Z radością oddaję w Twoje ręce
pierwsze opowiadanie w tym roku – choć ukończyłam je dokładnie w Sylwestra roku
ubiegłego. Oczywiście było to opowiadanie na nabór do styczniowej Histerii (tym razem
bez konkursu – jak wspominałam ostatnio, konkursy zostały zawieszone na czas nieokreślony).
Ponieważ zostało przyjęte, tradycyjnie czekałam z publikacją, aż ukaże się Histeria – i oto jest. Strasznej lektury życzę!
Spacer wśród dziewiczej zieleni w centrum miasta był niczym upragniony odpoczynek na bezludnej wyspie pośrodku oceanu – tylko tam marynarz u steru miotanej sztormem łodzi mógł znaleźć wytchnienie po walce z żywiołem. Podobnie tutaj, w zabytkowym, teraz już porzuconym i straszliwie zaniedbanym parku, dusza złakniona samotności mogła znaleźć wymarzony spokój. Nathaniel przychodził tu tak często, jak tylko mógł, odgradzając się od świata, z którym łączyło – choć bardziej adekwatnym byłoby zapewne stwierdzenie, że dzieliło – go jedynie uczucie groteskowego niedopasowania. Wolał zamykać się w swoim kokonie odosobnienia i oddawać ponurym rozmyślaniom. Przez lata wędrówek po tym zapomnianym labiryncie natury, który człowiek niegdyś nieskutecznie spróbował opanować, poznał wszystkie miejsca, gdzie mógł się bezpiecznie zaszyć i mieć pewność, że nikt mu nie przeszkodzi.
Przedzierał
się przez gąszcz niemożliwie rozrosłych forsycji, zasadzonych tu zapewne przez
nieżyjącego już od lat ogrodnika, obsypanych ciężkim od kropel dżdżu listowiem.
Gdzieniegdzie uchowały się jeszcze pojedyncze kwiaty, łudząco ożywiając brudną
zieleń plamami wyblakłej żółci. Wtem, gdy zmagał się z gałązką, uparcie
wczepiającą się w przemoknięty płaszcz, usłyszał szelest. Odgłos, tak obcy w tej
świątyni samotności, nie dawał się pomylić z niczym innym – ktoś zbliżał się do
miejsca, w którym utknął. Zaskoczyło go to tak bardzo, że na moment zapomniał o
walce z opornym krzewem. Gdy otrząsnął się z chwilowego marazmu i ruszył w
stronę, z której coraz wyraźniej słyszał kroki, gałąź z żalem puściła, na
pożegnanie obdarowując zaplątaną połę niepewną, sztywną pieszczotą.
Wynurzywszy
się z zarośli, w których niespodziewanie spędził więcej czasu, niż powinien,
ujrzał mglistą postać. Kontury stopniowo się ustalały, wyłaniając z szarawego
półmroku drobną figurkę w niepasującej do pogody lekkiej, wyjątkowo strojnej sukni.
Mokre pasma długich ciemnych włosów oblepiały pociągłą twarz o nieco zbyt
ostrych rysach – jej wyraz łagodziło jednak miękkie spojrzenie.
–
Co tu robisz? – spytał, przyglądając jej się z zainteresowaniem.
–
Szukam zagubionego czasu.
Uśmiechnęła
się nieśmiało i lekko się otrząsnęła. Widząc to, szarpnięty tak u niego
niecodziennym odruchem współczucia, zdjął płaszcz – przynajmniej cienka podszewka
wciąż jeszcze była względnie sucha – i zarzucił jej na ramiona, do tej pory
okryte jedynie cienkim, lśniącym materiałem. Skinęła z wdzięcznością i nagle
zmętniałym spojrzeniem zapatrzyła się gdzieś w dal. Na próżno starając się
odzyskać z nią kontakt, tknięty osobliwym przeczuciem, ujął jej dłoń. Skóra
była lodowato zimna, palce drżały nieznacznie. W mgnieniu oka podejmując
decyzję, pociągnął ją w stronę, z której przyszedł.
–
Nie możemy tu zostać. Nie chcę, żebyś zamarzła.
Nie
doczekał się żadnej odpowiedzi, nie zważał jednak na to. Miał przed sobą jasny
cel, który dla jej dobra powinien osiągnąć jak najszybciej. Brnąc przez mokry
półmrok wyjątkowo zimnego późnowiosennego wieczoru, chwilowo nie zastanawiał
się, co będzie dalej – co zrobi z tą osobliwą, najwyraźniej zagubioną
dziewczyną. Najpierw musiał uratować ją przed skrajnym wychłodzeniem. Później
będzie się martwił o resztę.
***
Ledwo
dotarli do mieszkania, zdjął z niej teraz już kompletnie przemoczony płaszcz i
zaprowadził ją do łazienki. Wciąż bezwolną jak marionetka, usadził ją na
opuszczonej klapie sedesu. Upewniwszy się, że siedzi stabilnie i nie zsunie się
na zimne płytki, odwrócił się i zaczął napełniać wannę gorącą wodą. Niewielkie
pomieszczenie wypełniły kłęby gęstej pary, przywodząc na myśl nieprzeniknioną
jesienną mgłę. Wtem wpadł mu do głowy kolejny, jak się wydawało, całkiem dobry
pomysł.
–
Poczekaj tu, poszukam ci jakiegoś suchego ubrania.
Ponownie
nie doczekawszy się żadnej reakcji, zerknął kontrolnie na niespodziewanego
gościa. Dziewczyna ani drgnęła, wciąż wpatrzona w pustkę przed sobą. Musiał
zwalczyć zbudzony nagle silny instynkt opiekuńczy – przynajmniej na tyle, by
chwilowo zostawić ją samą. Nie mógł przecież siedzieć tu z nią w
nieskończoność, musiał szybko działać.
Wybiegł
na korytarz i w pędzie rzucił się ku drzwiom sypialni. Mgliście zdawał sobie
sprawę, że cokolwiek jej zaproponuje, będzie za duże na jej drobną figurkę, ale
liczył, że zdoła coś na to zaradzić.
Po
kolei przeglądając zawartość szaf, natknął się na gruby szlafrok – jeden z
licznych podarków od matki. Foliowe opakowanie wciąż było nienaruszone. Zerwał
je teraz i rozłożył zawartość na łóżku. Uśmiechnął się półgębkiem, wyobrażając
sobie fałd miękkiego materiału ciągnący się po podłodze za jego gościem, i
skinął do siebie z zadowoleniem. Z dolnej szuflady komody wydobył jeszcze nieużywaną
flanelową piżamę w neutralnym bladoniebieskim kolorze – kolejny jakże udany
prezent – i czysty frotowy ręcznik. Chwycił to wszystko i popędził z powrotem
do łazienki.
Gdy
pchnął uchylone drzwi, stanął jak wryty. Bordowa suknia leżała niedbale rzucona
na podłodze, wymyślną bieliznę pieczołowicie złożono zaś na klapie sedesu. Po
chwili znad krawędzi wanny wynurzyła się głowa jego gościa. Zawstydzony,
spuścił wzrok, czując, że się rumieni.
–
Przyniosłem ci… – wymamrotał i nieporadnie uniósł ręce, z których wyślizgnął
się wielki ręcznik.
***
–
Usłyszałem wtedy twój śmiech i…
Uśmiechnęła
się ciepło, patrząc Nathanielowi głęboko w oczy. Wiedziała, że ją pokochał.
Zrobiła wszystko jak należało i teraz z niecierpliwością wypatrywała finału.
Gdy uklęknął tuż przy niej, wyjmując z wewnętrznej kieszeni marynarki
niewielkie aksamitne pudełeczko, zakryła usta dłonią, a w jej oczach w idealnym
momencie zalśniły łzy. Tak długo na to czekała…
–
Rosanno, czy wyjdziesz za mnie?
–
Tak! – wykrzyknęła i roześmiała się dźwięcznie.
Patrzyła
z zachwytem, jak wsuwa na jej palec maleńki pierścionek. Misternie wykonana
obrączka zatrzymała się w ledwie wyczuwalnym wgłębieniu – dokładnie tam, gdzie
było jej miejsce – i zalśniła w blasku świec maleńkimi brylancikami osadzonymi
w złotej oprawie. Przez moment jak zaczarowana wpatrywała się w spektakl
światła. W końcu jakby otrząsnęła się z uroku, ujęła w dłonie twarz chłopaka i
złożyła na jego ustach delikatny pocałunek suchymi, zimnymi wargami. Wzięła go
za rękę i wciąż ją trzymała, gdy na powrót usiadł i spojrzał jej w oczy z nagłą
determinacją.
–
Wiesz, Rosie, nie chciałbym nalegać, ale…
–
Masz rację. Zróbmy to jak najszybciej – weszła mu w słowo, wywołując na jego
twarzy szeroki uśmiech. – Każda minuta bez ciebie to stracony czas. Nie chcę go
więcej marnować.
Nathaniel
cały się rozpromienił. Powiedziała mu to, co tak bardzo chciał usłyszeć – i
była to prawda, lecz nie w taki sposób, jak on ją pojmował. Ale wkrótce to się
zmieni. Dowie się wszystkiego, gdy nadejdzie czas.
***
–
Nareszcie sami – rzucił, opadając na olbrzymie łoże w hotelowym apartamencie
dla nowożeńców. – Nie przypuszczałem, że ktoś może nie cierpieć wesel tak samo
jak ja. – Uśmiechnął się przekornie, patrząc na świeżo poślubioną miłość
swojego życia.
–
Wprost nie mogłam się doczekać, kiedy skończy się ta farsa – odpowiedziała
szczerze, dwukrotnie przekręcając klucz w zamku.
Kiedy
odwróciła się do niego i oparła plecami o drzwi, dostrzegł na jej twarzy
powagę, przez którą przebijała z trudem maskowana obawa. Przypuszczał, że ten
moment będzie dla niej trudny. Przez cały okres narzeczeństwa – choć coraz
bardziej się do siebie zbliżali – nawet w stosunku do niego Rosanna była
nieśmiała i niezwykle skryta. Miała swoje sekrety. Wierzył jednak, że przejdą
przez wszystko razem, a pewnego dnia zaufa mu na tyle, by się przed nim
otworzyć. A kto wie, może stanie się to już tej nocy?
Uśmiechnął
się do niej czule, zachęcająco poklepując miejsce u swego boku. Zobaczył, jak
jej dłoń rozluźnia się, upuszczając na puszystą wykładzinę powykręcany kawałek
metalu. Bezwiednie otwarł usta, wpatrując się w zdeformowany klucz.
Dziewczyna
opuściła głowę, kryjąc twarz pod welonem ciemnych włosów. Jej ciało zaczęło
drżeć – zupełnie jak tej nocy, kiedy się poznali. Kryształowy żyrandol zatrząsł
się i zgasł, gdy z jej ust dobył się cichy szept.
–
Nie powiedziałam ci wszystkiego. Właściwie… Niczego o mnie nie wiesz.
–
Wiem, że cię kocham – odparł stanowczo, usiłując zamaskować zmieszanie.
Sięgnął w bok i zapalił
lampkę przy łóżku. Frędzle na purpurowym abażurze zakołysały się w lekkim
powiewie zimnego powietrza, który zerwał się nagle, przemknął przez pokój i równie
gwałtownie zamarł, pozostawiając po sobie nieprzyjemne wrażenie. Niezrażone
jego zniknięciem frędzle kołysały się nadal.
–
Mylisz się. Nie możesz… Tego chcieć.
–
Chcę ciebie. Taką, jaka jesteś, z twoim brakiem pewności i z wszystkimi
tajemnicami.
–
Nic nie wiesz! – wrzasnęła.
Podłoga zatrzęsła się
pod ich stopami, na suficie pojawiły się pęknięcia, szyby w oknach zadrżały.
Światło w łazience zamigotało agonalnie i zgasło, a uchylone drzwi zatrzasnęły
się z hukiem. Krzyk, tak niepodobny do głosu Rosanny, wciąż odbijał się echem
od ścian, z których spadły wszystkie obrazy.
Jej ciałem wstrząsnął
gwałtowny szloch. Obserwując to, Nathaniel poczuł, że już wszystko rozumie.
Wstał i podszedł do żony chwiejnym krokiem, niezdarnie próbując przygarnąć ją
do siebie.
– Nie wiem, kto cię
skrzywdził, ale ja tego nie zrobię – szepnął jej do ucha, nim go odepchnęła.
Upadł z powrotem na łóżko, które zaczęło nieznacznie falować.
***
Leżała tak, zastygła z przerażenia,
kompulsywnie wczepiając palce w pomiętą pościel. Patrzyła bezradnie na górującą
nad nią potężną postać. Gdy silne dłonie zdzierały z niej piękną bordową
suknię, uszytą specjalnie na ten wielki dzień, wrzasnęła dziko, próbując je
odepchnąć. W odpowiedzi otrzymała uderzenie w twarz tak mocne, że zadzwoniło
jej w uszach.
– Zamknij się, dziwko! Tu i tak nikt
cię nie usłyszy. – Jej uszy wypełnił okrutny rechot. – Zabiorę ci wszystko,
słyszysz?
– Tylko do tego ci byłam potrzebna?
– wyjęczała słabo, przypominając sobie jego niedawne przysięgi, że z tym
koniec, że się zmieni. Że nigdy by jej nie naraził.
– A jak myślisz? Sądziłaś, że cię
pokocham? Że rzucę grę dla kogoś takiego jak ty? – Pogarda w jego głosie była
niemal namacalna. – Z twoimi pieniędzmi mogę nie tylko zwrócić wszystkie długi.
Jeszcze osiągnę wielkie rzeczy. Ty byś mi w tym tylko przeszkadzała. –
Uśmiechnął się złowieszczo, widząc jej strach. – Pozbędę się ciebie. Ale
najpierw się zabawimy.
Seria silnych ciosów opadających na
nagie ciało pozbawiła ją tchu. Czuła, jak osłabione żebra w końcu poddają się i
pękają jedno po drugim. Po policzkach spłynęły gorące łzy, mieszając się z
krwią spływającą z rozciętej wargi.
Kolejne uderzenie zapiekło, pozostawiając
ciemną pręgę na udzie. Niewielką częścią jaźni, która walczyła jeszcze o
zachowanie przytomności, uświadomiła sobie, że w którymś momencie wyszarpnął ze
swoich spodni pas i owinął jego koniec wokół dłoni. Teraz okładał ją
bezlitośnie, śmiejąc się za każdym razem, gdy ostra krawędź sprzączki głęboko
rozcinała bladą skórę.
Z
jej ust wyrwał się zwierzęcy jęk, gdy resztką sił spróbowała się odsunąć. Jej
kat – jej mąż – zareagował natychmiast. Potężne ciało przygniotło ją całym
ciężarem do materaca. Szarpnęła się, gdy poczuła, jak się w nią wdziera. Silne
dłonie błyskawicznie zacisnęły się na wątłej szyi, odbierając jej oddech.
Poczuła,
jak opuszczają ją siły. Kończyny odtańczyły krótki konwulsyjny taniec w rytm
coraz intensywniej pląsających przed jej oczami mroczków, a potem zapadła
ciemność. Ostatnim, co zarejestrowały jej otępiałe zmysły, był oddalający się
śmiech tego bydlaka. Potem nie było już nic.
***
–
Zabił mnie.
Nathaniel
spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie mieściło mu się w głowie, że opowieść
Rosanny mogłaby być prawdziwa. Owszem, wiedział, że na świecie nie brakuje
psycholi, którzy zdolni by byli posunąć się do czegoś tak potwornego. Ale jak
mogłoby być możliwe, że patrzy teraz na kobietę, która według własnych słów nie
żyje – możliwe, że od bardzo dawna? Nagle – po raz pierwszy odkąd się poznali –
pomyślał, że może mieć do czynienia z osobą cierpiącą na poważną chorobę
psychiczną.
Dostrzegła
coś w jego twarzy i uśmiechnęła się krzywo. Sięgnęła do zapięcia sukienki.
Obserwowała męża, gdy materiał osunął się, odsłaniając zdeformowane, gnijące ciało.
Sina skóra okrywała kościste członki, zapadniętą klatkę piersiową i obrzmiały
brzuch pokryty czarnymi pręgami. Cuchnąca kleista ciecz sączyła się z licznych dziur
i obfitym strumieniem spływała po nogach. Obróciła się powoli, pokazując mu
również krzyżujące się ślady na plecach, udach i pośladkach. Uniosła włosy,
prezentując zakryte do tej pory zsinienia na szyi – ślady dłoni, które zadały
śmierć. Stanęła znów twarzą do niego i spojrzała nań pytająco.
–
Mówię prawdę, widzisz? – Niedowierzanie na jego twarzy powoli ustępowało
czystemu przerażeniu. – Zabił mnie, ale po niego wróciłam. Wstałam silniejsza. A
tego się nie spodziewał.
Uśmiechnęła
się upiornie, przywołując wyblakłe obrazy z przeszłości. Jak przez mgłę
widziała pobladłą nagle twarz swojego kata, gdy już pojął, czego stał się
świadkiem. Widziała zamienione w szpony drapieżnika drobne dłonie, z
nieustępliwością szarpiące potężne, bezwładne ciało na strzępy. Gdy skończyła,
nie zostało z niego nic, co choć odrobinę przypominałoby człowieka, którym
nigdy nie miał prawa się zwać. Jej krew zmieszała się z jego krwią, tworząc na
podłodze, ścianach i łóżku potworną mozaikę.
Otrząsnęła
się z tych słodko-gorzkich wspomnień i spojrzała na Nathaniela. Zbliżyła się
powoli i z trudem wdrapała na łóżko. Uklękła przy nim, starając się nie widzieć
raniącej mieszaniny strachu i wstrętu na jego twarzy.
–
Oto, czym się stałam. Ale ty możesz zdjąć ze mnie ten potworny ciężar. –
Umilkła na moment, szukając w jego oczach zagubionego gdzieś blasku uczucia. –
Mówiłeś, że mnie kochasz. Udowodnij to.
Udając
przed sobą, że nie widzi, jak jej mąż nieznacznie się odsuwa, ostrożnie
położyła się na pokiereszowanych plecach. Urywanym ruchem obróciła do niego
twarz i spojrzała mu w oczy.
–
Tylko ty możesz mnie uwolnić.
Zadrżał,
patrząc na nią ze strachem. Choć z całej siły nie chciał jej wierzyć, obumarłe
ciało Rosanny – nieznacznie drgające dziwnymi pełzakowatymi ruchami jakby
niezależnie od jej intencji – nie pozostawiało żadnych wątpliwości, że
historia, choć nieprawdopodobna, jednak w jakiejś części musiała być prawdziwa.
Wzdrygnął się, wreszcie w pełni pojmując wszystkie implikacje tego faktu.
Uświadomił sobie, że musi pomóc tej kobiecie. Zrozumiał też coś znacznie
bardziej przerażającego.
–
Nie mogę… – wyjąkał. – Nie dam rady.
–
Musisz! Obiecałeś, że…
–
Niczego ci nie obiecywałem! – krzyknął rozpaczliwie. – Pokochałem kobietę,
którą nie jesteś! – W jego oczach zalśniły łzy. – To by nie było szczere –
dodał już znacznie ciszej.
–
A więc jednak! Łudziłam się, że ty jesteś wyjątkowy, że to może być moja
ostatnia noc poślubna... Ale jesteś jak wszyscy przed tobą!
Jej upiorny wrzask ponownie
wprawił w drżenie szyby w oknach. Rzuciła się na niego z nieludzką zwinnością,
nie pozostawiając mu czasu na reakcję. Z przerażającą wyrazistością uświadomił
sobie, że oto znalazł się u kresu swej drogi – i ostatnim, czego dane mu będzie
doświadczyć, pozostanie potworny ból rozrywanego ciała, a w zapadającej
ciemności usłyszy jedynie straszliwe wycie zranionej kobiety, która tak
naprawdę kobietą przestała być już lata temu. Westchnął i zrobił wszystko, co w
jego mocy, by się nie bronić. I tak nie miał z nią szans. Nie chciał tego
przedłużać.
***
Przedzierał
się przez leszczynowy gąszcz, ociężały od kropel dżdżu. Liście szumiały kojąco,
dojrzałe orzechy opadały na ziemię, stukając głucho o mokre poszycie. Wtem, gdy
zmagał się z gałązką, uparcie wczepiającą się w przemokniętą koszulkę, usłyszał
szelest. Odgłos, tak obcy w tej świątyni samotności, nie dawał się pomylić z
niczym innym – ktoś zbliżał się do miejsca, w którym utknął. Zaskoczyło go to
tak bardzo, że na moment zapomniał o walce z opornym krzewem. Gdy otrząsnął się
z chwilowego marazmu i ruszył w stronę, z której coraz wyraźniej słyszał kroki,
gałąź z żalem puściła, na pożegnanie obdarowując materiał ostatnim
rozdzierającym muśnięciem.
Wynurzywszy
się z zarośli, w których niespodziewanie spędził więcej czasu, niż powinien,
ujrzał mglistą postać. Kontury stopniowo się ustalały, wyłaniając z szarawego
półmroku drobną figurkę w niepasującej do pogody lekkiej, wyjątkowo strojnej
sukni. Mokre pasma długich ciemnych włosów oblepiały pociągłą twarz o nieco
zbyt ostrych rysach – jej wyraz łagodziło jednak miękkie spojrzenie.
–
Co tu robisz? – spytał, przyglądając jej się z niedowierzaniem.
Uśmiechnęła
się nieśmiało, rozbrajająco.
–
Szukam zagubionego czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz