27 czerwca 2019

Krąg


Tym razem, wreszcie, pozakonkursowo. Owszem, poniższy tekst poszedł w świat, ale nic to nie dało. Nie spotkał się z takim przyjęciem, jak bym tego chciała, ale nadal jestem z niego dumna. Pierwszy raz udało mi się napisać coś takiego, zarówno pod względem tematyki, warsztatu – przynajmniej takie jest moje zdanie – jak i długości. Zdecydowanie pobiłam wszelkie swoje rekordy i uważam to opowiadanie za jedno z moich najlepszych, mimo wszystko. Ale cóż, Mroczna Wieża też nie wszystkim się podoba… Choć może to porównanie nie na miejscu, bo gdzie mi tam do Kinga – ale nikt nie broni marzyć, a mierzyć wysoko zawsze warto!
W każdym razie – poniższy tekst oddaję teraz w Twoje ręce. Do czego się on nadaje – oceń Ty. Miłej lektury!


– Możesz wyjaśnić mi, co robisz?
Dennis zerknął z ukosa na dziewczynę, która przysiadła tuż obok, z zainteresowaniem wpatrując się w ekran komputera. Prawie się nie znali – dopiero niedawno dołączyła do Cellar – ale szybko znaleźli wspólny język, co było dość niezwykłe. Inni traktowali go z szacunkiem, w końcu należał do elity najlepszych w swoim fachu, nie ulegało jednak wątpliwości, że niemal wszyscy uważają go za dziwaka. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę i zazwyczaj się tym nie przejmował, pochlebiało mu jednak, że ktoś taki jak ona zwrócił na niego uwagę – i nie traktuje go jak świra w większym stopniu, niż na to zasługuje. Jego specyficzne podejście do życia i dość trudny charakter sprawiały bowiem, że z nikim nie udawało mu się nawiązać choćby wątłej nici porozumienia. Przynajmniej dopóki nie pojawiła się Anabelle.
– Usuwam cię z ich systemu, Be…
– Spróbuj jeszcze raz wyskoczyć z tą Bellą, to tak cię trzasnę, że rodzina na okazaniu się ciebie wyprze. Mów mi Ana, jak wszyscy. – Rzuciła mu rozgniewane spojrzenie, więc niechętnie skinął głową. – Czy Travis nie kazał ci…
– Wprowadzić drobne modyfikacje w bazie danych, zgadza się. Musiałem mu tłumaczyć, dlaczego to zły pomysł. Widzisz, żeby wszystko zagrało, musielibyśmy zaaranżować odpowiednią przestrzeń… A potem umieścić cię tam, rozebrać, pokroić i zrobić przekonujące zdjęcia. I najlepiej wysłać im przynajmniej jedną łapę na pamiątkę. – Dziewczyna wzdrygnęła się lekko. – Daj spokój, spędziłaś tam całe życie, nie wmówisz mi chyba, że nie wiesz, jak to wszystko działa.
– Jestem jedynie nieudanym eksperymentem, a nie ojcem założycielem. Nigdy nie interesowało mnie, jak funkcjonuje cały ten chory świat, który sobie stworzyli.
– E tam, według mnie to akurat był całkiem udany eksperyment.
Przewróciła oczami, gdy chłopak wyszczerzył się do niej głupkowato. Wyobraziła sobie, że Dennis jest pewnie kolejnym przykładem faceta, którego z jakiegoś powodu kręci jej smukłe, doskonale umięśnione ciało pokryte gadzią skórą. Nawet nie chciała zgadywać, czy to prawda. Skrzywiła się lekko, krzyżując ręce na piersi i delikatnie smagnęła go czubkiem długiego ogona w ramię. Popatrzył na nią z wyrzutem, przez rozcięty rękaw rozmasowując obolałe miejsce, w którym zapewne pojawiła się już czerwona pręga. Po raz kolejny uznała, że nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, ile ma siły. W końcu do tej pory nigdy nie musiała uważać, żeby jej nie nadużyć…
– To jak, chcesz posłuchać, czy nie? – zapytał opryskliwie. Anabelle skinęła lekko głową, rzucając mu przepraszające spojrzenie. – Widzisz, to banalnie proste. Muszę tylko usunąć z ich serwera wszelkie ślady twojego istnienia, a automatyczna aktualizacja bazy danych dokonująca się co dwanaście godzin, czyli przypadkiem za jakieś piętnaście minut, załatwi resztę. Zostaniesz wymazana z kartoteki na dobre. I kiedy zlikwidujesz swoich… Ehm, twórców…
– Oprawców – poprawiła z naciskiem.
– Tak jest – zgodził się posłusznie. – No więc kiedy już się ich pozbędziesz, System zapomni o projekcie ANB3113. W końcu niewielu o tobie wiedziało.

***

Oficjalnie RING – Research Institute “New Guard”, potocznie zwany Instytutem – nawet nie istniał. W rzeczywistości jednak prężnie działał od lat, na dodatek z błogosławieństwem rządu. I miał tylko jedno zadanie: stworzenie armii doskonałej. Ponieważ naukowcy dawno już doszli do przekonania, że maszyny się nie sprawdzają, zaczęto tam pracować nad ulepszeniem gatunku ludzkiego. W wyniku licznych eksperymentów powstało wiele modeli o kodzie genetycznym zmodyfikowanym w różnym stopniu. Te, które pomyślnie przeszły wstępne testy, poddawano morderczym szkoleniom, pilnie obserwowano i analizowano pod wszelkimi kątami, by ostatecznie ustalić, czy można wykorzystać ich genotyp  do produkcji jednej z kilku planowanych linii superżołnierzy.
Lata pracy zdawały się przybliżać badaczy do upragnionego celu, lecz wciąż nie mogli osiągnąć w pełni satysfakcjonującego rezultatu. Żądna zysków Rada Instytutu – tym razem bez porozumienia z głowami państwa – zadecydowała więc o rozpoczęciu nowego projektu. Do zespołu, który miał się nim zająć, weszli jedynie najlepsi i najbardziej zaufani naukowcy. Główne założenia się nie zmieniły, jednak wytyczne były mniej restrykcyjne i dawały im znacznie większą swobodę działania – liczyły się wyłącznie efekty, a nie sposób, w jaki zostaną osiągnięte. Jak się wkrótce okazało, grupa składała się bez wyjątku z ludzi pozbawionych skrupułów czy jakichkolwiek zahamowań, wolnych od dylematów etycznych i wyrzutów sumienia, więc ich działania musiały zostać zachowane w ścisłej tajemnicy.
Wynik najdłużej trwającego eksperymentu w historii RING były zaskakujące nawet dla tych kilku wybrańców, którzy przy nim pracowali. Model ANB3113 przeszedł bez trudu przez wszystkie etapy szkolenia, osiągając najbardziej zaawansowany poziom i stał się perfekcyjną maszyną do zabijania. Ta dziewczyna o idealnym ciele, bystrym spojrzeniu wściekle żółtych oczu i wspaniałych płomiennorudych włosach – przez dumnych „ojców” pieszczotliwie nazywana Anabelle – z ich punktu widzenia miała jednak pewne wady. Mimo wysiłków podejmowanych w celu pozbawienia jej resztek człowieczeństwa była niesamowicie inteligentna, a niepohamowana ciekawość świata i niebywała zdolność zapamiętywania sprawiły, że w wieku niespełna dwudziestu lat była już świetnie wykształconym samoukiem. Prawdziwym problemem był jednak jej brak pokory. A także skrupuły. Nie chciała wykonywać rozkazów, choć do tego ją przecież stworzono. Nie pozwalała sobą sterować, ponieważ czuła, że próbują zmuszać ją do czynów daleko wymykających się poza wszelkie normy, nie tylko prawne, ale i moralne.
W którymś momencie śmiałe poczynania naukowców pracujących przy najtajniejszym projekcie wymknęły się spod kontroli. Dowiedziawszy się o wszystkim, rządzący zdecydowali o zakończeniu prac badawczych i rozwiązaniu Instytutu. W jego miejsce utworzono natomiast Unit „Eradicate” – jednostkę, która miała zająć się „sprzątaniem bałaganu”. Dzięki przejęciu pilnie prowadzonych przez RING kartotek, tak zwany System posiadł wszelkie potrzebne informacje o tysiącach modeli, rozlokowanych w placówkach rozsianych po całym kontynencie, które należało zlikwidować. Zanim jednak egzekutorzy zdążyli przystąpić do pracy, ANB3113 zdołała złamać zabezpieczenia i uciec.
Anabelle szybko została przechwycona przez organizację, która przy pomocy wszelkich dostępnych środków starała się zapobiegać nielegalnym operacjom rządowym.  Początkowo zamierzała udzielić im pomocy, przekazując im informacje na temat „New Guard” i „Eradicate”, lecz gdy zaproponowano jej wstąpienie do Cellar, bez wahania przyjęła ofertę. Zdawała sobie sprawę, że jako ostatni model – i jedyny, który wyrwał się spod kontroli – będzie poszukiwana. Prędzej czy później dopadliby ją i zabili. Jako członek ruchu oporu zyskała ochronę – i szansę na odwet.

***

– Widzisz tę kobietę? Ona weźmie cię pod swoje cokolwiek połamane skrzydła.
Spojrzała na Dennisa z powątpiewaniem. Kiedy rozmawiała z Travisem o powziętych zamiarach, obiecał dać jej wolną rękę w działaniu. Miała wszystko zaplanować i wykonać osobiście. Cellar nie ograniczało jej w żaden sposób – byle tylko nic nie wymknęło się spod kontroli. Jeśli będzie spalona, nie może liczyć na jakąkolwiek pomoc. W pełni świadoma ryzyka, jakie pociągała za sobą ta decyzja, niemal bez zastanowienia zgodziła się na postawione warunki. Nie spodziewała się, że do jej misji przydzielą więcej ludzi.
– Idę sama.
– Oczywiście, że tak. Co nie znaczy, że nie potrzebujesz pomocy. Poza tym jesteś nowym nabytkiem, chcą cię sprawdzić.
– Nie ufają mi.
To nie było pytanie. W odpowiedzi wzruszył ramionami. Zdawało mu się, że rozumie jej wątpliwości. Liczyła na samodzielną akcję, nie zważając na niebezpieczeństwa. To jednak byłoby samobójstwo. Co prawda inteligencja i świetne wyszkolenie zdawały się stanowić wystarczające powody, by pozwolić jej na swobodę działania, ale najwyraźniej kierowały nią dość niskie pobudki jak na kogoś o tak wysokim IQ. Chęć dokonania zemsty to kiepski czynnik motywujący. Owszem, świetnie napędza, ale prędzej czy później zaślepia i powoduje ogromne straty. Ktoś musiał dopilnować, żeby nie zrobiła niczego głupiego.
– Nic się nie bój, jest dobra. Osobiście uważam, że w poprzednim wcieleniu była napakowanym facetem o wdzięcznym imieniu Hector i dorabiała w ochronie imprez masowych.
– A teraz?
– To nasz najlepszy spec od… Hm, zabezpieczeń. Z nią nie zginiesz.
Wysoka, dobrze zbudowana kobieta w obcisłym czarnym kombinezonie podeszła do nich dziarskim krokiem. Zerknęła na Dennisa w sposób, który on sam określał w duchu jako emanację przyjaznej niechęci z nutą pobłażliwości, po czym skupiła się na jego towarzyszce. Zmierzyła ją wzrokiem od stóp do głów, a w jej oczach pojawił się rzadko spotykany wyraz uznania.
– Hej, Hex! Właśnie opowiadałem o tobie niestworzone historie. Poznaj Anabelle.
– Mów mi Ana.
– Jak wszyscy. – Hex skinęła głową.
Uśmiechnęły się do siebie. Wyglądało to nieco groteskowo, zważywszy na aparycję obu kobiet. Twarz starszej była zniszczona i mocno zniekształcona przez liczne blizny po oparzeniach, natomiast młodszą mimo najlepszych chęci przypadkowego obserwatora łatwiej byłoby porównać do bliżej nieokreślonego gada niż do człowieka. To jednak nie miało żadnego znaczenia. Cellar było przedziwną zbieraniną najbardziej niespotykanych indywiduów zarówno pod względem fizjonomii, jak i umysłowości czy charakterów. Tutaj liczyły się jedynie umiejętności oraz oddanie wspólnemu celowi. I bynajmniej nie była nim organizacja dorocznych wyborów miss i mistera.
Teraz jednak najważniejsze było, że Ana i Hex najwyraźniej przypadły sobie do gustu. To istotne z punktu widzenia kierownictwa, skoro miały razem pracować. Nikt nie życzył sobie nieprzewidzianych problemów wynikających z trudności w dojściu do porozumienia między tymi dwiema. W końcu to one miały stanowić filary jednej z najpoważniejszych akcji, jakich kiedykolwiek podejmowała się organizacja. Od nich zależało powodzenie – a być może nawet cała przyszłość ruchu oporu. Ryzyko było zbyt duże, by coś mogło pójść nie tak. Nie mogli sobie pozwolić na potknięcia.
– Od razu wiedziałem, że się polubicie. – Dennis w duchu podziękował losowi za brak konieczności występowania w roli mediatora dwóch najbardziej niebezpiecznych kobiet, jakie kiedykolwiek miał okazję poznać. – Hexie, przedstawisz Anie resztę zespołu?
– Jak to: resztę?
– No wiesz, jest jeszcze paru…
Prychnęła z irytacją, nie pozwalając chłopakowi dokończyć. Nie tak to miało wyglądać. Od początku zakładała, że będzie działać sama, co najwyżej z niewielką pomocą, tylko w razie najwyższej konieczności. To była jej akcja, nie chciała niepotrzebnie nikogo narażać. Nie miała jednak wyjścia, musiała się podporządkować. W przeciwnym wypadku nic by nie osiągnęła, nie pozwoliliby jej na samowolkę. Zbyt wiele zależało od powodzenia misji. Westchnęła z rezygnacją.
– No dobrze, a ty nie pracujesz z nami?
– O nie, ja nigdy, ale to przenigdy nie wypełzam z tej nory.
– I nie zrobiłbyś tego nawet dla mnie?
Wyszczerzył się radośnie, prezentując równe białe zęby. O taki uśmiech mogłyby się bić kliniki stomatologiczne i renomowane koncerny farmaceutyczne specjalizujące się w produkcji preparatów dentystycznych – stosując przy tym wszelkie nieczyste zagrywki – byle tylko móc pochwalić się nim na przykuwających wzrok bilbordach reklamowych.
– Wiesz, że możesz mnie prosić o wszystko, ale nie o tę jedną rzecz. Za rzadko ze sobą sypiamy.
– Czyli wcale – rzuciła Hex.
Choć pozornie mówiła do siebie, zrobiła to na tyle głośno, by mieć pewność, że zostanie usłyszana. W jej spojrzeniu zalśniły diabelskie ogniki, gdy popatrzyła zaczepnie na Dennisa. Uwielbiała się z nim przekomarzać, był jedną z niewielu osób, które potrafiły stawić jej czoła, a nawet dorównać w prawieniu złośliwości, ale nie udało jej się wciągnąć go w słowną potyczkę. Tym razem w odpowiedzi jedynie wystawił język.
– Bawcie się dobrze. To na razie!
Posłał całusa naburmuszonej Anabelle, która wpatrywała się w niego z żądzą mordu w gadzich oczach i odbiegł truchtem do swojego komputerowego centrum dowodzenia. Wydawało się, że niemal nie dotyka podłogi. Najwyraźniej fakt, że jego rola dobiegła końca, przyniósł mu niewysłowioną ulgę. Mimo nawiązanej z dziewczyną więzi, która zmieniła nieco jego postrzeganie świata, wciąż był samotnikiem, jak ognia unikającym towarzystwa i kontaktu z ludźmi. Za wyjątkiem kilku osób, z którymi jako tako się dogadywał, wolał raczej unikać konfrontacji, choć przecież całkiem nieźle sobie w nich radził.
Przez kilka chwil kobiety śledziły wzrokiem najlepszego znanego hakera, którego Cellar miało szczęście wcielić do swoich szeregów. W końcu starsza z nich przerwała ciszę, rzucając towarzyszce rozbawione spojrzenie.
– Przyzwyczajaj się, złociutka. Tu mało kto jest normalny. Chodź, poznasz naszych chłopaków.
Hex poprowadziła ją krętym korytarzem, który zarówno z powodu lokalizacji – całe imperium ruchu oporu znajdowało się głęboko pod ziemią – jak i wyglądu nieodparcie kojarzył się z tunelem wydrążonym przez wielkiego kreta. W końcu zatrzymały się przed jakimiś drzwiami – jednymi z wielu, które bez trudu można było przeoczyć. Ana uświadomiła sobie, że jeszcze nie miała okazji rozejrzeć się w tej części bazy. Tak naprawdę do tej pory niewiele widziała, jej życie ograniczało się do dość niewielkiej przestrzeni i kontaktu z zaledwie kilkoma osobami. Od teraz miało się to zmienić. Zerknęła z zaciekawieniem na swoją nową patronkę, która przyjrzała jej się krytycznie i westchnęła.
– Dostałaś najlepszych ludzi, ale… To banda niezłych popaprańców. Nie daj im się.
Szybko wpisała kod i pchnęła drzwi, które otwarły się bezszelestnie. Kiedy przekroczyły próg, powitały je pełne podziwu spojrzenia czterech par oczu. W dźwiękoszczelnym pomieszczeniu rozległo się nawet kilka gwizdów wyrażających uznanie. Właściwie brakowało tylko owacji na stojąco. Hex pokręciła głową.
– Chłopcy, poznajcie nowego szefa. – Położyła silną dłoń na ramieniu dziewczyny i dokonała prezentacji, kolejno wskazując zgromadzonych. – Ano, to jest Chris. Odpowiada za zaopatrzenie. Obok siedzi Tim, mechanik.
Chris lekko skinął głową. Tim posłał jej zabójczy uśmiech, stanowiący zapewne najskuteczniejsze narzędzie w licznych podbojach serc niewieścich. Gdy tylko Hex ich przedstawiła, dwaj pozostali, niemal identyczni młodzieńcy o zwodniczo ponurym wyglądzie, zerwali się ze swoich miejsc i zasalutowali, szczerząc się przy tym radośnie.
– A to Rob i Jon, nasze maskotki. Dopiero się uczą, ale mają zadatki na świetnych agentów. Będą twoimi oczami i uszami.
Bliźniacy przez moment odstawiali teatrzyk, kłócąc się o to, który z nich ma dostąpić zaszczytu bycia przepięknymi żółtymi oczami, a któremu przypadną w udziale niepozorne, ledwie widoczne uszy. Kiedy w końcu ustalili, że jeden weźmie prawe oko i ucho, a drugi lewe – przy czym po upływie określonego czasu mogą wymieniać się stronami – przyskoczyli do zdezorientowanej Anabelle i pociągnęli ją za ręce. Nim się obejrzała, już siedziała między nimi przy okrągłym stole. Wszyscy mężczyźni wpatrywali się w nią jak urzeczeni. Popatrzyła po nich z niepokojem. Hex wciąż stała przy drzwiach ze skrzyżowanymi ramionami, obserwując wszystko z uśmiechem. Najwyraźniej liczyła na niezły ubaw i ani myślała wtrącać się w ich gierki. Nie chciała psuć sobie zabawy.
– Krążą plotki…
– A możesz nam…
– Zaraz, stop! – Ana nie lubiła takich sytuacji. Musiała podnieść głos, bo Jon i Rob zaczęli jeden przez drugiego wyrzucać z siebie słowa z prędkością nieco przestarzałych karabinów maszynowych. Gdyby nie zareagowała w porę, zalałoby ją nieprzebyte morze słów, z których połowy pewnie i tak by nawet nie zrozumiała. – Przede wszystkim, miło mi was poznać. – Widząc wwiercające się w nią natarczywe spojrzenia, westchnęła z rezygnacją. – No dobra, pytajcie. Tylko nie wszyscy naraz.
– Coś tam już słyszeliśmy, w Cellar żadna sensacyjna wiadomość się nie ukryje. – Tim przyglądał jej się z żywym zainteresowaniem. – Ale jak to się właściwie stało, że taka ślicznotka do nas trafiła?
Jego ton ją zirytował. Wprost nie znosiła, kiedy ktoś próbował traktować ją jak pustogłową lalunię. Doskonale znała swoją wartość i nie zamierzała na to pozwalać. Postarała się jednak, żeby jej głos zabrzmiał neutralnie, kiedy odpowiadała. W końcu miała pracować z tymi ludźmi. Aby odnieść sukces na tym polu, należało zbudować z nimi w miarę przyzwoitą relację.
– Normalnie, nawiałam z Instytutu przed czystkami. Ale to już pewnie wiecie. – Wzruszyła ramionami.
Mężczyzna nie zamierzał dać za wygraną. Albo z jakiegoś powodu i jemu przypadła do gustu jej gadzia aparycja, albo najzwyczajniej w świecie był notorycznym podrywaczem i obdarzał swoimi względami wszystko, co reprezentowało odmienną płeć niż on sam.
– Doprawdy, skarbie…
– Ej, ej. A ty nie masz dziewczyny? – wpadła mu w słowo, nie kryjąc irytacji.
– Nie…
– To znajdź sobie jakąś, a ze mnie zejdź – ucięła.
Pomieszczenie wypełniły owacje zachwyconych bliźniaków, którzy ponownie zaczęli się przekrzykiwać, wpatrując się w nią niemal z psim uwielbieniem. Chris gwizdnął cicho, wyrażając podziw i uśmiechnął się szeroko.
– Co za kobieta! Wyjdziesz za mnie?
Odwróciła się do niego, mierząc go wzrokiem. Ten przynajmniej nie próbował otwarcie jej podrywać. Przynajmniej jeszcze nie. Widać było, że świetnie się bawi, po prostu łapiąc okazję do żartów. Gdy uchwycił jej spojrzenie, puścił do niej oko. Prychnęła cicho i odpowiedziała lekkim tonem:
– A jesteś trzeźwy?
– Chyba tak.
– To nie wyjdę. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
– A co, gdybym nie był?
– Wtedy musiałabym się nad tym zastanowić… I tak albo byś potem nie pamiętał, albo uznał, że to jakieś majaki umęczonej przez promile łepetyny.
Hex pozwoliła im się przez chwilę pośmiać. Kiedy uznała, że proces zapoznania członków zespołu mają już szczęśliwie za sobą, odchrząknęła znacząco, natychmiast doprowadzając do porządku czterech najwyraźniej zachwyconych Aną mężczyzn. Cieszyła się w organizacji sporym szacunkiem, nie dziwiło więc, że bez trudu potrafiła zapanować nawet nad taką bandą niepoprawnych zgrywusów. Kiedy zapadła cisza, kiwnęła głową z zadowoleniem i usiadła naprzeciwko Anabelle, patrząc na nią z uwagą.
– Cieszę się, że się dogadaliście, bo teraz ty przejmujesz dowodzenie. My mamy ułatwić ci przeprowadzenie misji i możesz nas prosić o wszystko, choć nie obiecuję, że każdą sprawę uda nam się załatwić. Pomożemy w miarę możliwości, ale to ty wytyczasz kierunek. Pokaż wszystkim, ile jesteś warta.
Dziewczyna skinęła z wdzięcznością i powiodła wzrokiem po członkach swojego nowego zespołu, próbując ocenić, jak daleko są zdolni się posunąć. Spodobała jej się determinacja i gotowość do działania, którą dostrzegła. Nie ulegało wątpliwości, że może na nich polegać. A było to niezwykle ważne, skoro mieli działać razem – ona sama co prawda posiadała wiedzę pozwalającą zaplanować całą akcję, ale to starsi od niej stażem członkowie Cellar mieli wszelkie środki i doświadczenie potrzebne do jej przeprowadzenia.
W razie powodzenia obie strony odniosłyby znaczące korzyści. Ana przede wszystkim otrzymała możliwość odegrania się na ludziach, którzy odpowiadali za cierpienie, a potem unicestwienie tylu żyjących istot – nie tylko modeli, ale też stworzeń będących dawcami wykorzystywanego do eksperymentów materiału genetycznego. Życia im nie zwróci, ale może ich pomścić. Poza tym tylko w ten sposób zyska pewność, że już nikt na nią nie poluje. Cała organizacja zaś stawała przed szansą odniesienia bodaj największego sukcesu w historii swojego istnienia. Rozbicie od środka tak potężnej rządowej instytucji byłoby nie lada wyczynem, bezprecedensowym nie tylko w skali kraju, ale całego świata. Gra naprawdę była warta świeczki.

***

– Szlag, będą kłopoty…
– Widzisz, właśnie dlatego z nami pracujesz. Nic nie ma prawa nas zaskoczyć.
Udało mu się nie wzdrygnąć, kiedy tuż za jego plecami rozległ się aksamitny głos. Znowu nie słyszał, kiedy Anabelle weszła do pokoju, ale już do tego przywykł. Podobnie jak do faktu, że dziewczyna zawsze dostaje wszystko, czego chce. W jakiś sposób udało jej się przekonać kierownictwo, że potrzebuje go w swoim zespole i teraz chwilowo była jego szefem. Nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało – i tak w zasadzie robił, co chciał, a przynajmniej pracował dla kogoś, z kim potrafił się dogadać. Reszta nie miała dla niego znaczenia.
Odwrócił się do niej w swoim obrotowym fotelu i na moment oniemiał. Ana stała przed nim całkowicie naga, jedynie sięgające łopatek włosy stanowiły jakąkolwiek osłonę. Skóra pokryta drobnymi, mieniącymi się złotawo ciemnozielonymi łuskami lśniła w świetle lamp niczym doskonale wyszlifowany diament. Choć wyglądała oszałamiająco, nie dało się nie zauważyć różnic w jej anatomii względem zwykłych kobiet.
– Nie masz…
– Byłam tylko eksperymentem i nie mieli zamiaru przeznaczać mnie do reprodukcji. Jestem bezpłodna, więc pewne… elementy są całkowicie zbędne – wyjaśniła, ostentacyjnie przewracając oczami. – Tak do was przyszłam i tak ruszę do akcji, więc lepiej się przyzwyczaj. A teraz przestań się gapić i dawaj, co masz.
Dennis przełknął ślinę i spróbował na powrót skupić się na pracy. Pomyślał o tym, co właśnie odkrył. Zastanawiał się, jak Anabelle zareaguje na informacje, które zaraz jej przekaże. Był pewny, że nie pokrzyżuje jej to planów, ale mogło je znacznie skomplikować.
– Wiesz, że nie zlikwidowali wszystkich modeli? Jest M1K3, D1AN3, 70RR3 i parę innych, po kilka egzemplarzy. Najwyraźniej zostawili ich sobie w roli strażników.
– Lepszych by nie znaleźli. Mike, Diane i Torre to całkowicie bezwolne twory, zrobią wszystko, co im się każe. I są diabelnie skuteczne.
– Widzę, że się znacie.
– Przez jakiś czas z nimi ćwiczyłam… Najwyraźniej znowu staniemy przeciwko sobie.
Westchnęła cicho. Z jednej strony wymarzeni superżołnierze Instytutu to pozbawione własnej woli i świadomości maszyny do zabijania. Z drugiej – to wciąż żywe, zniewolone istoty, które na dodatek nie były odpowiedzialne za swoje czyny. Wykonywały jedynie rozkazy ludzi, którzy mieli nad nimi władzę. Anie było ich szkoda, nigdy nie chciała z nimi walczyć, ale póki żyła na warunkach szalonych naukowców, którzy ją stworzyli, nie miała innego wyjścia. Teraz też nie.
– Jak dużo ich tam trzymają?
– Obawiam się, że całkiem sporo.
– No dobrze, coś wymyślimy. Pracuj dalej i informuj mnie na bieżąco.
Chłopak zasalutował niedbale, na powrót wpatrzony w ekran, który był dla niego niemal całym światem. Zdawało się, że w tym wirtualnym radził sobie znacznie lepiej, niż w rzeczywistym. Anabelle przyglądała mu się przez moment, a potem bezszelestnie opuściła jego królestwo. Czekało ją mnóstwo pracy.

***

– Litości – rzuciła Hex, gdy Ana weszła do małej salki konferencyjnej przydzielonej ich zespołowi – przecież chłopcy cię pożrą, jeśli cię tak zobaczą. Zaślinią nam cały stół.
Dziewczyna wzruszyła obojętnie ramionami. Choć wreszcie przywykła do chodzenia w ubraniu, które dostała po przystąpieniu do Cellar, nie lubiła go zakładać. Krępowało ją i nie pozwalało czuć się swobodnie we własnym ciele. Poza tym świeżo po wylince skóra była jeszcze bardzo delikatna i tkanina nieprzyjemnie ją podrażniała przy nawet najlżejszym poruszeniu. Wiedziała, że wystawiona na działanie środowiska, stwardnieje znacznie szybciej, zapewniając jej najlepszą ochronę, jakiej nie będzie w stanie dać żaden kombinezon, choćby uszyty z najtrwalszych materiałów. Mocne łuski były niezwykle odporne na uszkodzenia mechaniczne, a także działanie zarówno ognia, jak i żrących substancji, ponadto zapewniały świetną izolację termiczną. Nie miała pojęcia, jak naukowcom udało się osiągnąć tak imponujący efekt, niemniej akurat za to mogła być im wdzięczna. Jedynymi słabymi punktami były oczy, naturalne otwory ciała oraz czubek głowy – na którym dla zapewnienia sobie przyjemnych wrażeń estetycznych lub też zaspokojenia własnych ambicji czy jakichś wynaturzonych potrzeb jej twórcy umieścili włosy. W istocie wyglądały wspaniale, lecz nie spełniały żadnej praktycznej funkcji, często wręcz przeszkadzały. Mimo to z jakiegoś powodu nie miała ochoty się ich pozbywać – być może dlatego, że była to jedna z niewielu cech wspólnych z gatunkiem ludzkim, do którego czasem pragnęła przynależeć.
– Wiesz, nie dbam o to. Koniec dostosowywania się do waszych norm. Teraz niech moi ludzi dostosują się do mnie.
Słysząc to, starsza kobieta uśmiechnęła się z satysfakcją. Mimo determinacji, którą dostrzegała w Anie, nie była pewna, jak sprosta ona czekającemu zadaniu. Teraz utwierdziła się w przekonaniu, że dziewczyna w każdej sytuacji będzie chciała postawić na swoim i wygra tę walkę bez względu na wszystko. Dobrze to rokowało, oby tylko nie zgubiła jej zbytnia pewność siebie. Hex musiała o to zadbać. ANB3113 była zbyt cennym nabytkiem dla Cellar, a jej misja była zbyt ważna, żeby coś mogło pójść nie tak. To dlatego do czuwania nad wszystkim oddelegowali właśnie ją. Jej dowództwo mogło zaufać, ona niczego nie schrzani. I nie pozwoli na to nikomu innemu.
Do pomieszczenia weszło pięciu mężczyzn. Wszyscy stanęli jak wryci. Czterech z nich przyjrzało się Anie oczami okrągłymi jak spodki, z otwartymi ustami, na moment zapominając, gdzie są i co tu robią. Jedynie Dennis, z którym widziała się już wcześniej, zachował się w miarę normalnie, poświęcając jej jedno przelotne spojrzenie, a potem szybko odwracając się, by zamknąć za sobą drzwi.
Niespecjalnie podobało jej się, jak na nią patrzą, ale była na to psychicznie przygotowana. Musiała znieść tę drobną niedogodność, miała tylko nadzieję, że szybko przyzwyczają się do dość niecodziennego widoku. Zresztą, nic w tym złego, że się gapili, o ile nie będzie ich to zanadto rozpraszać. Nie mogli sobie pozwolić na żadne głupie ekscesy, czekało ich ważne zadanie. Uznała, że powinna wyjaśnić to jak najszybciej, żeby uniknąć problemów.
– Rozumiem wasze zakłopotanie, chłopcy, ale przyzwyczajcie się, póki mamy na to czas. Uwierzcie, że żaden z was nie ma tak doskonałej ochrony, jak moja naturalna. Musi tylko dojrzeć.
Wszyscy mężczyźni skinęli głowami, starając się oderwać wzrok od wdzięków swojej młodej szefowej. Znacznie im to ułatwiła, sprawnie przechodząc do omawiania najistotniejszych spraw, których jeszcze nie zdążyli przerobić. Wyrywała ich po kolei do odpowiedzi, wypytując o szczegóły technicznie i opinie dotyczące tematów, w dziedzinach których byli specjalistami. Korzystając z uzyskanych informacji oraz pomocy doświadczonych towarzyszy, opracowała plan, mający największe szanse powodzenia. Starała się również przewidzieć sytuacje, w których coś mogłoby pójść nie tak i na ich potrzeby przedyskutowała z zespołem możliwe alternatywne rozwiązania. Wykazała przy tym znaczne zdolności organizacyjne, zdobywając najwyższe uznanie Hex – która w duchu przyznała, że sama nie zajęłaby się wszystkim lepiej niż młodsza koleżanka. Choć żółtodziób, Anabelle udowodniła, że z pewnością nie jest głupia. Jej analityczny umysł i żywa inteligencja w połączeniu z pewną zadziornością czyniły z niej urodzoną przywódczynię.
– Skoro teorię mamy wreszcie rozpracowaną, czas zabrać się za właściwe przygotowania. Wiecie, co macie robić. W razie wątpliwości konsultujcie się ze mną. Dołączę do was, kiedy tylko będę mogła. Pancerz musi stwardnieć, wcześniej nic nie zdziałam.

***

Niewielka sala treningowa, którą Ana miała na wyłączność, odkąd Cellar przyjęło ją w swoje szeregi, nadawała się idealnie do przeglądu całego oprzyrządowania. Chris stanął na wysokości zadania i zorganizował dosłownie wszystko, co mogło okazać się przydatne, a nawet znacznie więcej – jak powiedział, tak na wszelki wypadek. Było tu dużo sprzętów, o których Anabelle nigdy nawet nie słyszała, choć dla członków ruchu oporu ich obsługa stanowiła codzienność. Teraz musiała nauczyć się, do czego służą i jak ich używać. Na szczęście nigdy nie miała problemów z przyswajaniem nowych informacji.
Mężczyzna popatrzył na nią z powątpiewaniem, przeciągając palcami po jej idealnie gładkim przedramieniu.
– Nie wiem, w jaki sposób wyposażymy cię w cokolwiek, jeśli się nie ubierzesz. Na tym nic się nie utrzyma.
– Spójrz na to – odparła z uśmiechem.
Uniosła rękę, by mógł lepiej widzieć i najeżyła łuski, nadając skórze przyczepność, której pozornie brakowało. Mogła to zrobić w dowolnym sektorze – jak nazywali to jej twórcy – unosząc mniejszą lub większą partię. Krawędzie były tak ostre, że w zasadzie z łatwością wyrządziłaby poważną krzywdę przeciwnikowi, nawet się specjalnie nie wysilając.
Kolejnym praktycznym rozwiązaniem, które zastosowali w jej przypadku naukowcy, były zachyłki skórne, rozlokowane na całym ciele. Właściwie nie było ich widać, póki pozostawały zamknięte. Posiadała ich taką ilość, że mimo niewielkich rozmiarów mogłaby zgromadzić w nich niezły arsenał, o ile uprzednio zostałby dostosowany gabarytowo.
Z doświadczenia wiedziała też, że sprzęt można wpiąć w odpowiednio zaplecione włosy – dość grube i mocne, by utrzymać całkiem spory ciężar – które, choć gładkie z wyglądu, wbrew pozorom wcale nie były śliskie. Jak widać, „tatusiowie” nawet ten aspekt przemyśleli. Może nie była to najwygodniejsza opcja, ale na pewno możliwa do wykorzystania w razie konieczności.
Najistotniejsze jednak było to, że jako perfekcyjny zabójca nie potrzebowała żadnej broni. Mocne łapy wyposażone były w twarde pazury, usta pełne ostrych zębów, a cienki koniec długiego ogona ciął niczym dobrze naostrzony miecz samurajski. Całe ciało było silnie umięśnione, a lata morderczego treningu sprawiły, że każdą z jego części w pełni kontrolowała i potrafiła posługiwać się nimi ze śmiercionośną precyzją. Właściwie potrzebowała więc tylko sprzętu, który pozwoliłby jej wszędzie wejść i zapewnił łączność z zespołem.
Chris skinął głową z uznaniem. Reszta członków ekipy – którzy przyglądali się wszystkiemu spod ścian, żeby nie wchodzić szefowej w drogę – przysłuchiwała się wymianie zdań z ciekawością. Żadne z nich nigdy wcześniej nie spotkało takiej istoty. W miarę jak Ana odkrywała kolejne swoje sekrety, coraz trudniej było im uwierzyć, że jakikolwiek człowiek był w stanie stworzyć organizm tak doskonale przystosowany do samodzielnego wypełniania niebezpiecznych zadań, do których go przeznaczono, na dodatek w sposób tak przemyślany i przewidujący. Coraz bardziej utwierdzali się przy tym w przekonaniu, że jest ona właściwą osobą we właściwym miejscu – i że tylko z nią mają duże szanse na powodzenie misji.

***

Tim prowadził w skupieniu. Tuż obok siedziała komenderująca nim nieustannie Hex, jednogłośnie wyznaczona na zastępczynię Any i odpowiadająca za zespół, gdyby coś poszło nie tak. Cała reszta – z wyjątkiem Dennisa, który kontaktował się z nimi ze swojego centrum dowodzenia w podziemnej bazie – zgromadziła się na tyle pojazdu, przygotowując się do akcji. Bliźniacy ustalali podział obowiązków, choć raz zapominając o zwyczajowych wygłupach, świadomi powagi sytuacji. Chris pomagał Anie zamocować sprzęt i udzielał ostatnich wskazówek odnośnie korzystania z niego, przy okazji powtarzając z nią kolejne elementy planu. Wydawało się, że wszyscy są doskonale przygotowani do spełniania swoich zadań. Nie było miejsca na błędy.
– Wiecie, co macie robić?
Odpowiedziały jej potwierdzające pomruki. Potrzebny był ktoś na zewnątrz, więc mechanik i jej zastępczyni mieli pozostać na pozycji wyjściowej i wkroczyć do akcji tylko w ostateczności. Chris, Jon i Rob wchodzili z Aną, pomagali przełamać pierwszy opór i ubezpieczali jej tyły. Główną część zadania miała wykonać osobiście, bez niczyjej pomocy. Choć nie chciała się do tego przyznać nawet przed sobą, już nie mogła się doczekać.
Gdy dotarli na miejsce, wyskoczyła na zewnątrz z trzema mężczyznami. Poprowadziła ich ukradkiem w stronę bazy, z której jakiś czas temu uciekła. Wdarli się do środka dokładnie w tym samym miejscu i ruszyli trasą, którą ona wtedy pokonała. Nie musieli obawiać się alarmu – Dennis zatroszczył się o to zawczasu. Zalogował się do systemu, zneutralizował wszystkie czujniki i wyłączył kamery. Zakłócił nawet sygnał radiowy, uniemożliwiając wrogowi komunikację. Tajemnicą pozostawało, w jaki sposób udało mu się zrobić to tak, że jej oddział na tym nie ucierpiał – ich sprzęt działał bez zarzutu. Tak naprawdę jedyne zagrożenie stanowili więc ludzie i stworzeni przez nich żołnierze.
Na pierwszy patrol natknęli się dosyć szybko. Nie było sposobu uniknąć konfrontacji, przejście, w którym się znaleźli, było jedyną drogą, nie dało się więc ominąć tych kilku klonów Torre. Przy pomocy uzgodnionych wcześniej sygnałów dała znać towarzyszom, z kim mają do czynienia, wydała kilka krótkich poleceń i bez wahania wyskoczyła zza załomu korytarza. Z miejsca rzuciły się na nią dwa stwory, przypuszczając doskonale zsynchronizowany atak. Znała wszystkie ich słabe punkty – jeszcze w bazie podzieliła się tą wiedzą z Chrisem i bliźniakami – więc szybko rozprawiła się z niezbyt wymagającymi przeciwnikami. Pozostałą czwórką zajęli się w tym czasie jej towarzysze. Musiała przyznać, że jak na pierwsze starcie z superżołnierzami poradzili sobie znakomicie. Czekały ich jednak trudniejsze walki – tak naprawdę 70RR3 były najsłabszymi z wyprodukowanych modeli, które System przejął na swoje potrzeby. Nic dziwnego, że patrolowały najbardziej zewnętrzną część budynku.
– Ładnie, chłopcy – mruknęła do nieco zziajanych towarzyszy – ale będzie coraz trudniej. Idziecie?
Zgodnie skinęli na potwierdzenie. Chciała dać im możliwość odwrotu, jeśli uznają, że sobie nie poradzą, nie mogła ich narażać. Miała jednak przy sobie honorowych ludzi gotowych na wszystko. Zamierzali trzymać się planu do końca, a to oznaczało, że jeszcze przez jakiś czas będą jej towarzyszyć i pomogą przebić się do centrum dowodzenia.
W miarę jak przedzierali się w głąb bazy, robiło się coraz niebezpieczniej. Kolejni strażnicy byli klonami znacznie sprawniejszych modeli, co podnosiło poprzeczkę w następnych starciach. Ana widziała wyraźnie, że jej towarzysze stopniowo tracą energię, teraz nie mieli już jednak szans się wycofać. Zresztą zdawała sobie sprawę, że i tak by jej nie zostawili – przeciwników było coraz więcej, bez pomocy mogłaby sobie z nimi nie poradzić. Pewnie coś by wymyśliła, ale metoda siłowa była najmniej skomplikowanym rozwiązaniem w ich sytuacji. Pozostawało tylko nie tracić czujności i mieć nadzieję, że razem sprostają każdemu wyzwaniu.

***

Przed nimi w półmroku zamajaczyła słaba poświata, obrysowująca przepust do śluzy stanowiącej jedyne przejście do najtajniejszej części. Tutaj musiała porzucić towarzyszy. Od tej pory była zdana tylko na własne siły.
– Bez względu na wszystko trzymajcie się planu, chłopcy. I uważajcie na siebie.
– Ty też. Powodzenia.
Skinęła krótko głową, poprawiła upięcie warkocza, aby przypadkiem nie poluzował się w najmniej odpowiednim momencie i śmiało ruszyła przed siebie. Dennis zapewnił ją, że udało mu się przełamać zabezpieczenia i droga stoi przed nią otworem. Pewnie nie było już co liczyć na element zaskoczenia, który niewątpliwie zapewniłby jej przewagę, ale właściwie nie miało to większego znaczenia. Do tej pory wszystko szło po ich myśli, a jej pozostało do wykonania chyba najprostsze zadanie. Musiała już tylko odszukać czterech pozostałych przy życiu naukowców i ich zlikwidować, a potem bezpiecznie wyprowadzić towarzyszy na zewnątrz, zanim zrównają z ziemią cały kompleks. Największy problem mógł stanowić szef projektu, obecnie kierujący „Eradicate”, mimo to nie przewidywała większych komplikacji. Prędzej czy później dopadnie ich wszystkich.
Bez trudu dostała się do centrum bazy. Haker po raz kolejny stanął na wysokości zadania. Pogratulowała sobie w duchu, że dołożyła wszelkich starań, by dołączył do jej zespołu. Zatrzymała się na moment, przypominając sobie rozkład pomieszczeń. Obecnie znajdowała się w jedynym sektorze, po którym mogła się swobodnie poruszać, kiedy wreszcie uznano, że nie będzie sprawiać kłopotów. Przez niemal dwadzieścia lat to właśnie był jej dom. Na wylot znała każdą salę i wszystkie przejścia, wiedziała, w których miejscach może spodziewać się ewentualnych utrudnień. Po krótkim zastanowieniu skierowała się do części laboratoryjnej, pewna, że wie, gdzie znaleźć każdego z czwórki uczonych.
Tak jak się tego spodziewała, doktora Daniela Schollara zastała w pracowni diagnostyki molekularnej. Jak każdego dnia w ciągu tych dwudziestu lat, siedział przy swoim ulubionym stanowisku i badał jakieś próbki, korzystając z olbrzymich możliwości skaningowego mikroskopu elektronowego najnowszej generacji. Odkąd już blisko dekadę wstecz udoskonalił ten sprzęt na własne potrzeby, niemal się z nim nie rozstawał. Choć Instytut oficjalnie został rozwiązany, najwyraźniej wciąż prowadzono tu eksperymenty. Ta perspektywa nieco zaniepokoiła Anę. Przez moment obserwowała niczego nieświadomego naukowca, przysłuchując się dobrze znanym pomrukom zadowolenia, które co jakiś czas wydawał, po czym zbliżyła się do niego bezszelestnie. Błyskawicznie pochyliła się nad nim i chwyciła go za głowę, zasłaniając mu usta i przystawiając ostry koniec ogona do pokrytej zmarszczkami szyi. Starzec zadrżał w jej silnych ramionach, gdy wysyczała zjadliwe pożegnanie do jego ucha. Jednym ruchem skręciła mu kark i przytrzymała ciało, póki nie ustały konwulsje. Gdy truchło bezwładnie obwisło w jej uścisku, rzuciła je na uporządkowany pulpit, obdarzyła ostatnim zimnym spojrzeniem i opuściła pomieszczenie, nie kłopocząc się zamknięciem za sobą drzwi. Jeśli ktoś tu zajrzy i go zobaczy, trudno – i tak nie zdołają jej uciec.
W kolejnym, znacznie bardziej rozbudowanym laboratorium, popularnie zwanym wylęgarnią, natknęła się na Solomona Bedlamita i Davida Pioneera. Obaj zdawali się zaskoczeni jej obecnością. By nie ryzykować, że wezwą pomoc, rzuciła się na nich, nim zdążyli zareagować w jakikolwiek sposób. Pierwszego z mężczyzn uderzyła na odlew ogonem, rozcinając mu krtań. Z głębokiej rany buchnęła fontanna krwi, a z ust zamiast krzyku dobył się jedynie niezrozumiały charkot. Gdy upadał, jego towarzysz został zamknięty w żelaznym uścisku. Pazury zagłębiły się w miękkim ciele, niemal rozszarpując wątłą szyję na strzępy. Przez chwilę patrzyła obojętnie, jak naukowcy wykrwawiają się na sterylną jasną posadzkę. Gdy szkarłatne kałuże połączyły się w jedną, obróciła się na pięcie, nasłuchując niepokojących dźwięków dobiegających z pomieszczenia, które już jako mała dziewczynka znienawidziła najbardziej na świecie. To tam zamykali ją, by przeprowadzać wszystkie te bolesne badania. Nie podobały jej się odgłosy, które słyszała. Domyśliła się jednak, że to w ich kierunku musi się teraz udać.
Przepełniona niezrozumiałymi obawami, opadła na cztery kończyny i zaczęła skradać się korytarzem. Bardzo rzadko to robiła, w końcu i tak potrafiła poruszać się bezszelestnie, lecz czuła, że tym razem bezpieczniej będzie obniżyć środek ciężkości i zapewnić ciału większą stabilność. Po raz pierwszy nie miała pojęcia, czego się spodziewać. Wychwyciła jakąś zmianę w powietrzu. Nieznany zapach, który dotarł do jej nozdrzy, bez wątpienia wydzielany był przez żywą istotę. Miał w sobie coś, co pobudzało jej zwierzęcy instynkt do ucieczki. Zmuszała się do każdego kolejnego kroku, walcząc z narastającym przerażeniem. Naraz zatrzymała się, przypominając sobie, że nie jest tu sama. Przycupnęła przy ścianie, zmuszając wszystkie zmysły do najwyższej czujności i uruchomiła nadajnik.
– Trzymają tu coś, czego się nie spodziewaliśmy. Jeszcze nie wiem, co to, ale na pewno jest niebezpieczne. Ewakuujcie się, chłopcy, to rozkaz. Jeśli go nie pokonam, zginiecie wszyscy.
Nie czekając na odpowiedź, wyłączyła sprzęt. Żywiła nadzieję, że żadnemu z jej ludzi nawet przez myśl nie przejdzie do niej dołączać, ale nie miała czasu o to zadbać. Teraz musiała skupić się na sobie, sięgnąć w głąb po wszystkie pokłady energii, jakie jej zostały. Wciąż pamiętała lekcje medytacji, na których ją tego uczono. To były najprzyjemniejsze zajęcia, pozwalające przejąć pełną kontrolę nad ciałem i wyciszyć emocje. W takim stanie idealnej harmonii ustroju nic nie mogło stanąć jej na przeszkodzie.
Gdy uznała, że jest gotowa na wszystko, cokolwiek ją tam spotka, ruszyła przed siebie. Im bliżej się znajdowała, tym bardziej wzmagał się zapach, a nieprzyjemne odgłosy stawały się głośniejsze. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości – Schollar, Bedlamit, Pioneer i Soverren musieli stworzyć następną kreaturę. Czekało ją kolejne starcie, być może najtrudniejsze.
Pomocy Dennisa nie sposób było przecenić, nawet dostanie się do zazwyczaj najpilniej strzeżonego pomieszczenia nie nastręczyło żadnych trudności. Weszła i zaraz za progiem zatrzymała się, obserwując rozgrywającą się na jej oczach scenę.
Profesor Gabriel Soverren, niegdyś odpowiedzialny za projekt ANB3113, a teraz kierujący poczynaniami Systemu, szarpał się z aktualnie niedziałającymi automatycznymi kajdanami przytrzymującymi na stole ryczącą wściekle bestię, usiłując je otworzyć. Najwyraźniej działania najlepszego hakera Cellar sprawiły jednak, że było to nieosiągalne. Gdyby nie gadzia skóra opinająca imponującą muskulaturę i intensywnie rude włosy stwora, byliby do siebie bliźniaczo podobni z naukowcem. Sylwetka potwora i kwadratowa twarz o ostrych rysach w sposób oczywisty wskazywały, kto tym razem był dawcą ludzkiego materiału genetycznego.
Gdy uczony zorientował się, że jego podopieczny się uspokoił i znieruchomiał niczym drapieżnik obserwujący ofiarę, porzucił swoje zmagania i odwrócił się w stronę drzwi. Na jego twarzy wykwitł dobrze znany Anie cyniczny uśmiech. Mimo sytuacji, w której się znalazł, mężczyzna zdawał się być niezwykle pewny siebie.
– Witaj, skarbie. Wiedziałem, że do nas wrócisz. Jak widzisz, czekaliśmy na ciebie.
Odsunął się na bok. Jego najnowszy model – który w międzyczasie zdążył w jakiś sposób rozprawić się z okowami przy pomocy ogona – stanął tuż obok, rzucając dziewczynie wyzywające spojrzenie jadowicie żółtych oczu. Uśmiechnął się z wyższością, wyczuwając jej zdenerwowanie.
– Poznaj GBR13L, nasze największe osiągnięcie. W modelowaniu wykorzystaliśmy wiedzę, którą zdobyliśmy dzięki tobie, słońce, część rozwiązań wymagała jednak udoskonalenia. Dodatkowo przyspieszyliśmy cały proces i… Zresztą po co się będę wysilał, sama oceń. – Zrobił krótką pauzę, napawając się doniosłą w jego przekonaniu chwilą. – Dzieci, poznajcie się.
Jak na komendę, model GBR13L rzucił się do ataku. Był niesamowicie szybki i zwinny, podobnie jak Anabelle, lecz zdecydowanie przewyższał ją siłą. Już po pierwszym bezpośrednim starciu – choć udało jej się jakoś z niego wybrnąć – wiedziała, że jest bez szans. Gdy się od siebie odsunęli, po jej szyi spływała krew, a mięśnie ramion drżały z wysiłku. Przeciwnik uśmiechnął się nieznacznie. Wyglądał wręcz na zrelaksowanego i chyba świetnie się bawił. Najwyraźniej nie zamierzał się spieszyć, chciał wykończyć ją powoli, delektując się zadawanym cierpieniem. Czytała to w niepokojąco inteligentnych gadzich oczach. Przypuszczała, że nie wyjdzie stąd żywa.
– Jak widzisz, osiągnęliśmy sukces. Gabriel jest chodzącym ideałem. Za jakiś czas zajmie moje miejsce na najwyższym szczeblu „Eradicate”. To będzie jego imperium. Powinnaś być dumna, moja droga, osobiście się do tego przyczyniłaś.
Gdy tylko Soverren zamilkł, model ponownie przystąpił do ataku. Tym razem udało jej się zrobić unik, co wyraźnie rozwścieczyło przeciwnika. Wydał z siebie gromki ryk i rzucił się w pogoń za dziewczyną. Nie mogąc mu umknąć, w mgnieniu oka przeszła do ofensywy. Ostre pazury rozorały twarz rywala, uszkadzając lewe oko, które natychmiast zalała spływająca z ran posoka. Cios zadany w odwecie cisnął nią o ścianę z taką siłą, że przez chwilę walczyła o oddech, zwijając się na podłodze.
Nim zdążyła w pełni odzyskać kontrolę nad ciałem, uderzenie grubego ogona odrzuciło ją na środek pomieszczenia jak szmacianą lalkę. Kończyny nie chciały jej słuchać, mimo to uniosła głowę i hardo spojrzała Gabrielowi w oczy. Odnalazła w nich wściekłość, nad którą z trudem panował. Nie miała szans przeciwko takiej furii, ale zamierzała walczyć do końca. Przeciwnik to dostrzegł i uśmiechnął się złowieszczo.
– Widzę, że się nie poddajesz – wycharczał głosem ledwie przypominającym ludzki. – Dobrze, będzie więcej zabawy.
W dwóch susach znalazł się przy niej, chwycił ją za gardło i bez trudu uniósł w górę. Zawisła pół metra nad podłogą, raz po raz chlaszcząc go ogonem. Najwidoczniej nie robiło to na nim wrażenia, stał niewzruszenie niczym marmurowy posąg. Zerknął na swojego stwórcę, jakby oczekiwał jego przyzwolenia, choć Soverren już dawno utracił nad nim wszelką kontrolę.
– Na co czekasz, jest twoja – prychnął naukowiec, patrząc na Anę z przedziwną mieszaniną czułości, rozczarowania i obrzydzenia. – Od początku była.
GBR13L zwrócił twarz w jej stronę i obnażył kły w przerażającym rekinim uśmiechu. Anabelle wykorzystała moment rozkojarzenia przeciwnika i bez zastanowienia wraziła kciuk w jego lewe oko. Wbiła go najgłębiej, jak mogła, a gdy ją puścił, skoczyła na nogi, z niejaką trudnością łapiąc równowagę i natychmiast wczepiła się pazurami w sztywno sterczącą rudą czuprynę. Intuicja jej nie zawiodła – szczycący się swoją przemyślnością naukowcy popełnili te same błędy, co w jej przypadku i nie pozbawili nowego superżołnierza słabych punktów. Przytrzymując głowę miotającego się Gabriela, wbiła ostre zęby w jego gardło. Silne ramię zdołało ją odepchnąć, lecz wykorzystała impet uderzenia. Zatrzymując się w pewnej odległości, wypluła kawałki mięśni, które zdołała wyrwać i otarła podbródek z krwi rywala. Widziała, że pojął swój błąd i już nie będzie się z nią cackał.
Kiedy ruszył na nią, najeżyła ostre łuski na ogonie i zamachnęła się, mierząc w odsłoniętą tchawicę. Gabriel zdołał zareagować w porę. Poczuła, jak drobne kręgi trzeszczą niebezpiecznie w jego dłoni. Błyskawicznie wygładziła skórę i odskoczyła, wyrywając się z uścisku, nim zdążył pogruchotać delikatne zakończenie kręgosłupa. Zaraz potem musiała wykonać unik przed potężną tylną kończyną celującą w jej podbrzusze. Ledwo się udało, szpony pozostawiły głębokie szramy na jej udzie. Czując, że już długo nie wytrwa, odbiła się od ściany i wyskoczyła w górę, przypuszczając ostatni rozpaczliwy atak. Wszystkimi czterema łapami wczepiła się w tors i szyję przeciwnika. Złapał ją i usiłował z siebie zepchnąć, wbijając pazury pod łuski na plecach. Zasyczała z bólu, ale nie dała się tak łatwo pokonać. Lewą rękę wepchnęła do ziejącej przed nią otwartej paszczy pełnej długich kłów i z trudem przytrzymując żuchwę, wcisnęła koniec ogona do gardła rywala. Choć miotał się jak oszalały i robił wszystko, by się jej pozbyć, nie pozwoliła mu na to, tnąc coraz głębiej.
GBR13L wydał ryk pełen wściekłości i padł na podłogę. Jego ogon owinął się wokół szyi Anabelle i zaczął dusić, ale nie odpuszczała. Wiedziała, że to ostatnia szansa na przeżycie i rozpaczliwie walczyła, by ją wykorzystać. Czuła, że opór przeciwnika powoli słabnie, choć mocny nacisk na tchawicę odbierał jej siły. Napięła wszystkie mięśnie, zbierając się w sobie, ponownie najeżyła łuski i pchnęła po raz ostatni. Poczuła, jak brzeszczot przebija się przez powłoki ciała. Koniec wydostał się przez podbrzusze, wyzwalając cuchnący strumień zmieszanych płynów ustrojowych. Gabrielem wstrząsnęły silne konwulsje. Pochyliła się nad nim, wbiła zęby w tchawicę i szarpnęła, rozrywając ją jednym ruchem.
Podniosła się chwiejnie na nogi, spoglądając z góry na wciąż podrygujące potężne cielsko. Czuła, że słabnie, ale miała jeszcze coś do zrobienia. Obróciła się, mętnym wzrokiem szukając Soverrena. Tkwił wciąż w tym samym miejscu jak sparaliżowany, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami. Ruszyła w jego stronę, zmuszając się do każdego kroku. Nagle profesor zdał sobie sprawę z faktu, że powinien był uciekać, kiedy walczyła z jego „synalkiem”. Teraz już nie miał dokąd. Wycofywał się, póki nie poczuł za plecami ściany. Kolana zaczęły się pod nim uginać. Chyba zrozumiał, że już jest martwy.
Anabelle podeszła i lewą rękę wsparła o tę samą ścianą, palce prawej natomiast zacisnęły się na szczęce naukowca. Zbliżyła twarz do jego twarzy, wbijając w niego nieruchome spojrzenie przepełnione nienawiścią.
– Jak myślisz, co cię zgubiło? – zapytała łamiącym się głosem. – Zbytnia pewność siebie czy zwykła głupota?
Nie czekając na odpowiedź, złapała go mocno za głowę i uderzyła nią o ścianę, w której szukał oparcia. Powtórzyła to kilkukrotnie wśród błagań o litość przerywanych okrzykami bólu – zabrakło jej siły, by rozbić czaszkę za pierwszym razem. W końcu truchło osunęło się do jej stóp. Spojrzała na nie z obojętnością. Musiała jeszcze się stąd wydostać, choć tak naprawdę nie miała najmniejszej ochoty podejmować takiej mordęgi. Jedyne, co ją do tego zmotywowało, to świadomość, że Chris i bliźniacy pewnie nie posłuchali rozkazu. Jeśli wciąż na nią czekali, miała obowiązek do nich wrócić i ich stąd wyprowadzić.

***

– Dziewczyno, jak ty wyglądasz?!
Bliźniacy przyskoczyli do Any i podtrzymali w porę, ratując przed upadkiem. Stanowiła prawdziwy obraz nędzy i rozpaczy. Poruszała się z najwyższym trudem – chyba jedynie siłą woli – była potargana i cała zalana krwią. Skoro jednak przeżyła, najwidoczniej posoka nie wypłynęła wyłącznie z jej licznych ran.
– Mieliście uciekać…
– Przecież byśmy cię nie zostawili.
Prychnęła cicho, w duchu jednak cieszyła się, że zostali na stanowisku. Sama nie dałaby sobie rady. Pozwoliła im się prowadzić, nie zważając już na żadne niebezpieczeństwo. Ledwie przytomna, widziała i słyszała jak przez mgłę. W pewnym momencie Rob i Jon ostrożnie posadzili ją pod ścianą i rzucili się na pomoc Chrisowi, którego zaatakowały cztery klony D1AN3. Starcie trwało krótko, a ona niemal go nie odnotowała.
– Jest ich więcej? Myślałem, że załatwiliśmy już wszystkie!
– Dennis, zgłoś się… Cholera, łączność nam padła! Zmiana taktyki, panowie. Ja ją poniosę, wy nas osłaniajcie.
Choć Ana słyszała wymianę zdań między towarzyszami, jej sens gdzieś umknął. Nawet nie starała się go złapać. Bezbrzeżne zmęczenie otulało ją coraz szczelniej kokonem, przez który docierało niewiele bodźców zewnętrznych. Prawie nie czuła, jak ktoś ją podnosi. Wstrząsy podczas biegu były dla niej ledwie kołysaniem powodującym lekki dyskomfort. Kiedy rozległy się kolejne krzyki, już ich nie słyszała. Wchłonęła ją litościwa nicość.

***

Hex dostrzegła w oddali bliźniaków. Zaraz za nimi ukazał się Chris z Aną w ramionach. Wydała Timowi kilka krótkich komend i wzięła się do roboty. Nim jeszcze zdążył wyskoczyć z pojazdu i pobiec na pomoc towarzyszom, uruchomiła wszystkie mechanizmy – jak wcześniej nauczył ją tego zaopatrzeniowiec – i zdetonowała ładunki rozmieszczone przez trzech mężczyzn w całym obiekcie. Z początku nic się nie działo i zaczęła zastanawiać się, czy na pewno wszystko zrobiła jak należy, lecz już po chwili rozległ się huk eksplozji. Mimo odległości fala uderzeniowa wprawiła szyby w drżenie. Uspokojona, skontaktowała się z Dennisem, by złożyć pierwszy skąpy meldunek po zakończeniu akcji. Na szczegóły dowództwo będzie musiało poczekać.
Pięcioro członków zespołu wróciło do pojazdu bez przeszkód. Tim od razu wskoczył za stery i ruszył w drogę powrotną. Nim dotarli do podziemnego imperium Cellar, Anabelle odzyskała przytomność. Nadal była osłabiona, ale zdołała jako tako dojść do siebie, a nawet pokrótce streściła towarzyszom wydarzenia, które rozegrały się w centrum najpilniej strzeżonego instytutu badawczego. Mówiła obojętnym tonem, jakby to było coś normalnego. Nie dbała o pełne przerażenia lub podziwu spojrzenia, które na niej spoczywały ani o uwagę, z jaką wsłuchiwali się w jej słowa. Chciała tylko znaleźć się w bazie i odpocząć. Była śmiertelnie zmęczona.

***

– Świetnie się spisałaś.
Posłała Travisowi słaby uśmiech. Po raz pierwszy osobiście się do niej pofatygował, do tej pory zawsze skwapliwie korzystał z przywileju bycia jej szefem i to ją wzywał do siebie. Widocznie poinformowano go, że wciąż jeszcze nie wróciła do pełni sił. Choć w jego głosie wychwyciła nutę dumy, w oczach czaiła się kiepsko skrywana troska. Nie był to mężczyzna, który użalałby się nad podwładnymi, traktował ich jak żołnierzy i wiedział, że nie da się uniknąć strat – zresztą biorąc pod uwagę okoliczności, tym razem cena i tak nie była wygórowana. Skoro więc okazywał niepokój, coś musiało być nie tak.
– Co jest?
– Nic. – Machnął ręką, usiłując sprawiać wrażenie wyluzowanego. – Dowództwo jest z ciebie bardzo zadowolone. Kiedy dojdziesz do siebie, będą chcieli znowu wykorzystać cię…
– Do swoich celów?
Rozbiegane spojrzenie potwierdziło, że zgadła. Już po misji zdała sobie sprawę, że właściwie dała się podejść. Od dawna planowali akcję, a skoro pojawiła się obca, na której im nie zależało i wyraziła gotowość do działania, dali jej tylko stosowne narzędzia i wycofali się w cień – jak zwykli to czynić – czekając na efekty. Dopiero gdy odniosła sukces, zaczęli się nią bardzo interesować. Za bardzo. Owszem, mogła przysłużyć się całej organizacji, ale czuła, że za fasadą pięknych deklaracji skrywają się egoistyczne pobudki kilku nadmiernie ambitnych ludzi.
Postawa Travisa zdawała się świadczyć o trafności jej przewidywań. Owszem, stał wysoko w hierarchii Cellar i z pewnością mógł liczyć, że coś mu skapnie za poparcie dążeń dowództwa, ale kierowanie się własnymi korzyściami nie było w jego stylu. W gruncie rzeczy był honorowym człowiekiem, któremu zależało wyłącznie na dobru zwykłych ludzi. To dlatego przyszedł ją ostrzec, choć ze zrozumiałych względów nie mógł zrobić tego wprost. Skinęła głową z wdzięcznością.
– Trzeba coś z tym zrobić. Przyślij do mnie Hex.
Widziała, że nie jest zachwycony jej prośbą. Cóż, nie mogła go winić, pewnie spodziewał się kłopotów. Ona sama chciała ich uniknąć, ale teraz nie zamierzała go o tym zapewniać. Tak naprawdę w ogóle nie powinna z nim rozmawiać, ryzyko było zbyt duże dla obojga.

***

– Nic z tego, złociutka.
Ana spojrzała na starszą kobietę z niedowierzaniem. Współpracując przy planowaniu akcji w RING świetnie się dogadywały i bardzo się do siebie zbliżyły. Anabelle zaufała jej na tyle, by sądzić, że może liczyć na pomoc. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo się pomyliła. Hex była bardzo ambitna. Podobnie jak dowództwo, chciała władzy dla Cellar. To dlatego zaszła tak wysoko. Jej przełożeni pokładali w niej wielkie nadzieje, bo wiedzieli, że mogą na niej polegać w każdej sytuacji. I że nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć cel.
Stały naprzeciwko siebie, mierząc się wzrokiem. Zdawało się, że powietrze aż iskrzy, przepełnione niewypowiedzianymi groźbami i kipiące czystą nienawiścią. Napięcie wciąż rosło i stawało się niemal namacalne. Błyskawicznie zbliżały się do punktu, w którym nie będzie już odwrotu.
– Żywa czy martwa, jeszcze się przydasz. Sądzisz, że nie mamy swoich naukowców? Będą potrafili rozszyfrować twój genotyp i zrobić z niego użytek. A próbki równie dobrze można pobrać z truchła, żaden problem.
Wzdrygnęła się lekko, słysząc tak wyprany z emocji głos. Wprost nie mogła w to uwierzyć – ale wyglądało na to, że została sama. Hex zwróciła się przeciwko niej i teraz stała jej na drodze. Szkoda, bardzo ją polubiła, ale nie mogła się wahać. Należało działać, nim będzie za późno.

***

– Dennis, musisz mi pomóc.
– Co tylko zechcesz – rzucił lekkim tonem.
Gdy tylko zobaczył jej minę, natychmiast spoważniał. Domyślił się, że Ana już wie o mało oryginalnych w gruncie rzeczy planach Cellar odnośnie stworzenia własnych żołnierzy w oparciu o sprawdzony już model ANB3113. Pewnie nie miała się do kogo zwrócić, a oczywiste było, że sama nie da sobie ze wszystkim rady. Nie był zachwycony, że chce go wciągnąć w swoją rozgrywkę – wkrótce mogło się zrobić gorąco i do tej pory łudził się, że ze względu na ich przyjaźń postara się załatwić to bez jego udziału – ale kiedyś obiecał, że zawsze będzie mogła na niego liczyć. Przepadło.
Odnajdując zrozumienie w oczach Dennisa, Anabelle zaczęła szybko wyrzucać z siebie zdania, potwierdzając, że się nie pomylił. W pewnym momencie przerwał potok właściwie zbędnych słów i pokrótce wyjaśnił jej, jak sam dotarł do informacji. Przełożeni byli przekonani, że już poznali  jego sposób działania na tyle, by odpowiednio zabezpieczyć tajne dokumenty przed niepohamowaną ciekawością informatyka. Nikt nie pomyślał jednak, że kodując jakiekolwiek pliki, wzbudzą tylko zainteresowanie. Czując się, jakby rzucono mu wyzwanie, spróbował złamać szyfr. Nie miało prawa się nie udać. Kiedy dotarło do niego, co właśnie odkrył, chciał ją ostrzec, ale ktoś go ubiegł. Pozostawało pytanie, co robić.
– Jest tylko jedna możliwość.
Słuchał z coraz większym niedowierzaniem, gdy opowiadała, jak zlikwidowała wszystkich członków Cellar, których zdołała jakoś powiązać z planami góry. Z jej słów jasno wynikało, że w organizacji chwilowo zapanowała anarchia – nie było już nikogo, kto mógłby przejąć stery w równie nieprzewidzianej kryzysowej sytuacji. Istniało prawdopodobieństwo, że zostało kilka osób, które byłyby gotowe kontynuować niemoralne działania kierownictwa w imię jakiegoś wydumanego wyższego celu – nie była pewna, czy udało jej się usunąć wszystkich. Należało zminimalizować ryzyko. I tym miał się zająć jej przyjaciel.
– Żartujesz?! Nie zabiję cię!
– Dennis, nie ma innego wyjścia. Jedynym sposobem na zatrzymanie tego szaleństwa jest usunięcie mnie na dobre i zniszczenie laboratoriów.
– A gdybyś uciekła…
– W końcu mnie znajdą. Jeśli nie oni, to kto inny. Musisz zadbać, żeby mnie nie dostali.
Spojrzał na nią zwilgotniałymi oczami. Nigdy nie próbował zgrywać twardziela, a to, o co prosiła, wykraczało daleko poza bezpieczne granice jego w miarę spokojnej egzystencji. Pozbycie się ciała to jedno – jakoś by to przełknął, choć nie wyobrażał sobie, jak miałby się za to zabrać – ale morderstwo? Nawet samo myślenie o czymś takim było niczym zapuszczanie się w głąb nieznanych dotąd terenów bez mapy.
– Nie ma mowy, zrób to sama.
– Nie rozumiesz. W Instytucie przewidzieli taką ewentualność. Zaprogramowali mnie tak, że nie potrafię targnąć się na swoje życie. Mogę co najwyżej spróbować nie bronić się przed śmiercią.
Dostrzegła w jego oczach rezygnację i wiedziała, że go przekonała. Pozostało jej tylko udzielić Dennisowi kilku wskazówek, co ma robić. Poza pozbyciem się ciała i wysadzeniem laboratorium musiał jeszcze wyczyścić bazy danych RING, „Eradicate” i Cellar. Tylko w ten sposób mógł wymazać wszelkie ślady jej istnienia. Upewniwszy się, że wszystko zrozumiał, zyskała pewność, że doprowadzi sprawę do końca.
– To nie jest… Ty… – Nagle chłopak zaczął miotać się po małym pokoiku, mamrocząc niezrozumiale. Widać było, że mu ciężko.
– Opanuj się! – Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim delikatnie, ale nie poskutkowało. Uspokoił się dopiero, gdy wymierzyła mu policzek, przezornie uważając przy tym na pazury. – No, tak lepiej. Wiesz, co robić?
– Chyba. – Smętnie pokiwał głową. – Zastanawia mnie tylko, jak niby twoim zdaniem mam pozbyć się ciała? Zwłaszcza tych niezniszczalnych łusek.
– Naprawdę muszę ci mówić? Aqua regia. Resztę możesz spalić.
– No oczywiście… To jest chore! A rozmawiamy o tym, jakby było zupełnie normalne…
– Wiem. Nie ma wyjścia. Tylko tobie mogę zaufać. – Posłała mu smutny uśmiech. – Postaram się nie bronić.
Skinął ponuro, gdy podała mu pistolet. Ułożył sobie w głowie wszystko, co musi zrobić, patrząc, jak dziewczyna odwraca się tyłem do niego. Podszedł, objął ją jedną ręką po przyjacielsku, wyszeptał jej do ucha pożegnanie – a potem szybkim ruchem przystawił lufę do potylicy i wypalił bez zastanowienia. Zwolnił uścisk, a ciało runęło na podłogę u jego stóp. Przyglądał mu się przez chwilę, krzywiąc się nieznacznie, a potem zabrał się do roboty.

***

Stał na szczycie wzgórza, obserwując dogorywający już pożar, który rozpętał. Co prawda pierwotnie miał zniszczyć tylko laboratoria, ale uznał, że bezpieczniej będzie zrównać z ziemią całą bazę Cellar – oczywiście w przenośni, w końcu tak naprawdę znajdowała się głęboko pod jej powierzchnią. Nie obchodziło go, czy ktoś zdołał się uratować. Wypełnił swoje zadanie i jego życie na tym etapie właśnie dobiegło końca. Pora ruszać dalej.
Uniósł dłoń zawiniętą w kułak i chuchnął w nią na szczęście. Gdy rozwarł palce, pojedyncza łuska o ostrych krawędziach zalśniła złociście w promieniach wschodzącego słońca. Przyjrzał jej się z zadowoleniem, a na jego twarzy wykwitł szeroki uśmiech, który przypadkowego obserwatora mógłby przyprawić o dreszcze. To był uśmiech szaleńca. Zdawał sobie z tego sprawę, w końcu od zawsze wszyscy mieli go za wariata – być może całkiem słusznie. Ponownie zacisnął pięść i roześmiał się cicho.
– Wybacz, Bella – mruknął, patrząc na swoje dzieło z satysfakcją – mówiłem ci, że ten eksperyment był udany, nie mogę tego teraz zaprzepaścić. Nie dam ci zginąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz