31 stycznia 2020

Ostatnia noc poślubna


Z radością oddaję w Twoje ręce pierwsze opowiadanie w tym roku – choć ukończyłam je dokładnie w Sylwestra roku ubiegłego. Oczywiście było to opowiadanie na nabór do styczniowej Histerii (tym razem bez konkursu – jak wspominałam ostatnio, konkursy zostały zawieszone na czas nieokreślony). Ponieważ zostało przyjęte, tradycyjnie czekałam z publikacją, aż ukaże się Histeria – i oto jest. Strasznej lektury życzę!

            Spacer wśród dziewiczej zieleni w centrum miasta był niczym upragniony odpoczynek na bezludnej wyspie pośrodku oceanu – tylko tam marynarz u steru miotanej sztormem łodzi mógł znaleźć wytchnienie po walce z żywiołem. Podobnie tutaj, w zabytkowym, teraz już porzuconym i straszliwie zaniedbanym parku, dusza złakniona samotności mogła znaleźć wymarzony spokój. Nathaniel przychodził tu tak często, jak tylko mógł, odgradzając się od świata, z którym łączyło – choć bardziej adekwatnym byłoby zapewne stwierdzenie, że dzieliło – go jedynie uczucie groteskowego niedopasowania. Wolał zamykać się w swoim kokonie odosobnienia i oddawać ponurym rozmyślaniom. Przez lata wędrówek po tym zapomnianym labiryncie natury, który człowiek niegdyś nieskutecznie spróbował opanować, poznał wszystkie miejsca, gdzie mógł się bezpiecznie zaszyć i mieć pewność, że nikt mu nie przeszkodzi.
            Przedzierał się przez gąszcz niemożliwie rozrosłych forsycji, zasadzonych tu zapewne przez nieżyjącego już od lat ogrodnika, obsypanych ciężkim od kropel dżdżu listowiem. Gdzieniegdzie uchowały się jeszcze pojedyncze kwiaty, łudząco ożywiając brudną zieleń plamami wyblakłej żółci. Wtem, gdy zmagał się z gałązką, uparcie wczepiającą się w przemoknięty płaszcz, usłyszał szelest. Odgłos, tak obcy w tej świątyni samotności, nie dawał się pomylić z niczym innym – ktoś zbliżał się do miejsca, w którym utknął. Zaskoczyło go to tak bardzo, że na moment zapomniał o walce z opornym krzewem. Gdy otrząsnął się z chwilowego marazmu i ruszył w stronę, z której coraz wyraźniej słyszał kroki, gałąź z żalem puściła, na pożegnanie obdarowując zaplątaną połę niepewną, sztywną pieszczotą.
            Wynurzywszy się z zarośli, w których niespodziewanie spędził więcej czasu, niż powinien, ujrzał mglistą postać. Kontury stopniowo się ustalały, wyłaniając z szarawego półmroku drobną figurkę w niepasującej do pogody lekkiej, wyjątkowo strojnej sukni. Mokre pasma długich ciemnych włosów oblepiały pociągłą twarz o nieco zbyt ostrych rysach – jej wyraz łagodziło jednak miękkie spojrzenie.
            – Co tu robisz? – spytał, przyglądając jej się z zainteresowaniem.
            – Szukam zagubionego czasu.
            Uśmiechnęła się nieśmiało i lekko się otrząsnęła. Widząc to, szarpnięty tak u niego niecodziennym odruchem współczucia, zdjął płaszcz – przynajmniej cienka podszewka wciąż jeszcze była względnie sucha – i zarzucił jej na ramiona, do tej pory okryte jedynie cienkim, lśniącym materiałem. Skinęła z wdzięcznością i nagle zmętniałym spojrzeniem zapatrzyła się gdzieś w dal. Na próżno starając się odzyskać z nią kontakt, tknięty osobliwym przeczuciem, ujął jej dłoń. Skóra była lodowato zimna, palce drżały nieznacznie. W mgnieniu oka podejmując decyzję, pociągnął ją w stronę, z której przyszedł.
            – Nie możemy tu zostać. Nie chcę, żebyś zamarzła.
            Nie doczekał się żadnej odpowiedzi, nie zważał jednak na to. Miał przed sobą jasny cel, który dla jej dobra powinien osiągnąć jak najszybciej. Brnąc przez mokry półmrok wyjątkowo zimnego późnowiosennego wieczoru, chwilowo nie zastanawiał się, co będzie dalej – co zrobi z tą osobliwą, najwyraźniej zagubioną dziewczyną. Najpierw musiał uratować ją przed skrajnym wychłodzeniem. Później będzie się martwił o resztę.

***

            Ledwo dotarli do mieszkania, zdjął z niej teraz już kompletnie przemoczony płaszcz i zaprowadził ją do łazienki. Wciąż bezwolną jak marionetka, usadził ją na opuszczonej klapie sedesu. Upewniwszy się, że siedzi stabilnie i nie zsunie się na zimne płytki, odwrócił się i zaczął napełniać wannę gorącą wodą. Niewielkie pomieszczenie wypełniły kłęby gęstej pary, przywodząc na myśl nieprzeniknioną jesienną mgłę. Wtem wpadł mu do głowy kolejny, jak się wydawało, całkiem dobry pomysł.
            – Poczekaj tu, poszukam ci jakiegoś suchego ubrania.
            Ponownie nie doczekawszy się żadnej reakcji, zerknął kontrolnie na niespodziewanego gościa. Dziewczyna ani drgnęła, wciąż wpatrzona w pustkę przed sobą. Musiał zwalczyć zbudzony nagle silny instynkt opiekuńczy – przynajmniej na tyle, by chwilowo zostawić ją samą. Nie mógł przecież siedzieć tu z nią w nieskończoność, musiał szybko działać.
            Wybiegł na korytarz i w pędzie rzucił się ku drzwiom sypialni. Mgliście zdawał sobie sprawę, że cokolwiek jej zaproponuje, będzie za duże na jej drobną figurkę, ale liczył, że zdoła coś na to zaradzić.
            Po kolei przeglądając zawartość szaf, natknął się na gruby szlafrok – jeden z licznych podarków od matki. Foliowe opakowanie wciąż było nienaruszone. Zerwał je teraz i rozłożył zawartość na łóżku. Uśmiechnął się półgębkiem, wyobrażając sobie fałd miękkiego materiału ciągnący się po podłodze za jego gościem, i skinął do siebie z zadowoleniem. Z dolnej szuflady komody wydobył jeszcze nieużywaną flanelową piżamę w neutralnym bladoniebieskim kolorze – kolejny jakże udany prezent – i czysty frotowy ręcznik. Chwycił to wszystko i popędził z powrotem do łazienki.
            Gdy pchnął uchylone drzwi, stanął jak wryty. Bordowa suknia leżała niedbale rzucona na podłodze, wymyślną bieliznę pieczołowicie złożono zaś na klapie sedesu. Po chwili znad krawędzi wanny wynurzyła się głowa jego gościa. Zawstydzony, spuścił wzrok, czując, że się rumieni.
            – Przyniosłem ci… – wymamrotał i nieporadnie uniósł ręce, z których wyślizgnął się wielki ręcznik.

***

            – Usłyszałem wtedy twój śmiech i…
            Uśmiechnęła się ciepło, patrząc Nathanielowi głęboko w oczy. Wiedziała, że ją pokochał. Zrobiła wszystko jak należało i teraz z niecierpliwością wypatrywała finału. Gdy uklęknął tuż przy niej, wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki niewielkie aksamitne pudełeczko, zakryła usta dłonią, a w jej oczach w idealnym momencie zalśniły łzy. Tak długo na to czekała…
            – Rosanno, czy wyjdziesz za mnie?
            – Tak! – wykrzyknęła i roześmiała się dźwięcznie.
            Patrzyła z zachwytem, jak wsuwa na jej palec maleńki pierścionek. Misternie wykonana obrączka zatrzymała się w ledwie wyczuwalnym wgłębieniu – dokładnie tam, gdzie było jej miejsce – i zalśniła w blasku świec maleńkimi brylancikami osadzonymi w złotej oprawie. Przez moment jak zaczarowana wpatrywała się w spektakl światła. W końcu jakby otrząsnęła się z uroku, ujęła w dłonie twarz chłopaka i złożyła na jego ustach delikatny pocałunek suchymi, zimnymi wargami. Wzięła go za rękę i wciąż ją trzymała, gdy na powrót usiadł i spojrzał jej w oczy z nagłą determinacją.
            – Wiesz, Rosie, nie chciałbym nalegać, ale…
            – Masz rację. Zróbmy to jak najszybciej – weszła mu w słowo, wywołując na jego twarzy szeroki uśmiech. – Każda minuta bez ciebie to stracony czas. Nie chcę go więcej marnować.
            Nathaniel cały się rozpromienił. Powiedziała mu to, co tak bardzo chciał usłyszeć – i była to prawda, lecz nie w taki sposób, jak on ją pojmował. Ale wkrótce to się zmieni. Dowie się wszystkiego, gdy nadejdzie czas.

***

            – Nareszcie sami – rzucił, opadając na olbrzymie łoże w hotelowym apartamencie dla nowożeńców. – Nie przypuszczałem, że ktoś może nie cierpieć wesel tak samo jak ja. – Uśmiechnął się przekornie, patrząc na świeżo poślubioną miłość swojego życia.
            – Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy skończy się ta farsa – odpowiedziała szczerze, dwukrotnie przekręcając klucz w zamku.
            Kiedy odwróciła się do niego i oparła plecami o drzwi, dostrzegł na jej twarzy powagę, przez którą przebijała z trudem maskowana obawa. Przypuszczał, że ten moment będzie dla niej trudny. Przez cały okres narzeczeństwa – choć coraz bardziej się do siebie zbliżali – nawet w stosunku do niego Rosanna była nieśmiała i niezwykle skryta. Miała swoje sekrety. Wierzył jednak, że przejdą przez wszystko razem, a pewnego dnia zaufa mu na tyle, by się przed nim otworzyć. A kto wie, może stanie się to już tej nocy?
            Uśmiechnął się do niej czule, zachęcająco poklepując miejsce u swego boku. Zobaczył, jak jej dłoń rozluźnia się, upuszczając na puszystą wykładzinę powykręcany kawałek metalu. Bezwiednie otwarł usta, wpatrując się w zdeformowany klucz.
            Dziewczyna opuściła głowę, kryjąc twarz pod welonem ciemnych włosów. Jej ciało zaczęło drżeć – zupełnie jak tej nocy, kiedy się poznali. Kryształowy żyrandol zatrząsł się i zgasł, gdy z jej ust dobył się cichy szept.
            – Nie powiedziałam ci wszystkiego. Właściwie… Niczego o mnie nie wiesz.
            – Wiem, że cię kocham – odparł stanowczo, usiłując zamaskować zmieszanie.
Sięgnął w bok i zapalił lampkę przy łóżku. Frędzle na purpurowym abażurze zakołysały się w lekkim powiewie zimnego powietrza, który zerwał się nagle, przemknął przez pokój i równie gwałtownie zamarł, pozostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie. Niezrażone jego zniknięciem frędzle kołysały się nadal.
            – Mylisz się. Nie możesz… Tego chcieć.
            – Chcę ciebie. Taką, jaka jesteś, z twoim brakiem pewności i z wszystkimi tajemnicami.
            – Nic nie wiesz! – wrzasnęła.
Podłoga zatrzęsła się pod ich stopami, na suficie pojawiły się pęknięcia, szyby w oknach zadrżały. Światło w łazience zamigotało agonalnie i zgasło, a uchylone drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Krzyk, tak niepodobny do głosu Rosanny, wciąż odbijał się echem od ścian, z których spadły wszystkie obrazy.
Jej ciałem wstrząsnął gwałtowny szloch. Obserwując to, Nathaniel poczuł, że już wszystko rozumie. Wstał i podszedł do żony chwiejnym krokiem, niezdarnie próbując przygarnąć ją do siebie.
– Nie wiem, kto cię skrzywdził, ale ja tego nie zrobię – szepnął jej do ucha, nim go odepchnęła. Upadł z powrotem na łóżko, które zaczęło nieznacznie falować.

***

            Leżała tak, zastygła z przerażenia, kompulsywnie wczepiając palce w pomiętą pościel. Patrzyła bezradnie na górującą nad nią potężną postać. Gdy silne dłonie zdzierały z niej piękną bordową suknię, uszytą specjalnie na ten wielki dzień, wrzasnęła dziko, próbując je odepchnąć. W odpowiedzi otrzymała uderzenie w twarz tak mocne, że zadzwoniło jej w uszach.
            – Zamknij się, dziwko! Tu i tak nikt cię nie usłyszy. – Jej uszy wypełnił okrutny rechot. – Zabiorę ci wszystko, słyszysz?
            – Tylko do tego ci byłam potrzebna? – wyjęczała słabo, przypominając sobie jego niedawne przysięgi, że z tym koniec, że się zmieni. Że nigdy by jej nie naraził.
            – A jak myślisz? Sądziłaś, że cię pokocham? Że rzucę grę dla kogoś takiego jak ty? – Pogarda w jego głosie była niemal namacalna. – Z twoimi pieniędzmi mogę nie tylko zwrócić wszystkie długi. Jeszcze osiągnę wielkie rzeczy. Ty byś mi w tym tylko przeszkadzała. – Uśmiechnął się złowieszczo, widząc jej strach. – Pozbędę się ciebie. Ale najpierw się zabawimy.
            Seria silnych ciosów opadających na nagie ciało pozbawiła ją tchu. Czuła, jak osłabione żebra w końcu poddają się i pękają jedno po drugim. Po policzkach spłynęły gorące łzy, mieszając się z krwią spływającą z rozciętej wargi.
            Kolejne uderzenie zapiekło, pozostawiając ciemną pręgę na udzie. Niewielką częścią jaźni, która walczyła jeszcze o zachowanie przytomności, uświadomiła sobie, że w którymś momencie wyszarpnął ze swoich spodni pas i owinął jego koniec wokół dłoni. Teraz okładał ją bezlitośnie, śmiejąc się za każdym razem, gdy ostra krawędź sprzączki głęboko rozcinała bladą skórę.
Z jej ust wyrwał się zwierzęcy jęk, gdy resztką sił spróbowała się odsunąć. Jej kat – jej mąż – zareagował natychmiast. Potężne ciało przygniotło ją całym ciężarem do materaca. Szarpnęła się, gdy poczuła, jak się w nią wdziera. Silne dłonie błyskawicznie zacisnęły się na wątłej szyi, odbierając jej oddech.
Poczuła, jak opuszczają ją siły. Kończyny odtańczyły krótki konwulsyjny taniec w rytm coraz intensywniej pląsających przed jej oczami mroczków, a potem zapadła ciemność. Ostatnim, co zarejestrowały jej otępiałe zmysły, był oddalający się śmiech tego bydlaka. Potem nie było już nic.

***

            – Zabił mnie.
            Nathaniel spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie mieściło mu się w głowie, że opowieść Rosanny mogłaby być prawdziwa. Owszem, wiedział, że na świecie nie brakuje psycholi, którzy zdolni by byli posunąć się do czegoś tak potwornego. Ale jak mogłoby być możliwe, że patrzy teraz na kobietę, która według własnych słów nie żyje – możliwe, że od bardzo dawna? Nagle – po raz pierwszy odkąd się poznali – pomyślał, że może mieć do czynienia z osobą cierpiącą na poważną chorobę psychiczną.
            Dostrzegła coś w jego twarzy i uśmiechnęła się krzywo. Sięgnęła do zapięcia sukienki. Obserwowała męża, gdy materiał osunął się, odsłaniając zdeformowane, gnijące ciało. Sina skóra okrywała kościste członki, zapadniętą klatkę piersiową i obrzmiały brzuch pokryty czarnymi pręgami. Cuchnąca kleista ciecz sączyła się z licznych dziur i obfitym strumieniem spływała po nogach. Obróciła się powoli, pokazując mu również krzyżujące się ślady na plecach, udach i pośladkach. Uniosła włosy, prezentując zakryte do tej pory zsinienia na szyi – ślady dłoni, które zadały śmierć. Stanęła znów twarzą do niego i spojrzała nań pytająco.
            – Mówię prawdę, widzisz? – Niedowierzanie na jego twarzy powoli ustępowało czystemu przerażeniu. – Zabił mnie, ale po niego wróciłam. Wstałam silniejsza. A tego się nie spodziewał.
            Uśmiechnęła się upiornie, przywołując wyblakłe obrazy z przeszłości. Jak przez mgłę widziała pobladłą nagle twarz swojego kata, gdy już pojął, czego stał się świadkiem. Widziała zamienione w szpony drapieżnika drobne dłonie, z nieustępliwością szarpiące potężne, bezwładne ciało na strzępy. Gdy skończyła, nie zostało z niego nic, co choć odrobinę przypominałoby człowieka, którym nigdy nie miał prawa się zwać. Jej krew zmieszała się z jego krwią, tworząc na podłodze, ścianach i łóżku potworną mozaikę.
            Otrząsnęła się z tych słodko-gorzkich wspomnień i spojrzała na Nathaniela. Zbliżyła się powoli i z trudem wdrapała na łóżko. Uklękła przy nim, starając się nie widzieć raniącej mieszaniny strachu i wstrętu na jego twarzy.
            – Oto, czym się stałam. Ale ty możesz zdjąć ze mnie ten potworny ciężar. – Umilkła na moment, szukając w jego oczach zagubionego gdzieś blasku uczucia. – Mówiłeś, że mnie kochasz. Udowodnij to.
            Udając przed sobą, że nie widzi, jak jej mąż nieznacznie się odsuwa, ostrożnie położyła się na pokiereszowanych plecach. Urywanym ruchem obróciła do niego twarz i spojrzała mu w oczy.
            – Tylko ty możesz mnie uwolnić.
            Zadrżał, patrząc na nią ze strachem. Choć z całej siły nie chciał jej wierzyć, obumarłe ciało Rosanny – nieznacznie drgające dziwnymi pełzakowatymi ruchami jakby niezależnie od jej intencji – nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że historia, choć nieprawdopodobna, jednak w jakiejś części musiała być prawdziwa. Wzdrygnął się, wreszcie w pełni pojmując wszystkie implikacje tego faktu. Uświadomił sobie, że musi pomóc tej kobiecie. Zrozumiał też coś znacznie bardziej przerażającego.
            – Nie mogę… – wyjąkał. – Nie dam rady.
            – Musisz! Obiecałeś, że…
            – Niczego ci nie obiecywałem! – krzyknął rozpaczliwie. – Pokochałem kobietę, którą nie jesteś! – W jego oczach zalśniły łzy. – To by nie było szczere – dodał już znacznie ciszej.
            – A więc jednak! Łudziłam się, że ty jesteś wyjątkowy, że to może być moja ostatnia noc poślubna... Ale jesteś jak wszyscy przed tobą!
Jej upiorny wrzask ponownie wprawił w drżenie szyby w oknach. Rzuciła się na niego z nieludzką zwinnością, nie pozostawiając mu czasu na reakcję. Z przerażającą wyrazistością uświadomił sobie, że oto znalazł się u kresu swej drogi – i ostatnim, czego dane mu będzie doświadczyć, pozostanie potworny ból rozrywanego ciała, a w zapadającej ciemności usłyszy jedynie straszliwe wycie zranionej kobiety, która tak naprawdę kobietą przestała być już lata temu. Westchnął i zrobił wszystko, co w jego mocy, by się nie bronić. I tak nie miał z nią szans. Nie chciał tego przedłużać.

***

            Przedzierał się przez leszczynowy gąszcz, ociężały od kropel dżdżu. Liście szumiały kojąco, dojrzałe orzechy opadały na ziemię, stukając głucho o mokre poszycie. Wtem, gdy zmagał się z gałązką, uparcie wczepiającą się w przemokniętą koszulkę, usłyszał szelest. Odgłos, tak obcy w tej świątyni samotności, nie dawał się pomylić z niczym innym – ktoś zbliżał się do miejsca, w którym utknął. Zaskoczyło go to tak bardzo, że na moment zapomniał o walce z opornym krzewem. Gdy otrząsnął się z chwilowego marazmu i ruszył w stronę, z której coraz wyraźniej słyszał kroki, gałąź z żalem puściła, na pożegnanie obdarowując materiał ostatnim rozdzierającym muśnięciem.
            Wynurzywszy się z zarośli, w których niespodziewanie spędził więcej czasu, niż powinien, ujrzał mglistą postać. Kontury stopniowo się ustalały, wyłaniając z szarawego półmroku drobną figurkę w niepasującej do pogody lekkiej, wyjątkowo strojnej sukni. Mokre pasma długich ciemnych włosów oblepiały pociągłą twarz o nieco zbyt ostrych rysach – jej wyraz łagodziło jednak miękkie spojrzenie.
            – Co tu robisz? – spytał, przyglądając jej się z niedowierzaniem.
            Uśmiechnęła się nieśmiało, rozbrajająco.
            – Szukam zagubionego czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz