20 grudnia 2020

Nie ma nic za darmo

 Ostatnio uświadomiłam sobie, że mam w zanadrzu jeszcze jeden tekst konkursowy, w którego opublikowaniu nic nie stoi na przeszkodzie. Zadanie polegało na wybraniu konkretnej baśni lub legendy i zmianie płci głównego bohatera. Przekonajmy się więc, co z tego wynikło...

 Tym razem będzie nieco lżej, niż to ostatnimi czasy bywa, ale wciąż z dreszczykiem. Miłego czytania!


Dzban potoczył się po stole, rozpryskując wokół rubinową fontannę. Książę skrzywił się, rozmasowując obolały łokieć, którym potrącił ciężkie naczynie, gdy sięgał po kielich. W głowie mu przyjemnie szumiało, ale jego ruchy stały się dziwnie ociężałe i mgliście zdawał sobie sprawę, że po pierwszym, najdalej drugim pucharze, powinien odstawić wino. Nie potrafił sobie jednak odmówić, skoro wreszcie mógł pić jak dorosły mężczyzna.

Jego urodziny hucznie świętowano już od trzech dni. Główne uroczystości odbywały się na lądzie, jednak ostatniego dnia młodzież – na czele z solenizantem i jego nieodłącznym towarzyszem – wypłynęła w rejs potężnym trójmasztowcem. Podczas gdy statek dryfował leniwie przez spokojne wody, na pokładzie czyniono ostatnie przygotowania do wieczornego balu.

Zabawa była przednia. Parkiet wielkiej sali, rozświetlonej miriadami złotych kandelabrów, tętnił młodzieńczą energią wirujących par w kosztownych strojach. Dziewczęta wdzięczyły się do chłopców, chłopcy zaś dumnie prezentowali swe atuty, ukradkiem zerkając na dziewczęta. Książę spoglądał z uśmiechem na tę feerię barw, na nieco rozmazujące się w ruchu, jaśniejące twarze. Ci wszyscy ludzie byli tu dla niego.

Wreszcie wyłowił z tłumu sylwetkę przyjaciela. Przystojny syn szambelana tańczył z najśliczniejszą panną na pokładzie. Choć z natury był nieco nieśmiały i wycofany, teraz jego oblicze promieniało zadowoleniem. Uśmiechnął się szeroko, napotykając nieco zamglone spojrzenie swego najlepszego kompana, i skinął do niego zachęcająco.

Książę jedynie pokręcił głową, wznosząc kielich w żartobliwym toaście. Nigdy nie przepadał za tańcami, wolał siedzieć za stołem i obserwować bawiących się gości. Powoli uświadamiał sobie jednak, że będzie musiał nieco zmienić nastawienie. Teraz, kiedy skończył się dla niego okres beztroskiego dzieciństwa, wypada mu dostosować się do sztywnej dworskiej etykiety, by godnie reprezentować swój ród, na którego czele kiedyś stanie.

Wpatrywał się w monotonny, ciemniejący krajobraz za niewielkim okienkiem, zadumany nad trudami życia, które właśnie się dla niego zaczynało. Wtem zdało mu się, że za szybką mignęła mu drobna twarzyczka, tak jasna, że niemal przejrzysta.

Gwałtownie odstawił puchar, opryskując dotychczas śnieżnobiały rękaw ciemnoczerwonymi kroplami. W pierwszej chwili pomyślał, że musiał wypić za dużo i wino mąci mu w głowie. Zaraz jednak pokład pod jego stopami opadł i za oknem znów ukazało się oblicze dziewczyny.

Tym razem zdążył się jej przyjrzeć. Twarz o delikatnych, niepospolitych rysach była piękna w nietypowy sposób. Ciemnobłękitne oczy spoglądały na tańczących z tęsknotą, walczącą o pierwszeństwo z tajemniczym, dzikim błyskiem. Nagle dziewczyna spojrzała wprost na niego. Uśmiechnęła się nieco ironicznie... I znów zniknęła.

Książę zerwał się na równe nogi. Zachwiał się, gdy statkiem zatrzęsło. Natychmiast doskoczył do niego sługa, by go podtrzymać. Sam jednak przewrócił się na stół wskutek gwałtownego przechyłu, roztrącając przy tym zastawę. Dobiegający z zewnątrz grzmot zagłuszył odgłos pękającej porcelany.

W sali zaległa absolutna cisza. Większość kandelabrów zgasła, pogrążając ją w upiornym półmroku, gdy w ślad za kapitanem okrętu do wnętrza wdarł się huraganowy podmuch. Mężczyzna dobiegł do solenizanta, poruszając się po drżącym pokładzie z wprawą doświadczonego marynarza.

– Wasza wysokość, sztorm! – ryknął, usiłując przekrzyczeć złowieszczy wizg wiatru. – Musimy...

– Wracaj do swoich obowiązków!

Książę zignorował nieśmiałe protesty mężczyzny – którego głównym zadaniem w razie jakichkolwiek kłopotów miała być ochrona królewskiego potomka – i rozejrzał się za synem szambelana. W końcu go zlokalizował i ruszył ku niemu, przeciskając się przez tłum. Czuł narastającą wokół panikę, lecz nie poświęcił temu większej uwagi.

Dotarł do przyjaciela, chwycił go za ramię i pociągnął w stronę wyjścia na górny pokład. Gdzieś tam na zewnątrz, wśród szalejących żywiołów, w wodzie znajdowała się samotna, bezbronna dziewczyna. Musieli ją uratować.


***


Patrzyła z fascynacją, jak rażony piorunem maszt łamie się i wali we wzburzone odmęty oceanu. Wysokie grzywacze biły w burty potężnego statku. Skłębione chmury raz po raz ciskały gromy przy akompaniamencie ogłuszającego ryku wiatru. Widowisko było doprawdy nieziemskie.

Roześmiała się perliście, unosząc się na spienionej fali. Po raz pierwszy pozwolono jej wynurzyć się na powierzchnię, a przyroda zgotowała jej takie przedstawienie! Wspaniały prezent na urodziny.

Wtem rozległ się potężny trzask. W mroku, rozjaśnianym co rusz przez rozbłyski, dostrzegła, że pchany przez sztorm statek uderzył o skałę. Wśród huku zaczęły do niej docierać coraz liczniejsze krzyki, gdy drewniany potwór szybko nabierał wody.

Spróbowała wyobrazić sobie strach na tych jasnych, radosnych obliczach, w które jeszcze niedawno wpatrywała się przez okienko w burcie. Pomyślała, że niedługo ci młodzi ludzie dołączą do innych w królestwie jej ojca – na dnie oceanu. Pokręciła głową z niedowierzaniem. Był tam taki śliczny chłopiec! Inni jej nie obchodzili, ale jemu musiała pomóc. To dopiero będzie przeżycie!

Jej oczy zalśniły radośnie, gdy popłynęła w stronę tonącego okrętu. Na powierzchni unosiły się połamane deski. Ludzie desperacko próbowali łapać się czegoś, co mogło ich ocalić przed śmiercią, jednak co rusz ktoś niknął pod wodą, by już więcej nie wypłynąć.

Wpatrywała się w wykrzywione przerażeniem twarze, szukając tej jedynej interesującej. Nie zważając na niebezpieczeństwo, nurkowała wśród odłamków, ze złością odpychając od siebie bezwładne ciała. Nie mogła jednak znaleźć tego, którego szukała.

W końcu go dostrzegła. Jeszcze nie utonął, jednak siły go opuszczały. W chwili, gdy do niego dopływała, stracił przytomność. Woda szybko go przykryła. Teraz wiedziała jednak, gdzie go szukać. Pomknęła zwinnie przez wzburzony ocean i pochwyciła młodzieńca. Przypomniawszy sobie wszystko, co wiedziała o ludziach, jak najszybciej oddaliła się od niebezpiecznego rejonu i wynurzyła się, by chłopak mógł oddychać.

Spojrzała w jego twarz i krzyknęła ze złością. Spoliczkowała go mocno, nie mogąc uwierzyć, że tak się pomyliła. Zamiast ślicznego chłopca, którego obserwowała w tańcu, uratowała tego drugiego, który pił samotnie przy stole. Co prawda obaj byli wysocy i ciemnowłosi, ale w zasadzie na tym kończyły się podobieństwa między nimi.

Rozejrzała się uważnie, jednak wokół nie dostrzegła nikogo innego. Wrzasnęła raz jeszcze, wkładając w to całą frustrację i gniew, który popychał ją do tego, by zostawić człowieka samemu sobie. Z trudem zapanowała nad gwałtownymi emocjami. Nie po to tyle się natrudziła, próbując kogoś uratować, by teraz pozwolić mu umrzeć.


***


Pierwszy brzask nieśmiało rozjaśniał wypogodzone niebo, gdy wreszcie dotarła do brzegu. Ze złością rzuciła chłopaka na piasek i na moment przysiadła obok niego. Nie miała ochoty przebywać w jego towarzystwie, choć był wciąż nieprzytomny, musiała jednak odpocząć. Bardzo oddaliła się od swego domu i powrót zajmie jej sporo czasu, a po nocnym ratowaniu rozbitka była wyczerpana.

Uniosła nieco srebrzysty ogon. Promienie łagodnie przeświecały przez długi, przejrzysty welon, wydobywając z niego wszystkie barwy, jakie znała. Wyciągnęła ręce, rozcapierzając palce niczym morska wiedźma i przyjrzała się łączącym je błonom. Te również skrywały w sobie kolory, które dopiero słońce potrafiło wydobyć.

Roześmiała się dźwięcznie, patrząc na siebie w zupełnie nowy sposób. Nigdy specjalnie nie przejmowała się tym, jak wygląda – choć od dziecka wielokrotnie słyszała, jak szeptem powtarzano, że wyrośnie z niej najpiękniejsza syrena w królestwie. Jeśli miała być ze sobą zupełnie szczera, wolałaby być trytonem. Zawsze bardziej pociągały ją przygody niż pielenie ogródka i strojenie się w te wszystkie świecidełka. Jednak to, co zobaczyła teraz – delikatne, powabne płetwy, smukłe ciało, zdrowa, lśniąca łuska – bardzo jej się spodobało. Chyba po raz pierwszy pomyślała, że jednak dobrze być dziewczyną.

Za jej plecami rozległo się głośne szuranie. Odwróciła się szybko i spojrzała wprost w czarne oczy. Chłopak, którego uratowała, zdołał niezgrabnie podciągnąć się do pozycji siedzącej i wpatrywał się w nią z otwartymi ustami. Uśmiechnęła się ironicznie, widząc malujący się na jego twarzy zachwyt.

Uśmiech błyskawicznie przekształcił się w grymas złości, gdy chłopak niespodziewanie sięgnął do jej twarzy, a potem przyciągnął ją do siebie i pocałował. Odepchnęła go gwałtownie, prychając wściekle i uniosła dłoń. Chciała go spoliczkować za bezczelne zachowanie, lecz nim zdążyła wykonać ruch, ponownie osunął się na piasek.

Nie czekając, aż rozbitek znów się ocknie, wślizgnęła się do wody i popłynęła przed siebie. Miała długą drogę do przebycia.


***


– Nie mogę w to uwierzyć, jak on śmiał?!

Syrena miotała się po komnacie, niemal obijając się o koralowe ściany. Pięć starszych sióstr obserwowało ją uważnie, uśmiechając się tajemniczo. Gdy tylko najmłodsza z nich wróciła ze swej pierwszej wyprawy na powierzchnię, wypytały ją szczegółowo o to, co widziała. Dość niechętnie opowiedziała całą historię, a gdy dotarła do ocalenia niewłaściwego rozbitka, była wyjątkowo wzburzona. Widać było, że chłopak, któremu omyłkowo pomogła, mocno zapadł jej w pamięć.

– Daj spokój, siostrzyczko, wszak uratowałaś królewskiego syna!

– Nic mnie to nie obchodzi! Co on sobie myślał?!

Wściekła tyrada trwała jeszcze przez jakiś czas. W końcu zagłuszył ją perlisty śmiech księżniczek, które nie mogły się nacieszyć gwałtowną reakcją smarkuli. Wprost uwielbiały romantyczne historie. Najwyraźniej nawet taka chłopczyca nie mogła pozostać obojętna, kiedy piękny młodzieniec skradł jej pocałunek. Choć buntowała się na samą myśl, wyglądało na to, że się zadurzyła!

Rozbawienie sióstr rozgniewało syrenę jeszcze bardziej. Oburzona, wypadła do ogrodu i skryła się w gąszczu, który w zamierzeniu babki miał być jej własną rabatą. Zamysł ten się nie udał – dopiero pod przymusem najmłodsza wnuczka zasadziła czerwoną płaczącą wierzbę i obsadziła ją pierwszymi lepszymi kwiatami, a później całkowicie straciła zainteresowanie grządką. Rośliny zdziczały i splątały się ze sobą, tworząc wyśmienitą kryjówkę przed całym światem.

Dziewczyna zwinęła się w kłębek wśród korzeni drzewa i fuknęła gniewnie pod nosem. Chciała myśleć o tym ślicznym chłopcu, którego nie udało jej się ocalić przez własne gapiostwo, jednak nie potrafiła przywołać w pamięci jego twarzy. Zamiast niej za każdym razem ukazywało się oblicze księcia o lśniących wdzięcznością oczach i zmysłowych ustach. Nie potrafiła się opędzić od wspomnienia ich miękkiego dotyku. Mogłam go wtedy ugryźć, pomyślała i zachichotała złośliwie, wyobrażając sobie krew na tych pełnych, zuchwałych wargach. Mogłam go spoliczkować. Mogłam... zabić.

– Tak, mogłam go zabić – wyszeptała. – Moje myśli nie byłyby teraz takie niespokojne. Nie szukałabym ukojenia. Nie czułabym... tęsknoty.

Prychnęła wściekle, z trudem przyznając się przed sobą do własnej słabości. Nie powinna była zakochać się w człowieku, a jednak się zakochała. I to w kim? W jakimś bezczelnym księciu, którego pomyliła z tym ślicznym chłopcem! Ale cóż, co się stało...

Miała dość targających nią emocji. Od słów wolała czyny, w mgnieniu oka podjęła więc decyzję. Podniosła się, rozchyliła opadające ku błękitnemu piaskowi gałęzie i rozejrzała się uważnie. Nie dostrzegłszy nikogo w pobliżu, opuściła swoją kryjówkę i wymknęła się z ogrodu.


***


– Wiem, czego chcesz.

Głos, który rozległ się gdzieś przed nią w gąszczu pokracznych, gigantycznych polipów, był dziwnie obślizgły. Wzdrygnęła się na jego dźwięk, jednak śmiało popłynęła dalej, docierając w końcu na bagnistą polankę. Pośrodku stała chata z kości topielców, wokół której kłębiły się tłuste węże o sinych brzuchach.

W drzwiach ujrzała obrzydliwą zwalistą postać. Morska wiedźma wykrzywiła się w parodii uśmiechu i kiwnęła zachęcająco bezkształtną dłonią.

– Wiem, po co tu przyszłaś. Może mogę ci pomóc.

Syrena nie odpowiedziała. Nie wiedziała, jak ubrać w słowa to, o czym myślała, więc po prostu czekała. Nie musiała zresztą nic mówić – najwyraźniej wiedźma była doskonale poinformowana o tym, co się działo w całym królestwie, choć została z niego wypędzona wieki temu.

– Nie odzywasz się... To nic. Ja i tak wiem. Do twojego serca wdarł się ktoś... Człowiek. Kochasz go, choć nie chcesz, i potrzebujesz jego miłości. Postanowiłaś, że ją zdobędziesz. – Księżniczka nieznacznie skinęła głową. Nie było sensu zaprzeczać. – Chcesz odejść do świata na powierzchni. Potrzebujesz nóg, czy tak? – Kolejne skinienie wiedźma skwitowała śmiechem. – To nie takie proste, dziewczyno. Myślisz, że możesz tak po prostu zrzucić ogon i wyhodować sobie dwie podpórki w jego miejsce, a ja ci w tym łaskawie pomogę? Bzdura! Och, nie rób takiej nadąsanej minki, znajdzie się sposób... Ale nie ma nic za darmo.

Syrena hardo spojrzała jej w oczy. Podjęła już decyzję, choć wiedziała, że będzie ją to sporo kosztować. Niezależnie od ceny była zdeterminowana, by osiągnąć cel. Uśmiechnęła się krzywo i ponownie skinęła. Zgadzała się na wszystko.

– To bardzo nieroztropne, wiesz. Ale skoro jesteś pewna...


***


Ocknął się na plaży, którą tak dobrze pamiętał – to na niej wylądowali po nocnym sztormie. Czuł pod palcami ciepły piasek. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazł. Ostatnie, co zapamiętał, to zimne niebieskie oczy.

– Hej, nic ci nie jest?

Głos odezwał się gdzieś nad nim. Pobrzmiewało w nim niedowierzanie, przez które nieśmiało przebijało się coś innego.

– Bracie, jak ja się cieszę, że żyjesz! Myślałem, że wszyscy zginęli...

W jego polu widzenia pojawiła się nagle znajoma twarz. Szeroki uśmiech rozjaśnił ją, nadając niezaprzeczalnego uroku, któremu trudno było się oprzeć. Poczuł rozlewające się w piersi ciepło, a w podbrzuszu dziwne mrowienie...


***


Książę przyglądał się leżącemu na piasku synowi szambelana, nie mogąc zapanować nad wszechogarniającą radością. Myślał, że stracił przyjaciela w katastrofie, lecz nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą. Każdego ranka przychodził w miejsce, gdzie wyrzuciły go fale – w nadziei, że wyrzucą kogoś jeszcze. Może kolejnego rozbitka. A może tę tajemniczą dziewczynę, która go uratowała... Nie! Nie było żadnej dziewczyny, zapomnij o tym.

Powiódł wzrokiem po ciele leżącego chłopaka. Jego ubranie było w strzępach, sprawiało wrażenie zbutwiałego. Liczne rozdarcia obnażały rany, które wyglądały... jakby gniły. Z pewnością były zakażone, jego kompan musiał natychmiast otrzymać pomoc.

Naraz jego spojrzenie przykuł jakiś nieznaczny ruch. Szeroko otworzył oczy, widząc rosnące w spodniach leżącego wybrzuszenie. Popatrzył mu w twarz z niedowierzaniem i dostrzegł na niej dziwny wyraz, jakiego nigdy wcześniej nie widział. Roześmiał się, próbując ukryć zmieszanie, pochylił się i wyciągnął rękę.

– Chodź, pomogę ci... Musiałeś chyba nieźle oberwać w głowę, co? – zapytał konfidencjonalnie i mrugnął. Miał nadzieję, że wypadło to przekonująco.


***


Ujął dłoń księcia i z jego pomocą podniósł się do pozycji siedzącej. Zupełnie nie panuję nad tym ciałem, pomyślał z niesmakiem, gdy na siebie spojrzał. Zaraz potem dotarło do niego coś, co w pierwszej chwili przeoczył. Cholera, jestem facetem! Co ta jędza mi zrobiła?!

Skrzywił się ze złością i wyszarpnął rękę z uścisku. Chwiejnie stanął na nogach, czując, jakby stąpał po ostrzach noży. Chciał krzyczeć – z bólu i z frustracji – ale nie wydał z siebie najlżejszego dźwięku. Wiedział, że głos mógłby go zdradzić. Poza tym wiedźma nakazała mu milczenie. „Jeśli wypowiesz choć jedno słowo, czar pryśnie i wrócisz do oceanu” – ostrzegła syrenę, nim rzuciła urok. „Musisz sprawić, by cię pokochał. Kiedy połączycie się świętym węzłem małżeńskim, odzyskasz swoje ciało. Wtedy będę mogła ci dać twoje upragnione nogi”.

Jego twarz wykrzywił kolejny grymas. Jak miał uwieść księcia, skoro nie czuł się kobietą?! Nie potrafił nawet myśleć o sobie jako o kobiecie, choć gdzieś w głębi przecież nadal musiał nią być. Zacisnął dłonie w pięści i uniósł je lekko, nieświadomie przyjmując groźną pozę. To zadanie niemożliwe! Musiała doskonale o tym wiedzieć, kiedy przyszedłem... Przyszłam... Cholera!

Posłał księciu wrogie spojrzenie. Zaraz jednak się zreflektował. Zmusił się do rozluźnienia mięśni i spróbował przybrać neutralny wyraz twarzy. Sam sobie był winien. Ten chłopak nie miał nic wspólnego z jego kolejną porażką. Nie mógł go odstraszyć już na starcie.

Przyjrzał się księciu, który stał przed nim z niepewną miną. Odbijające się w ciemnych oczach zagubienie nadawało mu nieco dziecinny wygląd. Mimo to teraz – kiedy był przytomny i całkowicie trzeźwy – prezentował się nad wyraz atrakcyjnie. Dobrze dopasowane spodnie opinające długie nogi ujawniały grające na nich węzły mięśni, a kaftan eksponował szerokie barki, równocześnie pogłębiając aksamitny kolor tęczówek. Nieco przydługie czarne włosy opadały miękkimi falami na kark i ocieniały mocną szczękę, podkreślając wydatne kości policzkowe. Tak, ten młodzieniec o wyrazistych rysach zdecydowanie był przystojny, choć wiele mu brakowało do urody jego kompana. Do mojej urody, pomyślał nieco zjadliwie i uśmiechnął się półgębkiem.


***


Widząc uśmiech, książę natychmiast się rozpromienił. Wyciągnął ramiona i zamknął odzyskanego przyjaciela w silnym braterskim uścisku. Nie mógł wiedzieć, że jego kompan skrywa sekret. Czuł, że zaszła w nim jakaś zmiana – widać to było w jego twarzy i dziwnym zachowaniu – ale zrzucił to na karb traumy, którą ten musiał przejść. Kto wie, może nawet doznał jakiegoś silnego urazu...

Ręce, które objęły go z wahaniem, były niespodziewanie delikatne. Przesunęły się po jego plecach dość sugestywnie. Naraz jednak się zatrzymały i wzmocniły chwyt. Poczuł, jak ciało towarzysza przylega zachłannie do jego ciała, napinając się przy tym niczym koń gotowy do galopu.

Wytrzymał tak moment i odsunął syna szambelana na długość ramienia. Spojrzał mu w oczy, dostrzegając w nich dziki błysk, tak niepodobny do niego, choć przecież nieobcy. Po chwili jego dziwnie drapieżne rysy zmiękły, a kolejny uśmiech rozjaśnił całą twarz, nadając jej łagodny, dobrze znany wyraz.

Książę odetchnął, niemal z ulgą.

– Chodź, zabiorę cię do zamku. Pora, byś wrócił do domu.


***


W pałacu przyjęto go z radością, jako kogoś powszechnie lubianego – zaginionego i opłakanego, a potem cudownie odzyskanego – i traktowano niezwykle życzliwie. Wyrozumiale podchodzono również do jego milczenia, a także do często niewłaściwego zachowania. Zakładano, że doznał trwałego urazu, najpewniej głowy, stąd liczne drobne dziwactwa.

Prawda była jednak taka, że zwyczajnie nie umiał odnaleźć się w tym zupełnie obcym miejscu. Choć powoli uczył się kontrolować ludzkie ciało – mimo nieznośnego bólu poruszał się teraz z gracją, niemal jakby pływał, a nieprzewidziane reakcje organizmu zaskakiwały go coraz rzadziej – świat ludzi ze swoimi tajemnicami był dla niego niemal równie niedostępny, co w jego – jej – poprzednim życiu.

Widział, że książę robił wszystko, by – jak sądził – na nowo nauczyć starego przyjaciela życia. Chłonął te nauki, ciesząc się bliskością swego wybranka, choć ich relacja była wyjątkowo trudna. Młodzieniec wielokrotnie powtarzał mu, jak bardzo się zmienił po tej straszliwej katastrofie, z której cudem uszli z życiem.

Dodatkowo wszystko komplikowały zaloty, ciągle z uporem odrzucane. Wciąż próbował znaleźć sposób, by dotrzeć do serca księcia. Niemożność wypowiedzenia choćby słowa niczego nie ułatwiała, lecz starał się mówić spojrzeniami, gestami, każdym zachowaniem.

Z czasem jego wybranek zaczynał odczytywać sygnały coraz lepiej, w miarę jak ich specyficzna więź się pogłębiała. Na widok towarzysza w jego oczach pojawiał się nieznany blask, którego wcześniej próżno było szukać. Rozjaśniał on urodziwą twarz księcia w sposób, który przykuwał uwagę wszystkich wokół.

W pałacu patrzono na to z pewną obawą. Para królewska nie chciała stawać potomkowi na drodze do szczęścia. Nie mogli jednak pozwolić, by nieopatrznie związał się z kimś nieodpowiednim. W końcu podjęli jedyną w tej sytuacji słuszną decyzję – ogłosili, że szukają dla księcia kandydatki na żonę.

Szambelan – któremu zależało na domniemanym synu równie mocno, jak parze królewskiej na ich dziedzicu – osobiście zaangażował się w poszukiwanie odpowiedniej partii. Trwało to nadspodziewanie krótko, gdyż monarcha sąsiedniego królestwa chciał wydać za mąż córkę. Ponieważ układ był korzystny dla obu stron, zaręczyny odbyły się błyskawicznie, zanim zdążono przedstawić sobie młodych. Do zapoznania miało jednak dojść niebawem... A zaraz potem do zaślubin.

Spętana dusza syreny miotała się w ciele chłopaka. Nie mogę do tego dopuścić, łkała z rozpaczą. Pokochała swego księcia całym sercem i mimo przeszkód niemal udało jej się zyskać wzajemność – a teraz inni chcieli to zniszczyć. Jeśli nie zadziała natychmiast, wkrótce to wszystko straci – a wtedy straci też życie. A nie chciała umierać. Nie po to tyle poświęciła.


***


Znalazł księcia tam, gdzie zawsze – o tej porze zwykł on siedzieć w „ich miejscu”, jak je nazywał. Dokładnie tam, gdzie go zostawił – zostawiła – rankiem po tym straszliwym sztormie.

Drobny biały piasek zachęcał, by się na nim wyciągnąć. Morze szumiało uspokajająco. Niskie fale rozbijały się leniwie o skałę opodal brzegu, rozpryskując na niej pianę. Zachodzące słońce oświetlało tę scenerię ciepłym blaskiem, stwarzając niepowtarzalny nastrój.

Usiadł u boku młodzieńca, zupełnie tak, jak wtedy. Przez moment trwali w ciszy, chłonąc niezwykły widok. Ta cisza była stałym elementem ich wspólnego życia. Choć przenosiła rozmaity ładunek, nigdy nie czuli się nią skrępowani. Mogliby tak siedzieć w nieskończoność, po prostu ciesząc się sobą nawzajem.

W końcu odwrócił się do chłopaka. Spojrzał mu głęboko w oczy, wkładając w to spojrzenie całą swoją miłość, tęsknotę, pragnienie – wszystko to, czego nie mógł mu powiedzieć. Wpatrywał się intensywnie w ciemne źrenice, szukając w nich odbicia własnych uczuć. Znalazł je i nagle jego pierś wypełniło to znajome ciepło, które sprawiło, że chciał płakać ze szczęścia. Chciał wyśpiewać światu całą radość... I niemal to zrobił, zaprzepaszczając swoją jedyną szansę.

Zawstydził się własnej słabości, która omal nie przywiodła go do zguby. Bez zastanowienia sięgnął ku twarzy księcia, nieświadomie powtarzając jego gest z ich pierwszego spotkania. Gwałtownie przyciągnął go do siebie. Ich usta się zetknęły, oddechy zmieszały, pulsy przyspieszyły...

Nagle odepchnęły go silne ręce. Na twarzy jego towarzysza malowała się przedziwna mieszanina rozpaczy i czegoś dziwnie bliskiego obrzydzeniu.

– Wiesz, że nie mogę – wyszeptał.

Młodzieniec szukał na jego twarzy zrozumienia – zupełnie jakby te proste, choć bolesne słowa mogły usprawiedliwić zerwanie więzi między nimi. Więzi, którą do tej pory obaj tak czule i troskliwie pielęgnowali. Zamiast zrozumienia dostrzegł jednak gniewny grymas i dziki błysk w ciemnobłękitnych oczach.

– Przypominasz mi kogoś... Nie – zreflektował się natychmiast. – Niemożliwe. To się nigdy nie wydarzyło. Zapomnij, co powiedziałem.

Zerwał się z miejsca i ruszył w stronę pałacu, nie oglądając się za siebie. Jego towarzysz patrzył za nim z tęsknotą, a w jego oczach lśniły łzy. Chciał łkać, chciał wrzeszczeć – ale nie wydał z siebie najlżejszego dźwięku. Mógłby przerwać milczenie i wrócić do swego poprzedniego życia – życia, którego obraz coraz bardziej zacierał się w jego pamięci – ale kochał księcia i nie chciał go porzucać. Będzie trwał przy nim tak długo, jak będzie mu dane.

A potem umrze z uśmiechem, uwalniając się od cierpienia.


***


Na dworze przyszłego teścia niecierpliwie wyczekiwano przybycia narzeczonego księżniczki. Jego orszak przyjęto z prawdziwą radością. Gości podjęto godnie i uroczyście, a dwaj przystojni młodzieńcy, którzy im przewodzili, cieszyli się wielkim powodzeniem. Wszyscy chcieli ich poznać i zamienić choć kilka słów, zachodząc przy tym w głowę, który z nich jest szczęśliwym wybrankiem.

Król dumnie wkroczył do wielkiej sali, w której miała odbyć się uczta powitalna, prowadząc pod rękę córkę. Było to śliczne dziewczę o cerze tak jasnej, że niemal przezroczystej, czystych niebieskich oczach i złocistych włosach. Gdy przedstawiał ją przyszłemu zięciowi – rozwiewając przy okazji wątpliwości zgromadzonych co do tego, który z chłopców ma nim zostać – ten z zachwytu padł do nóg dziewczyny, ujmując w dłonie czubki jej białych paluszków.

– Pani, śniłem o tobie na długo zanim cię poznałem. Choć jesteśmy już oficjalnie zaręczeni, pozwól, że spytam cię teraz, przy wszystkich: czy zgodzisz się zostać moją żoną?

Księżniczka zarumieniła się uroczo i nieśmiało przytaknęła, dygając przy tym wdzięcznie. Cała sala rozbrzmiała hucznymi owacjami i uczta wnet przerodziła się we wspaniałą zabawę.

Trzymający się na uboczu śliczny młodzieniec o zimnych ciemnobłękitnych oczach przyglądał się temu ponuro. To on powinien być teraz u boku księcia i cieszyć się z zaręczyn. To on powinien połączyć się z nim węzłem małżeńskim.

Zamiast tego cierpiał w milczeniu. Wiedział, że niebawem jego życie dobiegnie kresu i choć nie dbał już o nie, nie potrafił znieść myśli, że wkrótce straci swego ukochanego... Właściwie już go stracił, ale niebawem zostaną rozdzieleni na wieczność.


***


Wesele było wspaniałe. Choć jego dusza łkała, uśmiechał się radośnie i tańczył z innymi, wzbudzając swą gracją podziw tych, którzy patrzyli. Wiedział, że to ostatnia noc jego życia, chciał więc jak najlepiej wykorzystać ten czas. Nie zważał już na ból, odczuwany przy każdym kroku – złamane serce bolało znacznie mocniej.

Widział pełne wdzięczności spojrzenia rzucane mu przez pana młodego i na każde odpowiadał porozumiewawczym mrugnięciem, tak naprawdę jednak nie potrafił cieszyć się jego szczęściem. To szczęście powinno należeć również do niego, lecz odebrano mu je podstępem, w zamian za nieszczęśliwą miłość zasiewając ziarna goryczy.

Po zakończonej zabawie nowożeńcy udali się do okazałego namiotu, rozbitego na statku, którym mieli popłynąć do pałacu księcia. Ich nieodłączny jak cień towarzysz podążył za nimi na pokład. Gdy wyszli w morze, wsparł się o burtę, chcąc ostatni raz nacieszyć się widokiem łagodnych fal, lśniących w blasku księżyca. Powiew wieczornej bryzy na twarzy studził targające nim gwałtowne emocje, odsuwając w cień kiełkującą w nim bezgłośnie zawiść.

Wtem posłyszał cichy śpiew, poruszający czułą strunę w jego wnętrzu. Z całego serca chciał się przyłączyć do tego chóru, jednak milczał już tak długo, że nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Pieśń z każdą chwilą potężniała, a jej melodia, z początku żałośliwa, wznosiła się coraz wyżej i ostrzej, jakby zagrzewając do walki.

Wpatrzył się w mrok, nagle pewny, co zobaczy. Uśmiechnął się szeroko, gdy wreszcie z ciemności wyłoniło się pięć znajomych sylwetek. Piękne ogony o długich welonach mieniły się złowieszczo w blasku księżyca, a kształtne głowy o gładkiej skórze kołysały się łagodnie na smukłych szyjach.

– Siostrzyczko! – zawołała najstarsza z księżniczek, gdy statek dopłynął wystarczająco blisko. – Byłyśmy u morskiej wiedźmy. Oddałyśmy nasze włosy za ten sztylet, widzisz? – Uniosła dłoń, w której zalśniło długie, wąskie ostrze oprawione w pięknie rzeźbioną rękojeść.

– Musisz go zabić przed wschodem słońca – włączyła się druga. – Wtedy będziesz mogła do nas wrócić.

– Jeśli on nie zginie, stracimy cię na zawsze – dodała trzecia, z trudem hamując płacz.

Skinął głową. Nagle obudziła się w nim tęsknota za podwodną krainą, w której spędził – spędziła – najlepsze lata swojego życia. Znów poczuł, że chce żyć – miał dla kogo.

Przyjął sztylet i odwrócił się w stronę namiotu. Dobiegające z niego odgłosy już dawno ucichły, gdy nowożeńcy zapadli w sen. Poczuł, jak wzbiera w nim nienawiść do tych dwojga. Ograbili go z wszystkiego, co mógł zaoferować ukochanemu. Zapragnął zemścić się za wielką krzywdę, którą mu wyrządzili.

Odgarnął ciężki materiał i cicho wsunął się do dusznego wnętrza. W nikłym blasku jedynej świecy dostrzegł znajomą sylwetkę księcia – oraz drugą, drobniejszą, spoczywającą na tej pierwszej.

Przekrzywił głowę, przyglądając im się i zastanawiając, jak ma to zrobić. Wiedział, że czasu pozostało niewiele i jeśli nie zadziała szybko, niebawem straci swoją szansę. W końcu podjął decyzję. Ostrożnie podszedł do łoża małżonków, pochylił się nad nimi i jednym płynnym ruchem poderżnął obojgu gardła. W cios włożył nie tylko całą swoją siłę – to nienawiść i chęć zemsty sprawiły, że stał się on śmiertelny dla obojga młodych.

Namiot wypełniło nieprzyjemne rzężenie, które było niczym najwspanialsza muzyka dla jego wyczulonych uszu. Rzucił ostatnie krótkie spojrzenie w gasnące powoli czarne oczy i wybiegł. W jego stronę pędziło już kilku marynarzy, lecz nim ktokolwiek zdołał go zatrzymać, dopadł burty, przeskoczył ją zwinnie i pogrążył się w mrocznym odmęcie.

Ocean przyjął go i otulił niczym matka, której nigdy nie poznał. Poczuł przenikliwe zimno, a potem nagłe ukłucie w piersi, gdy zaczęło brakować mu powietrza. Przeszywający ból spowił go od stóp do głów szczelnym kokonem, gdy otoczyło go pięć syren. Jak przez mgłę widział ich twarze pełne przerażenia, gdy zwijał się w cierpieniu, walcząc z nagłą, jakże ludzką potrzebą zaczerpnięcia oddechu.

Opadał w lodowatej toni coraz głębiej, dostrzegając w oddali nad sobą pierwsze promienie słońca, nieśmiało rozpełzające się po powierzchni. I oto nagle wszystko się skończyło – nie czuł już bólu, mógł swobodnie oddychać, a rysy sióstr nabrały wyrazistości.

Spojrzał w dół i poruszył na próbę wspaniałym ciemnobłękitnym ogonem. Zaśmiał się bezgłośnie. Przepełniła go ulga, gdy dołączył do niego chór rozradowanych głosów. Z odrazą zerwał z siebie resztki ludzkiego ubrania. Zatoczył krąg, udowadniając sobie, że nie zapomniał, jak się pływa.

Rozłożył szeroko ręce, a siostry po kolei wpadały w jego uścisk, wciąż śmiejąc się perliście. Chciał im podziękować za uratowanie życia... Ale z jego ust nie dobył się żaden dźwięk. Z początku był rozczarowany, lecz po krótkim namyśle uznał to za cenę, którą jest gotów zapłacić – w końcu nie ma nic za darmo. Odzyskał to, za czym podświadomie tęsknił tam, na górze. No i jednak jestem trytonem, pomyślał, bawiąc się ironią sytuacji. Już nie muszę pielić ogródka.

Korzystając z dobrze znanych gestów, pokazał siostrom na migi, że nie może mówić. W pierwszej chwili nie dowierzały. Nie mogły pogodzić się z myślą, że już nigdy nie usłyszą pięknego głosu najmłodszej z nich. W końcu jednak radość z odzyskania jej – czy raczej jego, całego i zdrowego – przeważyła.

– To nic – stwierdziła rozsądnie najstarsza. – Ważne, że znów jesteś z nami. Pora wracać do domu... braciszku.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz