Wciąż pamiętała lekcje medytacji, na których ją tego uczono.
To były najprzyjemniejsze zajęcia, pozwalające przejąć pełną kontrolę nad
ciałem i wyciszyć emocje. W takim stanie idealnej harmonii ustroju nic nie
mogło stanąć jej na przeszkodzie.
Gdy uznała, że
jest gotowa na wszystko, cokolwiek ją tam spotka, ruszyła przed siebie. Im
bliżej się znajdowała, tym bardziej wzmagał się zapach, a nieprzyjemne odgłosy
stawały się głośniejsze. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości – Schollar,
Bedlamit, Pioneer i Soverren musieli stworzyć następną kreaturę. Czekało ją
kolejne starcie, być może najtrudniejsze.
Pomocy Dennisa
nie sposób było przecenić, nawet dostanie się do zazwyczaj najpilniej
strzeżonego pomieszczenia nie nastręczyło żadnych trudności. Weszła i zaraz za
progiem zatrzymała się, obserwując rozgrywającą się na jej oczach scenę.
Profesor
Gabriel Soverren, niegdyś odpowiedzialny za projekt ANB3113, a teraz kierujący
poczynaniami Systemu, szarpał się z aktualnie niedziałającymi automatycznymi
kajdanami przytrzymującymi na stole ryczącą wściekle bestię, usiłując je
otworzyć. Najwyraźniej działania najlepszego hakera Cellar sprawiły jednak, że
było to nieosiągalne. Gdyby nie gadzia skóra opinająca imponującą muskulaturę i
intensywnie rude włosy stwora, byliby do siebie bliźniaczo podobni z naukowcem.
Sylwetka potwora i kwadratowa twarz o ostrych rysach w sposób oczywisty
wskazywały, kto tym razem był dawcą ludzkiego materiału genetycznego.
Gdy uczony
zorientował się, że jego podopieczny się uspokoił i znieruchomiał niczym
drapieżnik obserwujący ofiarę, porzucił swoje zmagania i odwrócił się w stronę
drzwi. Na jego twarzy wykwitł dobrze znany Anie cyniczny uśmiech. Mimo sytuacji,
w której się znalazł, mężczyzna zdawał się być niezwykle pewny siebie.
– Witaj,
skarbie. Wiedziałem, że do nas wrócisz. Jak widzisz, czekaliśmy na ciebie.
Odsunął się na
bok. Jego najnowszy model – który w międzyczasie zdążył w jakiś sposób rozprawić
się z okowami przy pomocy ogona – stanął tuż obok, rzucając dziewczynie
wyzywające spojrzenie jadowicie żółtych oczu. Uśmiechnął się z wyższością,
wyczuwając jej zdenerwowanie.
– Poznaj
GBR13L, nasze największe osiągnięcie. W modelowaniu wykorzystaliśmy wiedzę,
którą zdobyliśmy dzięki tobie, słońce, część rozwiązań wymagała jednak
udoskonalenia. Dodatkowo przyspieszyliśmy cały proces i… Zresztą po co się będę
wysilał, sama oceń. – Zrobił krótką pauzę, napawając się doniosłą w jego
przekonaniu chwilą. – Dzieci, poznajcie się.
Jak na komendę,
model GBR13L rzucił się do ataku. Był niesamowicie szybki i zwinny, podobnie
jak Anabelle, lecz zdecydowanie przewyższał ją siłą. Już po pierwszym
bezpośrednim starciu – choć udało jej się jakoś z niego wybrnąć – wiedziała, że
jest bez szans. Gdy się od siebie odsunęli, po jej szyi spływała krew, a
mięśnie ramion drżały z wysiłku. Przeciwnik uśmiechnął się nieznacznie.
Wyglądał wręcz na zrelaksowanego i chyba świetnie się bawił. Najwyraźniej nie
zamierzał się spieszyć, chciał wykończyć ją powoli, delektując się zadawanym
cierpieniem. Czytała to w niepokojąco inteligentnych gadzich oczach.
Przypuszczała, że nie wyjdzie stąd żywa.
– Jak widzisz,
osiągnęliśmy sukces. Gabriel jest chodzącym ideałem. Za jakiś czas zajmie moje
miejsce na najwyższym szczeblu „Eradicate”. To będzie jego imperium. Powinnaś
być dumna, moja droga, osobiście się do tego przyczyniłaś.
Gdy tylko
Soverren zamilkł, model ponownie przystąpił do ataku. Tym razem udało jej się
zrobić unik, co wyraźnie rozwścieczyło przeciwnika. Wydał z siebie gromki ryk i
rzucił się w pogoń za dziewczyną. Nie mogąc mu umknąć, w mgnieniu oka przeszła
do ofensywy. Ostre pazury rozorały twarz rywala, uszkadzając lewe oko, które
natychmiast zalała spływająca z ran posoka. Cios zadany w odwecie cisnął nią o
ścianę z taką siłą, że przez chwilę walczyła o oddech, zwijając się na
podłodze.
Nim zdążyła w
pełni odzyskać kontrolę nad ciałem, uderzenie grubego ogona odrzuciło ją na
środek pomieszczenia jak szmacianą lalkę. Kończyny nie chciały jej słuchać,
mimo to uniosła głowę i hardo spojrzała Gabrielowi w oczy. Odnalazła w nich
wściekłość, nad którą z trudem panował. Nie miała szans przeciwko takiej furii,
ale zamierzała walczyć do końca. Przeciwnik to dostrzegł i uśmiechnął się
złowieszczo.
– Widzę, że się
nie poddajesz – wycharczał głosem ledwie przypominającym ludzki. – Dobrze,
będzie więcej zabawy.
W dwóch susach
znalazł się przy niej, chwycił ją za gardło i bez trudu uniósł w górę. Zawisła
pół metra nad podłogą, raz po raz chlaszcząc go ogonem. Najwidoczniej nie
robiło to na nim wrażenia, stał niewzruszenie niczym marmurowy posąg. Zerknął
na swojego stwórcę, jakby oczekiwał jego przyzwolenia, choć Soverren już dawno
utracił nad nim wszelką kontrolę.
– Na co
czekasz, jest twoja – prychnął naukowiec, patrząc na Anę z przedziwną
mieszaniną czułości, rozczarowania i obrzydzenia. – Od początku była.
GBR13L zwrócił
twarz w jej stronę i obnażył kły w przerażającym rekinim uśmiechu. Anabelle
wykorzystała moment rozkojarzenia przeciwnika i bez zastanowienia wraziła kciuk
w jego lewe oko. Wbiła go najgłębiej, jak mogła, a gdy ją puścił, skoczyła na
nogi, z niejaką trudnością łapiąc równowagę i natychmiast wczepiła się pazurami
w sztywno sterczącą rudą czuprynę. Intuicja jej nie zawiodła – szczycący się swoją
przemyślnością naukowcy popełnili te same błędy, co w jej przypadku i nie
pozbawili nowego superżołnierza słabych punktów. Przytrzymując głowę
miotającego się Gabriela, wbiła ostre zęby w jego gardło. Silne ramię zdołało
ją odepchnąć, lecz wykorzystała impet uderzenia. Zatrzymując się w pewnej
odległości, wypluła kawałki mięśni, które zdołała wyrwać i otarła podbródek z
krwi rywala. Widziała, że pojął swój błąd i już nie będzie się z nią cackał.
Kiedy ruszył na
nią, najeżyła ostre łuski na ogonie i zamachnęła się, mierząc w odsłoniętą
tchawicę. Gabriel zdołał zareagować w porę. Poczuła, jak drobne kręgi trzeszczą
niebezpiecznie w jego dłoni. Błyskawicznie wygładziła skórę i odskoczyła,
wyrywając się z uścisku, nim zdążył pogruchotać delikatne zakończenie kręgosłupa.
Zaraz potem musiała wykonać unik przed potężną tylną kończyną celującą w jej
podbrzusze. Ledwo się udało, szpony pozostawiły głębokie szramy na jej udzie.
Czując, że już długo nie wytrwa, odbiła się od ściany i wyskoczyła w górę,
przypuszczając ostatni rozpaczliwy atak. Wszystkimi czterema łapami wczepiła
się w tors i szyję przeciwnika. Złapał ją i usiłował z siebie zepchnąć,
wbijając pazury pod łuski na plecach. Zasyczała z bólu, ale nie dała się tak
łatwo pokonać. Lewą rękę wepchnęła do ziejącej przed nią otwartej paszczy
pełnej długich kłów i z trudem przytrzymując żuchwę, wcisnęła koniec ogona do
gardła rywala. Choć miotał się jak oszalały i robił wszystko, by się jej
pozbyć, nie pozwoliła mu na to, tnąc coraz głębiej.
GBR13L wydał
ryk pełen wściekłości i padł na podłogę. Jego ogon owinął się wokół szyi
Anabelle i zaczął dusić, ale nie odpuszczała. Wiedziała, że to ostatnia szansa
na przeżycie i rozpaczliwie walczyła, by ją wykorzystać. Czuła, że opór
przeciwnika powoli słabnie, choć mocny nacisk na tchawicę odbierał jej siły.
Napięła wszystkie mięśnie, zbierając się w sobie, ponownie najeżyła łuski i
pchnęła po raz ostatni. Poczuła, jak brzeszczot przebija się przez powłoki
ciała. Koniec wydostał się przez podbrzusze, wyzwalając cuchnący strumień
zmieszanych płynów ustrojowych. Gabrielem wstrząsnęły silne konwulsje.
Pochyliła się nad nim, wbiła zęby w tchawicę i szarpnęła, rozrywając ją jednym
ruchem.
Podniosła się
chwiejnie na nogi, spoglądając z góry na wciąż podrygujące potężne cielsko.
Czuła, że słabnie, ale miała jeszcze coś do zrobienia. Obróciła się, mętnym
wzrokiem szukając Soverrena. Tkwił wciąż w tym samym miejscu jak sparaliżowany,
wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Ruszyła w jego stronę, zmuszając
się do każdego kroku. Nagle profesor zdał sobie sprawę z faktu, że powinien był
uciekać, kiedy walczyła z jego „synalkiem”. Teraz już nie miał dokąd. Wycofywał
się, póki nie poczuł za plecami ściany. Kolana zaczęły się pod nim uginać.
Chyba zrozumiał, że już jest martwy.
Anabelle podeszła
i lewą rękę wsparła o tę samą ścianą, palce prawej natomiast zacisnęły się na
szczęce naukowca. Zbliżyła twarz do jego twarzy, wbijając w niego nieruchome
spojrzenie przepełnione nienawiścią.
– Jak myślisz,
co cię zgubiło? – zapytała łamiącym się głosem. – Zbytnia pewność siebie czy
zwykła głupota?
Nie czekając na
odpowiedź, złapała go mocno za głowę i uderzyła nią o ścianę, w której szukał
oparcia. Powtórzyła to kilkukrotnie wśród błagań o litość przerywanych
okrzykami bólu – zabrakło jej siły, by rozbić czaszkę za pierwszym razem. W
końcu truchło osunęło się do jej stóp. Spojrzała na nie z obojętnością. Musiała
jeszcze się stąd wydostać, choć tak naprawdę nie miała najmniejszej ochoty
podejmować takiej mordęgi. Jedyne, co ją do tego zmotywowało, to świadomość, że
Chris i bliźniacy pewnie nie posłuchali rozkazu. Jeśli wciąż na nią czekali,
miała obowiązek do nich wrócić i ich stąd wyprowadzić.
***
– Dziewczyno,
jak ty wyglądasz?!
Bliźniacy
przyskoczyli do Any i podtrzymali w porę, ratując przed upadkiem. Stanowiła
prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Poruszała się z najwyższym trudem – chyba
jedynie siłą woli – była potargana i cała zalana krwią. Skoro jednak przeżyła,
najwidoczniej posoka nie wypłynęła wyłącznie z jej licznych ran.
– Mieliście
uciekać…
– Przecież
byśmy cię nie zostawili.
Prychnęła
cicho, w duchu jednak cieszyła się, że zostali na stanowisku. Sama nie dałaby
sobie rady. Pozwoliła im się prowadzić, nie zważając już na żadne
niebezpieczeństwo. Ledwie przytomna, widziała i słyszała jak przez mgłę. W
pewnym momencie Rob i Jon ostrożnie posadzili ją pod ścianą i rzucili się na
pomoc Chrisowi, którego zaatakowały cztery klony D1AN3. Starcie trwało krótko,
a ona niemal go nie odnotowała.
– Jest ich
więcej? Myślałem, że załatwiliśmy już wszystkie!
– Dennis, zgłoś
się… Cholera, łączność nam padła! Zmiana taktyki, panowie. Ja ją poniosę, wy
nas osłaniajcie.
Choć Ana
słyszała wymianę zdań między towarzyszami, jej sens gdzieś umknął. Nawet nie
starała się go złapać. Bezbrzeżne zmęczenie otulało ją coraz szczelniej
kokonem, przez który docierało niewiele bodźców zewnętrznych. Prawie nie czuła,
jak ktoś ją podnosi. Wstrząsy podczas biegu były dla niej ledwie kołysaniem
powodującym lekki dyskomfort. Kiedy rozległy się kolejne krzyki, już ich nie
słyszała. Wchłonęła ją litościwa nicość.
***
Hex dostrzegła
w oddali bliźniaków. Zaraz za nimi ukazał się Chris z Aną w ramionach. Wydała
Timowi kilka krótkich komend i wzięła się do roboty. Nim jeszcze zdążył
wyskoczyć z pojazdu i pobiec na pomoc towarzyszom, uruchomiła wszystkie mechanizmy
– jak wcześniej nauczył ją tego zaopatrzeniowiec – i zdetonowała ładunki
rozmieszczone przez trzech mężczyzn w całym obiekcie. Z początku nic się nie
działo i zaczęła zastanawiać się, czy na pewno wszystko zrobiła jak należy,
lecz już po chwili rozległ się huk eksplozji. Mimo odległości fala uderzeniowa
wprawiła szyby w drżenie. Uspokojona, skontaktowała się z Dennisem, by złożyć
pierwszy skąpy meldunek po zakończeniu akcji. Na szczegóły dowództwo będzie
musiało poczekać.
Pięcioro
członków zespołu wróciło do pojazdu bez przeszkód. Tim od razu wskoczył za
stery i ruszył w drogę powrotną. Nim dotarli do podziemnego imperium Cellar,
Anabelle odzyskała przytomność. Nadal była osłabiona, ale zdołała jako tako
dojść do siebie, a nawet pokrótce streściła towarzyszom wydarzenia, które
rozegrały się w centrum najpilniej strzeżonego instytutu badawczego. Mówiła
obojętnym tonem, jakby to było coś normalnego. Nie dbała o pełne przerażenia
lub podziwu spojrzenia, które na niej spoczywały ani o uwagę, z jaką
wsłuchiwali się w jej słowa. Chciała tylko znaleźć się w bazie i odpocząć. Była
śmiertelnie zmęczona.
***
– Świetnie się
spisałaś.
Posłała
Travisowi słaby uśmiech. Po raz pierwszy osobiście się do niej pofatygował, do
tej pory zawsze skwapliwie korzystał z przywileju bycia jej szefem i to ją
wzywał do siebie. Widocznie poinformowano go, że wciąż jeszcze nie wróciła do
pełni sił. Choć w jego głosie wychwyciła nutę dumy, w oczach czaiła się kiepsko
skrywana troska. Nie był to mężczyzna, który użalałby się nad podwładnymi,
traktował ich jak żołnierzy i wiedział, że nie da się uniknąć strat – zresztą
biorąc pod uwagę okoliczności, tym razem cena i tak nie była wygórowana. Skoro
więc okazywał niepokój, coś musiało być nie tak.
– Co jest?
– Nic. –
Machnął ręką, usiłując sprawiać wrażenie wyluzowanego. – Dowództwo jest z
ciebie bardzo zadowolone. Kiedy dojdziesz do siebie, będą chcieli znowu
wykorzystać cię…
– Do swoich
celów?
Rozbiegane
spojrzenie potwierdziło, że zgadła. Już po misji zdała sobie sprawę, że
właściwie dała się podejść. Od dawna planowali akcję, a skoro pojawiła się
obca, na której im nie zależało i wyraziła gotowość do działania, dali jej
tylko stosowne narzędzia i wycofali się w cień – jak zwykli to czynić –
czekając na efekty. Dopiero gdy odniosła sukces, zaczęli się nią bardzo
interesować. Za bardzo. Owszem, mogła przysłużyć się całej organizacji, ale
czuła, że za fasadą pięknych deklaracji skrywają się egoistyczne pobudki kilku
nadmiernie ambitnych ludzi.
Postawa Travisa
zdawała się świadczyć o trafności jej przewidywań. Owszem, stał wysoko w
hierarchii Cellar i z pewnością mógł liczyć, że coś mu skapnie za poparcie
dążeń dowództwa, ale kierowanie się własnymi korzyściami nie było w jego stylu.
W gruncie rzeczy był honorowym człowiekiem, któremu zależało wyłącznie na dobru
zwykłych ludzi. To dlatego przyszedł ją ostrzec, choć ze zrozumiałych względów
nie mógł zrobić tego wprost. Skinęła głową z wdzięcznością.
– Trzeba coś z
tym zrobić. Przyślij do mnie Hex.
Widziała, że
nie jest zachwycony jej prośbą. Cóż, nie mogła go winić, pewnie spodziewał się
kłopotów. Ona sama chciała ich uniknąć, ale teraz nie zamierzała go o tym
zapewniać. Tak naprawdę w ogóle nie powinna z nim rozmawiać, ryzyko było zbyt
duże dla obojga.
***
– Nic z tego,
złociutka.
Ana spojrzała
na starszą kobietę z niedowierzaniem. Współpracując przy planowaniu akcji w
RING świetnie się dogadywały i bardzo się do siebie zbliżyły. Anabelle zaufała
jej na tyle, by sądzić, że może liczyć na pomoc. Dopiero teraz uświadomiła
sobie, jak bardzo się pomyliła. Hex była bardzo ambitna. Podobnie jak
dowództwo, chciała władzy dla Cellar. To dlatego zaszła tak wysoko. Jej
przełożeni pokładali w niej wielkie nadzieje, bo wiedzieli, że mogą na niej
polegać w każdej sytuacji. I że nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel.
Stały
naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Zdawało się, że powietrze aż iskrzy,
przepełnione niewypowiedzianymi groźbami i kipiące czystą nienawiścią. Napięcie
wciąż rosło i stawało się niemal namacalne. Błyskawicznie zbliżały się do
punktu, w którym nie będzie już odwrotu.
– Żywa czy
martwa, jeszcze się przydasz. Sądzisz, że nie mamy swoich naukowców? Będą
potrafili rozszyfrować twój genotyp i zrobić z niego użytek. A próbki równie
dobrze można pobrać z truchła, żaden problem.
Wzdrygnęła się
lekko, słysząc tak wyprany z emocji głos. Wprost nie mogła w to uwierzyć – ale
wyglądało na to, że została sama. Hex zwróciła się przeciwko niej i teraz stała
jej na drodze. Szkoda, bardzo ją polubiła, ale nie mogła się wahać. Należało
działać, nim będzie za późno.
***
– Dennis,
musisz mi pomóc.
– Co tylko
zechcesz – rzucił lekkim tonem.
Gdy tylko
zobaczył jej minę, natychmiast spoważniał. Domyślił się, że Ana już wie o mało
oryginalnych w gruncie rzeczy planach Cellar odnośnie stworzenia własnych
żołnierzy w oparciu o sprawdzony już model ANB3113. Pewnie nie miała się do
kogo zwrócić, a oczywiste było, że sama nie da sobie ze wszystkim rady. Nie był
zachwycony, że chce go wciągnąć w swoją rozgrywkę – wkrótce mogło się zrobić
gorąco i do tej pory łudził się, że ze względu na ich przyjaźń postara się
załatwić to bez jego udziału – ale kiedyś obiecał, że zawsze będzie mogła na
niego liczyć. Przepadło.
Odnajdując
zrozumienie w oczach Dennisa, Anabelle zaczęła szybko wyrzucać z siebie zdania,
potwierdzając, że się nie pomylił. W pewnym momencie przerwał potok właściwie
zbędnych słów i pokrótce wyjaśnił jej, jak sam dotarł do informacji. Przełożeni
byli przekonani, że już poznali jego
sposób działania na tyle, by odpowiednio zabezpieczyć tajne dokumenty przed
niepohamowaną ciekawością informatyka. Nikt nie pomyślał jednak, że kodując
jakiekolwiek pliki, wzbudzą tylko zainteresowanie. Czując się, jakby rzucono mu
wyzwanie, spróbował złamać szyfr. Nie miało prawa się nie udać. Kiedy dotarło
do niego, co właśnie odkrył, chciał ją ostrzec, ale ktoś go ubiegł. Pozostawało
pytanie, co robić.
– Jest tylko
jedna możliwość.
Słuchał z coraz
większym niedowierzaniem, gdy opowiadała, jak zlikwidowała wszystkich członków
Cellar, których zdołała jakoś powiązać z planami góry. Z jej słów jasno
wynikało, że w organizacji chwilowo zapanowała anarchia – nie było już nikogo,
kto mógłby przejąć stery w równie nieprzewidzianej kryzysowej sytuacji.
Istniało prawdopodobieństwo, że zostało kilka osób, które byłyby gotowe
kontynuować niemoralne działania kierownictwa w imię jakiegoś wydumanego
wyższego celu – nie była pewna, czy udało jej się usunąć wszystkich. Należało
zminimalizować ryzyko. I tym miał się zająć jej przyjaciel.
– Żartujesz?!
Nie zabiję cię!
– Dennis, nie
ma innego wyjścia. Jedynym sposobem na zatrzymanie tego szaleństwa jest
usunięcie mnie na dobre i zniszczenie laboratoriów.
– A gdybyś
uciekła…
– W końcu mnie
znajdą. Jeśli nie oni, to kto inny. Musisz zadbać, żeby mnie nie dostali.
Spojrzał na nią
zwilgotniałymi oczami. Nigdy nie próbował zgrywać twardziela, a to, o co
prosiła, wykraczało daleko poza bezpieczne granice jego w miarę spokojnej
egzystencji. Pozbycie się ciała to jedno – jakoś by to przełknął, choć nie
wyobrażał sobie, jak miałby się za to zabrać – ale morderstwo? Nawet samo
myślenie o czymś takim było niczym zapuszczanie się w głąb nieznanych dotąd
terenów bez mapy.
– Nie ma mowy,
zrób to sama.
– Nie
rozumiesz. W Instytucie przewidzieli taką ewentualność. Zaprogramowali mnie
tak, że nie potrafię targnąć się na swoje życie. Mogę co najwyżej spróbować nie
bronić się przed śmiercią.
Dostrzegła w
jego oczach rezygnację i wiedziała, że go przekonała. Pozostało jej tylko
udzielić Dennisowi kilku wskazówek, co ma robić. Poza pozbyciem się ciała i
wysadzeniem laboratorium musiał jeszcze wyczyścić bazy danych RING, „Eradicate”
i Cellar. Tylko w ten sposób mógł wymazać wszelkie ślady jej istnienia.
Upewniwszy się, że wszystko zrozumiał, zyskała pewność, że doprowadzi sprawę do
końca.
– To nie jest…
Ty… – Nagle chłopak zaczął miotać się po małym pokoiku, mamrocząc
niezrozumiale. Widać było, że mu ciężko.
– Opanuj się! –
Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim delikatnie, ale nie poskutkowało.
Uspokoił się dopiero, gdy wymierzyła mu policzek, przezornie uważając przy tym
na pazury. – No, tak lepiej. Wiesz, co robić?
– Chyba. –
Smętnie pokiwał głową. – Zastanawia mnie tylko, jak niby twoim zdaniem mam
pozbyć się ciała? Zwłaszcza tych niezniszczalnych łusek.
– Naprawdę
muszę ci mówić? Aqua regia.
Resztę możesz spalić.
– No
oczywiście… To jest chore! A rozmawiamy o tym, jakby było zupełnie normalne…
– Wiem. Nie ma
wyjścia. Tylko tobie mogę zaufać. – Posłała mu smutny uśmiech. – Postaram się
nie bronić.
Skinął ponuro,
gdy podała mu pistolet. Ułożył sobie w głowie wszystko, co musi zrobić,
patrząc, jak dziewczyna odwraca się tyłem do niego. Podszedł, objął ją jedną
ręką po przyjacielsku, wyszeptał jej do ucha pożegnanie – a potem szybkim
ruchem przystawił lufę do potylicy i wypalił bez zastanowienia. Zwolnił uścisk,
a ciało runęło na podłogę u jego stóp. Przyglądał mu się przez chwilę, krzywiąc
się nieznacznie, a potem zabrał się do roboty.
***
Stał na
szczycie wzgórza, obserwując dogorywający już pożar, który rozpętał. Co prawda
pierwotnie miał zniszczyć tylko laboratoria, ale uznał, że bezpieczniej będzie
zrównać z ziemią całą bazę Cellar – oczywiście w przenośni, w końcu tak
naprawdę znajdowała się głęboko pod jej powierzchnią. Nie obchodziło go, czy
ktoś zdołał się uratować. Wypełnił swoje zadanie i jego życie na tym etapie
właśnie dobiegło końca. Pora ruszać dalej.
Uniósł dłoń
zawiniętą w kułak i chuchnął w nią na szczęście. Gdy rozwarł palce, pojedyncza
łuska o ostrych krawędziach zalśniła złociście w promieniach wschodzącego
słońca. Przyjrzał jej się z zadowoleniem, a na jego twarzy wykwitł szeroki
uśmiech, który przypadkowego obserwatora mógłby przyprawić o dreszcze. To był
uśmiech szaleńca. Zdawał sobie z tego sprawę, w końcu od zawsze wszyscy mieli
go za wariata – być może całkiem słusznie. Ponownie zacisnął pięść i roześmiał
się cicho.
– Wybacz, Bella
– mruknął, patrząc na swoje dzieło z satysfakcją – mówiłem ci, że ten eksperyment
był udany, nie mogę tego teraz zaprzepaścić. Nie dam ci zginąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz